Na święta z przepisem
Rok temu pisałam, że to dziwne, że przygotowania do świąt Bożego Narodzenia zaczynamy już na początku listopada. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka dni temu jakiś pan w telewizorze powiedział, że jest to zupełne normalne, że dekoracje świąteczne pokazują się tak wcześnie.
Powiedział również, że należy się spodziewać, że przygotowania te będą się rozpoczynały coraz wcześniej. Jak to, jeszcze wcześniej? To znaczy kiedy? W lipcu? Następnie obejrzałam jakiś programik, gdzie nikomu nieznane kobiety sławnych mężów udzielały rad, co można mężczyźnie kupić na prezent. Jedna z nich powiedziała, że cały rok słucha, co jej mężczyzna ma do powiedzenia i dlatego nigdy nie ma kłopotów z wybraniem dobrego prezentu, a prezenty gwiazdkowe kupuje już latem. Zdziwiłam się i pomyślałam, że ja też zawsze swojego faceta słucham, ale niestety, nigdy nie wiem co mam jemu na prezent kupić, a prezenty gwiazdkowe zawsze kupuję w grudniu.
Już dawno zbuntowałam się i postanowiłam nie pozwalać sobie na przedświąteczną panikę. Nie wybebeszam wszystkiego z szaf, by robić świąteczne porządki. W tym roku również. W końcu niedawno remont miałam i wtedy, co to można było wyrzucić wyrzuciłam, i wszystko ładnie w kostkę poukładałam. Co prawda, po kostce dawno nie ma śladu, ale jako taki porządek dalej panuje. Ostatecznie to nikt z ewentualnych gości, którzy być może w święta do mnie zawitają, po szafach nie będzie mi grzebał, więc może być tam twórczy nieład. Łazienki też szorować nie muszę, bo też niedawno była nowa zrobiona. Glazura na pewno nie brudzi się tak szybko, by po miesiącu na nowo ją myć. Jakby co, umyję ją po świętach. Mróz lekki się pojawił, a jeśli jest troszkę cieplej i mrozu nie ma, to coś dziwnego z nieba leci. Cieszę się, bo przez to coś nie będę myła okien na święta. Upranie i powieszenie na nowo firanek to żadna praca. Tak naprawdę to już od dawno jestem na święta przygotowana. Prezenty również już kupiłam i wcale przy tym dużo się nie namęczyłam. Coraz łatwiej dokonuję wyboru, co można komu podarować, nie dlatego, że tak wspaniale znam potrzeby moich najbliższych, lecz dlatego, że oni tak naprawdę niczego nie potrzebują. Jeśli jednak coś tam chcą, to i tak nie stać mnie na takie wydatki. Dlatego też wcale ich nie pytam, o czym marzą, tylko sama podejmuję decyzję, z czego muszą się cieszyć.
Z chwilą, gdy felieton się ukaże w gazecie, będę zapewne lepić uszka do barszczu i mieszać bigos w garze. Być może choinka już będzie ubrana i pogoń za kotem się zacznie, który znowu będzie zrzucał bombki z choinki.
Co roku do świąt podchodzę inaczej. Raz są one dla mnie bardziej radosne, raz melancholijne, innym razem smutne. Jakie będą w tym roku? Nie wiem. Co roku jednak, niezależnie od humoru, te same rzeczy na stole się pojawiają. Nie ma świąt bez sernika, piernika, pasztetu, nóżek na zimno, własnoręcznie robionego chleba, mięsiw pieczonych. W moim domu nie ma świąt bez ciasta „Pani Walewska” i właśnie tym przepisem chcę się z Wami podzielić. Być może jeszcze ktoś znajdzie czas i trochę sił, by spróbować zrobić coś, co u nas od lat zachwyca nasze podniebienia.
Składniki na ciasto:
2,5 szklanki mąki pszennej
1 kostka masła
1/2 szklanki cukru
4 żółtka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
4 łyżki śmietany
Wszystkie składniki energicznie zagniatamy. Potem dzielimy je na 2 równe części. Jedną część wykładamy na blaszkę (taką największą) wyłożoną papierem do pieczenia. Ponieważ ciasto jest dosyć klejące, na talerzyk wysypujemy mąkę, w której maczamy paluchy przy wklepywaniu ciasta na blaszkę.
Na ciasto wykładamy marmoladę (dosyć grubo, pewnie więcej niż 1/2 słoika). Ma to być marmolada, a nie dżem, który niestety ma skłonności do wsiąkania w ciasto. Następnie ubijamy na sztywno pianę z 4 białek. Do piany powoli dodajemy 3 łyżki cukru oraz łyżkę mąki ziemniaczanej. Gotową pianę smarujemy na placku z dżemem. Na wierzch wysypujemy 20 dag posiekanych dosyć drobno orzechów włoskich. Orzechy należy leciutko do piany docisnąć, by nie spadały z niego po pieczeniu.
Placek pieczemy około 20 minut (czas pieczenia zależy od piekarnika jaki posiadamy, ja piekę na oko – zaglądam w trakcie do piekarnika i gdy wydaje mi się, że się upiekło, to wyjmuję ciasto).
Drugi placek robimy dokładnie tak samo, a białka do piany kradniemy z 3 jajek użytych do kremu, o którym piszę poniżej. Na drugim placku będzie trochę mniej białkowej piany, ale nie ma to znaczenia, gdyż i tak tego nie widać i nikt wysokości piany mierzył nie będzie.
Jak wykonać krem?
Z 3/4 litra mleka należy odlać 3/4 szklanki mleka
Do 3/4 szklanki mleka dodajemy 3 łyżki mąki pszennej, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, 3 żółtka (białka wykorzystać do ubicia piany na drugi placek) oraz 1 1/4 szklanki cukru. Wszystko razem należy wymieszać (tzw. miotełką lub mikserem). Pozostałą część mleka należy zagotować. Do gotującego się mleka wlewamy naszą mieszankę i mieszamy aż zacznie gęstnieć i bulgotać (powstanie budyń).
Potem całość należy wystudzić. Tak naprawdę to tę część kremu można przygotować dzień wcześniej. Potem nie trzeba się martwić, że za długo stygnie albo zbyt gorące do masła dodaliśmy i w kremie gluty jakieś powstały.
Następnie 1 1/4 kostki masła (koniecznie masła!) zmiksujemy na puszek. Potem powoli do masła dodajemy zimny budyń. Miksować należy tak długo, aż powstanie gładka, puszysta masa. Ponieważ ja lubię lekko kwaśne rzeczy, to dodaję do masy sok z 1/2 cytryny. Można dodać do niego odrobinę szlachetnego alkoholu, jeśli ktoś tak lubi. Powstała masa jest dosyć rzadka, dlatego też dodaję do niej odrobinę żelatyny (1 łyżeczkę żelatyny rozpuszczam w małej ilości gorącej wody i na sam koniec, przestudzone, dodaję do masy).
W blaszce, w której pieczone były placki układamy jeden placek na dno do góry nogami, tzn. orzechami na dół. Potem nakładamy krem i na krem kładziemy drugi placek w sposób prawidłowy, tzn. orzechami do góry. Gotowe ciasto odstawiamy w zimne miejsce (niekoniecznie do lodówki).
To ciasto rzadko w moim domu się pojawia. Nie dlatego, że jego zrobienie wymaga nadzwyczajnych zdolności lub zabiera zbyt dużo cennego czasu, lecz dlatego że zawsze zostaje zbyt szybko zjedzone. Dobrych rzeczy nie należy często przyrządzać, bo zbyt szybko nabywa się niepotrzebnych kilogramów, które potem ciężko zgubić.
Oblizując palce po pysznym kremie i podgryzając posiekane orzechy zamykam kolejny rok pisania.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 52 z 23 grudnia 2013 r.
Już dawno zbuntowałam się i postanowiłam nie pozwalać sobie na przedświąteczną panikę. Nie wybebeszam wszystkiego z szaf, by robić świąteczne porządki. W tym roku również. W końcu niedawno remont miałam i wtedy, co to można było wyrzucić wyrzuciłam, i wszystko ładnie w kostkę poukładałam. Co prawda, po kostce dawno nie ma śladu, ale jako taki porządek dalej panuje. Ostatecznie to nikt z ewentualnych gości, którzy być może w święta do mnie zawitają, po szafach nie będzie mi grzebał, więc może być tam twórczy nieład. Łazienki też szorować nie muszę, bo też niedawno była nowa zrobiona. Glazura na pewno nie brudzi się tak szybko, by po miesiącu na nowo ją myć. Jakby co, umyję ją po świętach. Mróz lekki się pojawił, a jeśli jest troszkę cieplej i mrozu nie ma, to coś dziwnego z nieba leci. Cieszę się, bo przez to coś nie będę myła okien na święta. Upranie i powieszenie na nowo firanek to żadna praca. Tak naprawdę to już od dawno jestem na święta przygotowana. Prezenty również już kupiłam i wcale przy tym dużo się nie namęczyłam. Coraz łatwiej dokonuję wyboru, co można komu podarować, nie dlatego, że tak wspaniale znam potrzeby moich najbliższych, lecz dlatego, że oni tak naprawdę niczego nie potrzebują. Jeśli jednak coś tam chcą, to i tak nie stać mnie na takie wydatki. Dlatego też wcale ich nie pytam, o czym marzą, tylko sama podejmuję decyzję, z czego muszą się cieszyć.
Z chwilą, gdy felieton się ukaże w gazecie, będę zapewne lepić uszka do barszczu i mieszać bigos w garze. Być może choinka już będzie ubrana i pogoń za kotem się zacznie, który znowu będzie zrzucał bombki z choinki.
Co roku do świąt podchodzę inaczej. Raz są one dla mnie bardziej radosne, raz melancholijne, innym razem smutne. Jakie będą w tym roku? Nie wiem. Co roku jednak, niezależnie od humoru, te same rzeczy na stole się pojawiają. Nie ma świąt bez sernika, piernika, pasztetu, nóżek na zimno, własnoręcznie robionego chleba, mięsiw pieczonych. W moim domu nie ma świąt bez ciasta „Pani Walewska” i właśnie tym przepisem chcę się z Wami podzielić. Być może jeszcze ktoś znajdzie czas i trochę sił, by spróbować zrobić coś, co u nas od lat zachwyca nasze podniebienia.
Składniki na ciasto:
2,5 szklanki mąki pszennej
1 kostka masła
1/2 szklanki cukru
4 żółtka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
4 łyżki śmietany
Wszystkie składniki energicznie zagniatamy. Potem dzielimy je na 2 równe części. Jedną część wykładamy na blaszkę (taką największą) wyłożoną papierem do pieczenia. Ponieważ ciasto jest dosyć klejące, na talerzyk wysypujemy mąkę, w której maczamy paluchy przy wklepywaniu ciasta na blaszkę.
Na ciasto wykładamy marmoladę (dosyć grubo, pewnie więcej niż 1/2 słoika). Ma to być marmolada, a nie dżem, który niestety ma skłonności do wsiąkania w ciasto. Następnie ubijamy na sztywno pianę z 4 białek. Do piany powoli dodajemy 3 łyżki cukru oraz łyżkę mąki ziemniaczanej. Gotową pianę smarujemy na placku z dżemem. Na wierzch wysypujemy 20 dag posiekanych dosyć drobno orzechów włoskich. Orzechy należy leciutko do piany docisnąć, by nie spadały z niego po pieczeniu.
Placek pieczemy około 20 minut (czas pieczenia zależy od piekarnika jaki posiadamy, ja piekę na oko – zaglądam w trakcie do piekarnika i gdy wydaje mi się, że się upiekło, to wyjmuję ciasto).
Drugi placek robimy dokładnie tak samo, a białka do piany kradniemy z 3 jajek użytych do kremu, o którym piszę poniżej. Na drugim placku będzie trochę mniej białkowej piany, ale nie ma to znaczenia, gdyż i tak tego nie widać i nikt wysokości piany mierzył nie będzie.
Jak wykonać krem?
Z 3/4 litra mleka należy odlać 3/4 szklanki mleka
Do 3/4 szklanki mleka dodajemy 3 łyżki mąki pszennej, 2 łyżki mąki ziemniaczanej, 3 żółtka (białka wykorzystać do ubicia piany na drugi placek) oraz 1 1/4 szklanki cukru. Wszystko razem należy wymieszać (tzw. miotełką lub mikserem). Pozostałą część mleka należy zagotować. Do gotującego się mleka wlewamy naszą mieszankę i mieszamy aż zacznie gęstnieć i bulgotać (powstanie budyń).
Potem całość należy wystudzić. Tak naprawdę to tę część kremu można przygotować dzień wcześniej. Potem nie trzeba się martwić, że za długo stygnie albo zbyt gorące do masła dodaliśmy i w kremie gluty jakieś powstały.
Następnie 1 1/4 kostki masła (koniecznie masła!) zmiksujemy na puszek. Potem powoli do masła dodajemy zimny budyń. Miksować należy tak długo, aż powstanie gładka, puszysta masa. Ponieważ ja lubię lekko kwaśne rzeczy, to dodaję do masy sok z 1/2 cytryny. Można dodać do niego odrobinę szlachetnego alkoholu, jeśli ktoś tak lubi. Powstała masa jest dosyć rzadka, dlatego też dodaję do niej odrobinę żelatyny (1 łyżeczkę żelatyny rozpuszczam w małej ilości gorącej wody i na sam koniec, przestudzone, dodaję do masy).
W blaszce, w której pieczone były placki układamy jeden placek na dno do góry nogami, tzn. orzechami na dół. Potem nakładamy krem i na krem kładziemy drugi placek w sposób prawidłowy, tzn. orzechami do góry. Gotowe ciasto odstawiamy w zimne miejsce (niekoniecznie do lodówki).
To ciasto rzadko w moim domu się pojawia. Nie dlatego, że jego zrobienie wymaga nadzwyczajnych zdolności lub zabiera zbyt dużo cennego czasu, lecz dlatego że zawsze zostaje zbyt szybko zjedzone. Dobrych rzeczy nie należy często przyrządzać, bo zbyt szybko nabywa się niepotrzebnych kilogramów, które potem ciężko zgubić.
Oblizując palce po pysznym kremie i podgryzając posiekane orzechy zamykam kolejny rok pisania.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 52 z 23 grudnia 2013 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl