Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 08 października 2024 r., imieniny Brygidy, Pelagii



Nie cierpię zakupów

Nienawidzę zakupów. Łażenie po sklepach przyprawia mnie o ból głowy. Niestety, czasami muszę z bólu głowy zrezygnować, zacisnąć zęby i wybrać się na bieganie po sklepach. Co jakiś czas trzeba to zrobić, by coś nowego zakupić do szafy.
Sezon obniżek się zaczął i córka jęczeć zaczęła, że nie ma co na siebie włożyć. Skoro zaoferowano nam obniżki, to postanowiłam upolować jakieś szmatki w atrakcyjnych cenach.
Syn, jak zwykle niczego nie potrzebuje i odmawia udania się na zakupy. „Jak już tak bardzo chcesz mi coś kupić, to kup sama. Wiesz co lubię, a jak mi się nie spodoba, to najwyżej oddasz” mówi zamykając za nami drzwi. No właśnie, nie dość, że człowiek kupi, to potem musi znowu do sklepu wracać, by oddać to, co mi się podobało, ale jemu już niekoniecznie. Postanowiłam więc, że na męskie rzeczy nie będę się gapić, a on niech sam sobie szmaty kupuje. Skoro jest na tak bardzo leniwy, to nic nowego nie dostanie. „A nie chcesz wiedzieć, za ile wrócimy?” – pytam zdziwiona. „Na pewno nieprędko. Z młodą przecież idziesz. Kilka godzin na pewno was nie będzie” – oznajmia dziecko.
Nie powiem, żeby w sklepie było ciasno. Jak na przedświąteczny okres to powiem nawet, że jakoś na wydawanie kasy było w sklepach mało chętnych. Fajnie, nie cierpię tłoku przy wieszakach. Kolejka do przymierzalni jest dla mnie nie do przyjęcia. Znudzeni i spoceni ludzie łażą między wieszakami. Zła się robię, gdy tylko widzę ciuchy. W córkę jednak jakby nowe życie wstąpiło. Maca, szuka, patrzy, gapi się. Wyraźnie jest w swoim żywiole. Ponieważ zamierzam kupić sobie jakąś szmatkę, również rozpoczynam grzebanie, gdyż o ile mi wiadomo, samo nic w rękę mi nie wejdzie. Nie szukasz – nie masz. Niestety, kobieta po czterdziestce nieźle musi się nagimnastykować, by znaleźć cokolwiek dla siebie. Młodzieńczej sylwetki dawno już nie mam. Pracę też raczej posiadam poważną. W dekolcie do pępka chodzić mi nie wypada. Nie wypada mi również paradować w kusej kiecce. Po pięciu minutach mam dosyć. Nic ciekawego i nieciekawego dla siebie nie widzę. Przenoszę się więc w okolice mojej córki i razem z nią gapię się na ciuchy. „Może zamiast się patrzeć, to zacznij coś mierzyć. Na oko nic nie kupisz” mówię zniecierpliwiona. „Kiedy ja nie wiem, co jest ładne. Nie wiem, czego mam szukać. Pomóż mi” prosi dziecko. Patrzę na nią dziwnie i nie bardzo rozumiem, co do mnie mówi. Jak to nie wie, czego szukać? Jęczała, że nie ma w czym chodzić i natychmiast mamy się udać do sklepu, a jak jest w sklepie jęczy, że nie wie czego ma szukać? „Co ty, dziecko w ogóle chcesz? Spodnie, spódnicę , bluzkę, sweter?” dopytuję. „Spódnicy nie chcę” grzecznie odpowiada dziecko. No, przynajmniej szukanie jednej części garderoby nam odpada, na resztę trzeba niestety, się gapić. Co i raz podaję jakąś szmatkę córce i po jakimś czasie udaję się z nią do przymierzalni. Teoretycznie pięć sztuk garderoby do przymierzalni zabrać można, my mamy zdecydowanie więcej. Ale ponieważ nas jest dwie, to z łatwością wytłumaczyłam pani sprzedawczyni mnogość ubrań zabranych do mierzenia. Coraz bardziej robię nerwowa, gdyż już od jakiegoś czasu kurtka zaczęła mnie za mocno grzać. W przymierzalni puszczają mi nerwy. Zanim córka się rozebrała, już na nią nakrzyczałam, że za wolno się rusza. „Zamiast na mnie krzyczeć, to może po prostu zdejmij kurtkę albo przynajmniej się rozepnij. Dobrze, że chociaż rękawiczki zdjęłaś” mówi córeczka. No tak, niestety ma rację. Zastanawiam się jednak, czy wolę żeby mi było gorąco, czy raczej mam nosić kurtkę w ręku, co niestety jest dosyć uciążliwe i w grzebaniu na wieszakach zdecydowanie przeszkadza. Wybieram pierwsze rozwiązanie, najwyżej będę dziecko poganiać, by szybciej wylazło z przymierzalni. Nie sposób opisać słowami, jak wygląda mierzenie ciuchów przez nastolatkę. Ogląda się z boku jednego i drugiego, z przodu, z tyłu. Włosy zgarnia na bok albo nie wiadomo po co podnosi do góry. Dobrze, że w przymierzalni nie ma lusterka na górze i na podłodze, bo być może jeszcze jakieś akrobatyczne figury by zaczęła stosować przy mierzeniu przytarganych ciuchów. To złe, tamto niedobre. To ładne na wieszaku, ale na niej już nie bardzo leży. Ten kolor pasuje, fason również, ale w biuście się nie dopina. 40 minut spędzone na mierzeniu paru łaszków sprawia, że nie chce mi się patrzeć na moje dziecko. Zęby zacisnęłam, gdy oznajmiła mi, że nie ma nic ciekawego, nie ma co kupić i tak naprawdę to wszystko jest brzydkie. Krótkim „idziemy” wyprowadziła mnie ze sklepu i nie bardzo zadowolona wróciła ze mną do domu. Trudno, próbowałam zrobić z nią zakupy. Nie udało się, ale przynajmniej nie powie, że nie chciałam z nią jechać.
Nie wiem, czy minęło pół godziny, gdy syn zjawia się w pokoju. „Wiesz – mówi – jednak jakiś sweterek to by mi się przydał”. Patrzy na mnie z miną niewiniątka, a ja pomyślałam sobie, że chyba jednak mnie zdenerwował. „Teraz mi to mówisz? Dopiero byłyśmy na zakupach. Mówiłam, żebyś poszedł z nami” – mówię cicho. „No niby mówiłaś. Ale wtedy nic mi nie było potrzebne. Teraz już jest. Ale wiesz co, przez Internet ciuchy dla mnie zamówimy. Już oglądałem, ty tylko doradź mi co mam kupić” – mówi uśmiechnięty synek. Myślę sobie, że ludzkie uczucia w nim się chyba odezwały albo może boi się awantury jaka może mieć za chwilę miejsce. Faktycznie poszukał ciuchów w necie, pootwierał kilka stronek, nic tylko zamawiać. W dziesięć minut zakupy dla syna załatwiłam. Super, nigdzie wychodzić nie trzeba, przywiozą na miejsce, tak to ja mogę robić zakupy.
Kawę sobie zrobiłam, gdy nagle dzwoni telefon – „Wiesz co, prezenty trzeba kupić. Chodź ze mną na zakupy. Dla ciebie coś razem kupimy i dla taty”. „Ale ja dopiero wlazłam do domu. Właśnie byłam na zakupach” – jęczę. „To świetnie! Już wiesz, gdzie można co kupić. Ubieraj się, zaraz po ciebie podjadę” – cieszy się siostrzyczka. No tak, już sobie odpoczęłam. Próbuję jeszcze przełożyć marsz po sklepach na inny termin, ale ona jest nieugięta. Teraz i koniec! Mówi, że odpocznę jak wrócę. Łażenie po sklepach z moją siostrą jest zdecydowanie łatwiejsze niż z moją córką. Ona konkretna i ja też konkretna. Albo coś jest, albo nie ma. Jak nie ma, to nie ma co dalej szukać. Jak jest, to trzeba się decydować. Prezencik dla taty i dla mnie kupiłyśmy szybciutko. Muszę przyznać, że wyjście z nią na zakupy to czysta przyjemność.
Wróciłam do domu i dalej miałam ciepłą kawę w kubeczku.

Judyta
„Wyszkowiak” nr 51 z 17 grudnia 2013 r.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta