Sztywna, czy szalona
„Sztywna jesteś. Każde słowo i każdy gest masz wyważone” usłyszałam ostatnio. Być może wcale bym się tym nie przejęła, gdyby nie fakt, że to Człowiek mi powiedział. Momentalnie sztywna się zrobiłam. Gębę rozdziawiłam i gapię się na niego, jak wół na malowane wrota. Nie wierzę w to, co słyszę.
Jeszcze nie tak dawno twierdził, że piszę co mi ślina na język przyniesie i niebawem wszyscy wierzyć będą zapewne w to, że on zimą trawnik kosi. Sam nie wie zapewne już co ma mówić i dlatego co i raz musi mnie czymś zaskoczyć. Tym razem postanowił mi od sztywniaków nawymyślać. Cóż, wariatką na pewno nie jestem, ale żeby od razu sztywna? Nie gadam z szybkością karabinu maszynowego i być może zastanawiam się nad tym co mówię, ale żeby od razu mówić mi, że sztywna jestem to doprawdy za dużo.
Obraziłam się i zaczęłam się zastanawiać, czy lepiej być sztywniakiem, czy lepiej jest gdy mało poważnie nas traktują bo my tacy crazy jesteśmy.
Nigdy nie było moim marzeniem, aby za szaloną mnie ktokolwiek uważał. Kręci mnie trochę i bawi, że przy pierwszym spotkaniu ludzie się mnie boją. Radochę mam niezłą, gdy dowiaduję się, że tak naprawdę nigdy nie wiadomo jak na daną rzecz zareaguję i czy śmiać się z czegoś zacznę, czy też wzrokiem nieszczęśnika zabiję.
Zaczęłam więc zastanawiać się czy faktycznie każdy mój gest jest wyważony? Doszłam do wniosku, że być może tak jest, jednocześnie jednak sądzę że nie ja jedna wyważam to, co mówię i w jaki sposób gestykuluję. Zdecydowana większość ludzi kontroluje swoje zachowania.
Szybki przegląd znajomych zrobiłam i wyszło mi, że przeważnie są to ludzie poważni. Nie sztywni, ale poważni właśnie. Być może dlatego, że poważne zawody wykonują. Na co dzień wbici w oficjalne garsonki i garnitury, oficjalnym tonem mówią. Po godzinach szaleństwo się u nich włącza i zabawić się potrafią.
Szaleństwo w trakcie pracy jest raczej niemile widziane. Szalony lekarz, czy prawnik kiepskie notowania mieć będzie. Szalony szef litość będzie w nas budził. Rzadko kiedy z kimś takim w bliższe (nie za bliskie) relacje wejść pragniemy.
Zazwyczaj nasze szaleństwo uwidacznia się w gronie zaufanych ludzi. Wiemy wtedy, co przy kim można powiedzieć, jak z kim można żartować. Nie czujemy się obserwowani i oceniani. Nie musimy kontrolować naszych zachowań, bo wierzymy, że to co się wydarzy, zostanie pomiędzy nami.
Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy trzeba być szalonym na pokaz, na co dzień? Jakie znaczenie ma, czy ktoś kogo zupełnie nie znamy będzie nas uważał za gbura, czy od razu stanie się naszym kumplem?
Pomyślałam sobie, że przesadne wariactwo i szaleństwo dorosłego człowieka jest dla mnie krępujące. Gdy widzę kogoś, kto za małolata chce uchodzić w wieku czterdziestu lat zaczynam się za niego wstydzić. Dziwne to, bo niby dlaczego mam wstydzić się za kogoś, ale u mnie tak to właśnie działa.
Nie wiem, czy dobrze być wiecznie nakręconym, gadającym co ślina na język przyniesie, roześmianym nawet wtedy, gdy wcale nam do śmiechu nie jest, czy lepiej być powściągliwym, niekoniecznie wylewnym – co nie znaczy jednak sztywnym.
Zaczęłam się zastanawiać, jakie zachowania uchodzą ludziom dojrzałym, a jakie są dla nas żałosne? Czy w każdej sytuacji, w każdym miejscu i o każdej porze powinniśmy za wszelką cenę udowadniać naszą młodość (wewnętrzną niestety, bo o tej zewnętrznej możemy już zapomnieć), nasze szaleństwo, poczucie humoru? Kiedy i w jakich okolicznościach możemy powiedzieć o kimś – jesteś sztywniakiem, a kiedy możemy ocenić kogoś jako osobę szaloną i zakręconą (niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu)?
Trochę pytań mi się zrodziło. Zaczęłam sobie myśleć, że po przekroczeniu magicznej czterdziestki (i chyba ciut przed nią) myśli się w nas takie pojawiają, że jeśli nie będziemy szaleni, to na pewno staniemy się starzy i nudni. Nikt z nas nie chce być postrzegany jako osoba nudna. Starzy też nie chcemy być. Być może dlatego nagle szaleństwo co u niektórych zaczyna się pojawiać. Syndrom podstarzałej rusałki (trafne określenie, które niechcący gdzieś usłyszałam) u kobiet się włącza, zaś facet jak roześmiany, podstarzały, nakręcony lowelas zaczyna się zachowywać.
Styl ubierania się nam zmienia, włoski nowoczesne formy zaczynają przybierać i z dumą opowiadamy o tym, jak to w sklepie musieliśmy pokazać dowód osobisty kupując na sobotnią imprezę pół litra. Z ironicznym uśmiechem na ustach słucham opowieści, jak 40-letnia nauczycielka w szkole została pomylona z uczennicą. Żal mnie za serce chwyta, gdy 60-latek paraduje w rureczkach i trykocie z błyszczącym napisem „I am frantic”.
Każdy wiek swoimi prawami się rządzi. To co nastolatkom wypada robić, nam osobom dorosłym już nie bardzo przystoi. Usilne staranie się, by w oczach młodszych kolegów uchodzić za kogoś tak samo młodego jak oni powoduje, że ci naprawdę młodzi zaczynają odbierać nas jak kogoś infantylnego, może z lekka pomylonego, zagubionego, desperacko poszukującego utraconej młodości i przyjaciół.
Kto z nas chce, by mówili o nas „jesteś szalony/szalona”? Nie wiem, czy przyjęłabym to jako komplement, czy raczej zastanawiać bym się zaczęła, że cos nie halo w moim zachowaniu się pojawiło.
Odrobina luzu w każdej sytuacji się przydaje. Dlaczego jednak tak bardzo słyszeć chcemy, że jesteśmy zabawni, wyluzowani, śmieszni? Czy przypadkiem to nie jest tak, że szaleństwo utożsamiamy z młodością i dlatego tak mocno zależy nam na tym, aby naśladować szalone zachowania nastolatków?
Czy faktycznie jestem sztywna? W niektórych sytuacjach zdecydowanie tak. Czy wyważam słowa, które wypowiadam? Staram się, ale niestety nie zawsze mi to wychodzi.
Nie jestem do końca przekonana, czy podstarzali wariaci robią na mnie pozytywne wrażenie. Nawet młodzi wariaci z lekka mnie irytują. Nie lubię również sztywniaków, którzy nigdy nie potrafią się wyluzować.
Pomyślałam sobie, że tak jak we wszystkim tak i w tym, czy sztywni jesteśmy, czy też bardziej crazy potrzebny jest zwykły umiar i trochę wyczucia.
Poważna w pracy, swobodna i czasami trochę nakręcona poza nią – chyba taki właśnie sposób postępowania odpowiada mi najbardziej.
„Rozsądek ma swoje ekscesy i nie mniej potrzebuje umiarkowania, co szaleństwo”
Michel de Montaigne
Judyta
„Wyszkowiak” nr 39 z 24 września 2013 r.
Obraziłam się i zaczęłam się zastanawiać, czy lepiej być sztywniakiem, czy lepiej jest gdy mało poważnie nas traktują bo my tacy crazy jesteśmy.
Nigdy nie było moim marzeniem, aby za szaloną mnie ktokolwiek uważał. Kręci mnie trochę i bawi, że przy pierwszym spotkaniu ludzie się mnie boją. Radochę mam niezłą, gdy dowiaduję się, że tak naprawdę nigdy nie wiadomo jak na daną rzecz zareaguję i czy śmiać się z czegoś zacznę, czy też wzrokiem nieszczęśnika zabiję.
Zaczęłam więc zastanawiać się czy faktycznie każdy mój gest jest wyważony? Doszłam do wniosku, że być może tak jest, jednocześnie jednak sądzę że nie ja jedna wyważam to, co mówię i w jaki sposób gestykuluję. Zdecydowana większość ludzi kontroluje swoje zachowania.
Szybki przegląd znajomych zrobiłam i wyszło mi, że przeważnie są to ludzie poważni. Nie sztywni, ale poważni właśnie. Być może dlatego, że poważne zawody wykonują. Na co dzień wbici w oficjalne garsonki i garnitury, oficjalnym tonem mówią. Po godzinach szaleństwo się u nich włącza i zabawić się potrafią.
Szaleństwo w trakcie pracy jest raczej niemile widziane. Szalony lekarz, czy prawnik kiepskie notowania mieć będzie. Szalony szef litość będzie w nas budził. Rzadko kiedy z kimś takim w bliższe (nie za bliskie) relacje wejść pragniemy.
Zazwyczaj nasze szaleństwo uwidacznia się w gronie zaufanych ludzi. Wiemy wtedy, co przy kim można powiedzieć, jak z kim można żartować. Nie czujemy się obserwowani i oceniani. Nie musimy kontrolować naszych zachowań, bo wierzymy, że to co się wydarzy, zostanie pomiędzy nami.
Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy trzeba być szalonym na pokaz, na co dzień? Jakie znaczenie ma, czy ktoś kogo zupełnie nie znamy będzie nas uważał za gbura, czy od razu stanie się naszym kumplem?
Pomyślałam sobie, że przesadne wariactwo i szaleństwo dorosłego człowieka jest dla mnie krępujące. Gdy widzę kogoś, kto za małolata chce uchodzić w wieku czterdziestu lat zaczynam się za niego wstydzić. Dziwne to, bo niby dlaczego mam wstydzić się za kogoś, ale u mnie tak to właśnie działa.
Nie wiem, czy dobrze być wiecznie nakręconym, gadającym co ślina na język przyniesie, roześmianym nawet wtedy, gdy wcale nam do śmiechu nie jest, czy lepiej być powściągliwym, niekoniecznie wylewnym – co nie znaczy jednak sztywnym.
Zaczęłam się zastanawiać, jakie zachowania uchodzą ludziom dojrzałym, a jakie są dla nas żałosne? Czy w każdej sytuacji, w każdym miejscu i o każdej porze powinniśmy za wszelką cenę udowadniać naszą młodość (wewnętrzną niestety, bo o tej zewnętrznej możemy już zapomnieć), nasze szaleństwo, poczucie humoru? Kiedy i w jakich okolicznościach możemy powiedzieć o kimś – jesteś sztywniakiem, a kiedy możemy ocenić kogoś jako osobę szaloną i zakręconą (niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu)?
Trochę pytań mi się zrodziło. Zaczęłam sobie myśleć, że po przekroczeniu magicznej czterdziestki (i chyba ciut przed nią) myśli się w nas takie pojawiają, że jeśli nie będziemy szaleni, to na pewno staniemy się starzy i nudni. Nikt z nas nie chce być postrzegany jako osoba nudna. Starzy też nie chcemy być. Być może dlatego nagle szaleństwo co u niektórych zaczyna się pojawiać. Syndrom podstarzałej rusałki (trafne określenie, które niechcący gdzieś usłyszałam) u kobiet się włącza, zaś facet jak roześmiany, podstarzały, nakręcony lowelas zaczyna się zachowywać.
Styl ubierania się nam zmienia, włoski nowoczesne formy zaczynają przybierać i z dumą opowiadamy o tym, jak to w sklepie musieliśmy pokazać dowód osobisty kupując na sobotnią imprezę pół litra. Z ironicznym uśmiechem na ustach słucham opowieści, jak 40-letnia nauczycielka w szkole została pomylona z uczennicą. Żal mnie za serce chwyta, gdy 60-latek paraduje w rureczkach i trykocie z błyszczącym napisem „I am frantic”.
Każdy wiek swoimi prawami się rządzi. To co nastolatkom wypada robić, nam osobom dorosłym już nie bardzo przystoi. Usilne staranie się, by w oczach młodszych kolegów uchodzić za kogoś tak samo młodego jak oni powoduje, że ci naprawdę młodzi zaczynają odbierać nas jak kogoś infantylnego, może z lekka pomylonego, zagubionego, desperacko poszukującego utraconej młodości i przyjaciół.
Kto z nas chce, by mówili o nas „jesteś szalony/szalona”? Nie wiem, czy przyjęłabym to jako komplement, czy raczej zastanawiać bym się zaczęła, że cos nie halo w moim zachowaniu się pojawiło.
Odrobina luzu w każdej sytuacji się przydaje. Dlaczego jednak tak bardzo słyszeć chcemy, że jesteśmy zabawni, wyluzowani, śmieszni? Czy przypadkiem to nie jest tak, że szaleństwo utożsamiamy z młodością i dlatego tak mocno zależy nam na tym, aby naśladować szalone zachowania nastolatków?
Czy faktycznie jestem sztywna? W niektórych sytuacjach zdecydowanie tak. Czy wyważam słowa, które wypowiadam? Staram się, ale niestety nie zawsze mi to wychodzi.
Nie jestem do końca przekonana, czy podstarzali wariaci robią na mnie pozytywne wrażenie. Nawet młodzi wariaci z lekka mnie irytują. Nie lubię również sztywniaków, którzy nigdy nie potrafią się wyluzować.
Pomyślałam sobie, że tak jak we wszystkim tak i w tym, czy sztywni jesteśmy, czy też bardziej crazy potrzebny jest zwykły umiar i trochę wyczucia.
Poważna w pracy, swobodna i czasami trochę nakręcona poza nią – chyba taki właśnie sposób postępowania odpowiada mi najbardziej.
„Rozsądek ma swoje ekscesy i nie mniej potrzebuje umiarkowania, co szaleństwo”
Michel de Montaigne
Judyta
„Wyszkowiak” nr 39 z 24 września 2013 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl