Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 11 października 2024 r., imieniny Aldony, Brunona



Zawsze źle

Pisząc felieton o zimowych drogach poruszyłam już temat o tym, że nam zawsze źle. Moje liczne obserwacje otoczenia skusiły mnie do dalszego rozwinięcia tematu.
O marudzeniu jeszcze nie pisałam, sprawdziłam. Marudzimy ciągle. Nigdy nic nam nie pasuje. Początkowo myślałam, że tylko ja taka jęcząca jestem, gdyż Człowiek ciągle mówi, że jęczę, chociaż ja oczywiście uważam, że mogę jęczeć zdecydowanie więcej. Czasami marudzenie mi się włącza, ale bez przesady – nie jęczę bez przerwy. W końcu nie muszę być wiecznie zadowolona. Obserwacji więc dokonałam i stwierdziłam, że marudzenie dotyczy nie tylko mnie.
Gorące dni się nam trafiły. Lato nie jest moją szczęśliwą porą roku. Nie dlatego, że pech mnie wtedy prześladuje, lecz dlatego że najzwyczajniej na świecie nie cierpię upałów. Maksymalna temperatura, którą toleruję to 25 stopni. To co powyżej, napawa mnie niepokojem. Kiedy kalendarzowe lato się rozpoczyna, zaczynam szukać cienia. Nie narzekam, kiedy słońca nie ma i jako jedna z nielicznych nie jęczę, że nie można się opalać, bo słońce za chmurami się skryło. Opalać się nie lubię, więc leżenie plackiem na plaży zupełnie mnie nie interesuje. Na moje nieszczęście żar z nieba się leje ostatnio. Jęczą wszyscy. „Czego jęczysz?” – pytam Człowieka. – „Chciałeś, żeby było gorąco, to ciesz się. Twoja temperatura nastała”. Człowiek potem jest oblany i nie bardzo jest szczęśliwy. Nie tak dawno też do szczęśliwych nie należał, bo ciągle mu było zimno. Ciepła pragnął. Dodać należy, że tu wcale nie o zimę chodzi, lecz o miesiące letnie, kiedy słupek rtęci nie przekraczał 30 stopni. Teraz jest mu za gorąco. Rękę dam sobie uciąć, że niedługo znowu będzie mu za zimno. Nie wiem, jaka temperatura będzie dla niego akuratna. Człowiek więc jęczy, chociaż twierdzi że tylko czasami.
„Urlopu mi się chce. Nie wiem, czy gdzieś pojadę, bo kasy nie mam. Urlop w domu to czas stracony” – marudzi moja przyjaciółka. „Jak raz nigdzie nie pojedziesz, to nic się nie stanie. Przynajmniej nie będziesz jęczała, że kasę wydałaś, której nie masz” – odpowiadam jej z lekka zirytowana. Przyjaciółka pojechała. Kasa się znalazła, potem przyjaciółka wróciła i przyszła do mnie. „Nawet nie wiesz, ile kasy wydałam! Nigdy więcej nigdzie nie pojadę. Ludzi wszędzie tyle, że można oszaleć. Następny urlop w domu spędzam” – potok słów wylewa się z jej ust. Taaa, już to widzę. Co roku mówi to samo. Nie ma kasy – ale jedzie, za dużo ludzi – ale w domu nudno, jak nie ma urlopu – chce urlop, jak urlop ma – nie wie co ma ze sobą począć. Kupi kieckę – żałuje, że kasę wydała, nie kupi – żałuje, że nie kupiła, bo taka fajna ta kiecka była. Jak mąż pracuje i w domu go nie ma – źle, bo wszystko jest na jej głowie. Jak mąż w domku siedzi – źle, bo ją denerwuje. Siedzi, nie wiadomo czego chce, kasy nie zarabia, łazi po domu i bałagani. Próbuję sobie przypomnieć, czy kiedyś z czegoś była zadowolona. Wyszło mi, że niestety zadowolona jest rzadko.
Koleżanka remont w domu robiła. Od roku mówiła, że zrobić musi i cały czas bała się, że jednak kiedyś w końcu musi się to rozpocząć. Wiadomo, że w czasie remontu panuje bałagan. Ona wyliczyła sobie, że bałagan ma prawo trwać 2 tygodnie. Nie, żeby ktoś jej powiedział, że tyle czasu wystarczy na remont. Tak sobie postanowiła i tego się trzymała. Niestety, remoncik przedłużał się, a koleżanka warczeć na wszystko i wszystkich zaczęła. „Kto Ci powiedział, że 2 tygodnie wystarczy na remont? No, kto?” – pytam z zaciekawieniem. „Nikt. Sama sobie tak wyliczyłam. Ile można ściany malować? Co ja burzyć je kazałam czy co? Tylko malowanie. Rozumiesz? Już mam dosyć tego syfu w mieszkaniu. Nic nie mogę znaleźć. Cały kontener śmieci już wywaliłam. Za stara jestem na remonty. Więcej remontów już nigdy nie będzie” – odpowiada wściekła. Kilka miesięcy minęło. Remont się skończył, a ona znowu zaczyna rozglądać się za kimś, kto kolejne pomieszczenia będzie jej naprawiał. Nie wiem, czy zapomniała jak bardzo nie lubi bałaganu w domu, czy po prostu lubi być zdenerwowana, gdy ktoś obcy po jej mieszkaniu lata.
Połowa wakacji minęła. Dzieci jęczeć zaczęły, że zaraz kolejny rok szkolny się zacznie. „Czego marudzisz?” – pytam córkę. – „Po co o szkole już myślisz? Siedź i ciesz się, że masz jeszcze tyle wolnego”. „Ale to już tylko 3 tygodnie” – odpowiada dziecko. – „Nudno mi. Nie mam co robić. Za gorąco, żeby na dwór wyjść, a w domu duszno. Co ja mam robić?”. Patrzę na nią i myślę sobie, że znowu jej źle. Jest szkoła – źle, bo uczyć się trzeba, ma wakacje – źle, bo nudno i zaraz do szkoły trzeba wracać. Nie mam pojęcia, po co liczyć ile czasu wolnego zostało i martwić się, że zostało go tak niewiele.
Narzekamy na władzę. Wszystko robione jest źle. Za mało inwestycji, inwestycje nietrafione, inwestycji za dużo. Złe decyzje, brak decyzji, decyzje podjęte zbyt późno. Krytykujemy i chyba zapominamy, że to my sami wybraliśmy ludzi, którzy dzisiaj rządzą naszym miastem i powiatem. Niedługo wybory samorządowe będą miały miejsce. Jest okazja, by zmienić tych, do których nie mamy już zaufania. Jest wtedy czas, by samemu podjąć się ryzyka kierowania naszym miastem. Jest moment, kiedy możemy stać się jednym z decydentów. Ilu z nas podejmie decyzję, by stać się tym, na kogo można zagłosować? Ilu nie pójdzie oddać głosu, lecz potem narzekać będzie na tych, którzy ponownie władzę w rękach mieć będą?
Marudzenie mamy w naturze. Gdy jest zima, jest za zimno. Gdy jest lato i pot po plecach leci, odrobiny chłodu oczekujemy. Urlop mamy zawsze nie wtedy, kiedy byśmy chcieli. Jeśli gdzieś wyjedziemy narzekamy, że pokój za mały mamy, jedzenie nie jest takie jak być powinno, nad basenem za ciasno i samolotem za długo lecieliśmy. Gdy przyjdzie nam w domu posiedzieć, za porządki się bierzemy, soczki produkujemy i kiszeniem ogórków się zajmujemy. Potem nieszczęśliwi jesteśmy, że nie wiedzieć czemu wcale nie wypoczęliśmy i nowy urlop na nicnierobienie by się nam przydał. Buty nowe kupimy – źle, bo nie bardzo mamy je do czego włożyć. Jeśli nie kupimy ich, żałujemy bo 50% przecena była, a my jak zwykle nie potrafiliśmy okazji wykorzystać.
Na poprawę humoru wizytę u fryzjera sobie umawiam. Po przyjeździe zła jestem, że 3 mm za krótko włosy mi obcięła i schodka na głowie nie mam w tym miejscu, co sobie wymyśliłam. Wcześniej zły humor podstaw nie miał, teraz ma – zła jestem, bo nie dość, że fryzura nie taka jak chciałam, to jeszcze kasę na nią wydać musiałam.
Źle jest ciągle. Zawsze znajdzie się powód do narzekania. Nie potrafimy znaleźć tego, co radość nam może sprawić nawet wtedy, gdy mamy to na wyciagnięcie ręki.

Judyta
„Wyszkowiak” nr 33 z 13 sierpnia 2013 r.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta