O edukacji…
Reforma szkolnictwa była już niejedna. Należę do pokolenia, które kończyło osiem klas szkoły podstawowej, a potem kontynuowało naukę w wybranej szkole ponadpodstawowej. W szkołach ponadpodstawowych nie bardzo można było przebierać, gdyż w Wyszkowie było nieśmiertelne 4-letnie Liceum Ogólnokształcące i Zespół Szkół Zawodowych.
W 1999 r. nastąpiła reforma szkolnictwa. Zamieszanie niemałe powstało. Podobno reforma miała na celu wprowadzenie korzystnych zmian w funkcjonowaniu szkolnictwa. Zakładano, że nowy system oświaty podniesie poziom edukacji społeczeństwa i upowszechni wykształcenie średnie i wyższe. Zlikwidowano zatem 8-letnie szkoły podstawowe i wprowadzono 3-letnie gimnazja, a po nich 3- lub 4-letnie szkoły ponadgimnazjalne kończące się maturą. Jednocześnie drastycznie zmniejszyła się ilość szkół zasadniczych. Wykształcenie zasadnicze przestało być modne. W Wyszkowie szkół również przybyło. Dzisiaj jest w czym wybierać i przebierać. Nagminne stało się również studiowanie. Magistrów różnego rodzaju zaczęło nam przybywać. Nieważne, czy praca po wymarzonym bądź zupełnie przypadkowym kierunku jest osiągalna, czy też nie. Wielu magistrów, inżynierów i licencjatów zasiliło szeregi bezrobotnych.
Patrząc na to można by stwierdzić, iż cel reformy został osiągnięty. Wykształcenie średnie i wyższe zostało upowszechnione.
Wydaje mi się jednak, że zaczęło brakować zwykłych fachowców, takich od cieknących kranów, murowania domów, piekących chleb, tynkujących ściany i malujących. Młodzież przestała nagle chcieć się uczyć w zawodach wymagających wysiłku fizycznego.
Zaczęłam wyłapywać nieśmiałe głosy krytyki, iż nadmiernie wykształcone społeczeństwo się nam zrobiło, zaś zwykły robotnik jest pilnie poszukiwany. Usłyszałam, że może należy zastanowić się nad poszerzeniem oferty edukacyjnej szkół zasadniczych. Usłyszałam mało pochlebne opinie o gimnazjach i przeczytałam, że być może jednak ośmioklasowe szkoły podstawowe były zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Nie zdążyłam więcej o tym poczytać, gdy gadać zaczęto o konieczności posłania 6-latków do szkoły.
Zaczęłam się zastanawiać, czemu niby taka zmiana ma służyć? Dlaczego nie można dalej nauczać 6-letnich dzieci w tzw. zerówce? Czy tylko nauczyciele zatrudnieni w szkołach podstawowych potrafią nauczyć dzieci literek? Która ze szkół jest przygotowana do przyjęcia tak młodych dzieci w hurtowych wręcz ilościach? Czy 6-latek potrafi przesiedzieć w skupieniu godzinę lekcyjną w ławce? Jeśli nauka ma odbywać się przez zabawę, to dlaczego dzieci w przedszkolu nie mogą jeszcze rok jeden się pobawić?
Społeczeństwo się podzieliło. Jedni pomysł chwalą, inni za głowę się łapią i nie chcą wysyłać do szkoły maluchów. NIK kontrolę w szkołach przeprowadziła i przedstawiła protokół, z którego jasno wynika, że większość szkół nie jest przygotowana na przyjęcie maluchów. Fatalny stan łazienek, brak stołówek, świetlic, placów zabaw, źle wyposażone sale lekcyjne. MEN broni swojego stanowiska i twierdzi, że ponad 2 miliardy złotych przeznaczyło na przygotowanie nadchodzących zmian. Kasa poszła na klipy reklamowe, w których celebryci w roli „fachowców” zostali zatrudnieni i z rozbrajającym uśmiechem przekonywali zdenerwowanych rodziców do rewelacyjnego pomysłu naszego rządu. Wszechwiedząca Superniania pomysłowi przyklaskuje, palcem grozi buntującym się rodzicom i mówi o wyjątkowej dojrzałości wszystkich 6-latków. Mam jednak wrażenie, że MEN te 2 miliardy zł na zupełnie inny cel związany z edukacją wydać powinno.
Również nasza lokalna władza agitację dotyczącą 6-latka w szkole przeprowadza. Wielki telebim w mieście świeci i werbuje maluchy do szkoły. Myślę sobie, że to kolejne pieniądze wyrzucone w błoto. Zastanawiam się, czy reklama taka rozwieje wszystkie obawy rodziców. Czytam o tytule, jakie wszystkie szkoły w naszej gminie dostały od burmistrza. Każda się zrobiła „Szkołą przyjazną sześciolatkom”. Trafiam również na artykuł „Imieniny Babci Zosi”. Najpierw pomyślałam, że nowy felietonista w mieście naszym się pojawił. Niestety, to nie był żaden felieton, lecz artykuł sponsorowany, czyli po prostu reklama w nietypowej trochę szacie, mająca na celu rozpowszechnienie akcji „6-latki idą do szkoły”. Z uśmiechem poczytałam więc o wyjątkowych umiejętnościach 6-letniej Marysi, która tańczy, liczy i w przyrodzie się nieźle orientuje. Z litością pokiwałam głową nad zazdrością, jaką wykazała się ciocia Wiesia i natychmiast umiejętnościami 7-letniego Jasia chwalić się zaczęła, który uczniem szkoły podstawowej jest już od roku. Żal mi się zrobiło dzieci, które wcale nie bezstresowo, lecz w olbrzymim stresie naukę w szkole jako 6-latki zaczną lub już zaczęły.
Równocześnie pomyślałam sobie, że 6-latek w szkole nie jest żadną nowością. Od zawsze pojedyncze sztuki 6-latków razem z 7-letnimi kolegami naukę zaczynały. Przeprowadzane badania w poważnej poradni psychologiczno-pedagogicznej, zgoda rodziców i chęć młodego człowieka do rozpoczęcia nauki o rok wcześniej, pozwalały na pójście do szkoły w wieku lat sześciu. Jeśli młody człowiek nie wykazywał chęci wkuwania literek zbyt wcześnie i wolał urywać kółka samochodzikom, jako 7-latek obowiązkowo w szkolnej ławce był sadzany.
Dyskusja społeczna dotycząca 6-latka w szkole trwa. Każdy z nas jakieś zdanie na ten temat posiada. Jedni kibicują reformie, inni bronią dzieciństwa maluchów. Cieszę się, że mnie już problem 6-letnich dzieci w szkole nie dotyczy. Słucham dyskusji fachowców, czytam opinie zwykłych ludzi na forach internetowych, oglądam spoty reklamowe i zaczynam mieć obawy, że być może wkrótce przyjdzie komuś do głowy, aby 5-letnie dzieci obowiązek szkolny realizowały.
Z niedowierzaniem słucham kolejnych rewelacyjnych pomysłów o konieczności rozpoczęcia edukacji seksualnej u dzieci przed czwartym rokiem życia oraz o tym, że dziecko miedzy 9 a 12 rokiem życia powinno umieć skutecznie stosować w przyszłości prezerwatywy i środki antykoncepcyjne. „Nie może być. Koniec świata!” pomyślałam sobie.
Przyszło mi do głowy, że wkrótce pedagodzy i psycholodzy zaczną być pilnie poszukiwani, bo z emocjami coraz młodszych dzieci w szkole rodzice nie będą w stanie sami sobie poradzić. Okazać się może również, że także rodzicom rozmowa z siłą fachową częściej niż dzisiaj będzie potrzebna.
Negatywnie odbieram utworzenie gimnazjów, gdzie małolaty za osoby dorosłe chcą być uważane. Źle się stało, że wstydem jest skończyć szkołę zasadniczą. Źle, że tylko tytuł magistra zaczął się liczyć. Oby się nie okazało, że wysłanie sześcioletnich dzieci do szkoły było kolejną pomyłką.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 21 z 21 maja 2013 r.
Patrząc na to można by stwierdzić, iż cel reformy został osiągnięty. Wykształcenie średnie i wyższe zostało upowszechnione.
Wydaje mi się jednak, że zaczęło brakować zwykłych fachowców, takich od cieknących kranów, murowania domów, piekących chleb, tynkujących ściany i malujących. Młodzież przestała nagle chcieć się uczyć w zawodach wymagających wysiłku fizycznego.
Zaczęłam wyłapywać nieśmiałe głosy krytyki, iż nadmiernie wykształcone społeczeństwo się nam zrobiło, zaś zwykły robotnik jest pilnie poszukiwany. Usłyszałam, że może należy zastanowić się nad poszerzeniem oferty edukacyjnej szkół zasadniczych. Usłyszałam mało pochlebne opinie o gimnazjach i przeczytałam, że być może jednak ośmioklasowe szkoły podstawowe były zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
Nie zdążyłam więcej o tym poczytać, gdy gadać zaczęto o konieczności posłania 6-latków do szkoły.
Zaczęłam się zastanawiać, czemu niby taka zmiana ma służyć? Dlaczego nie można dalej nauczać 6-letnich dzieci w tzw. zerówce? Czy tylko nauczyciele zatrudnieni w szkołach podstawowych potrafią nauczyć dzieci literek? Która ze szkół jest przygotowana do przyjęcia tak młodych dzieci w hurtowych wręcz ilościach? Czy 6-latek potrafi przesiedzieć w skupieniu godzinę lekcyjną w ławce? Jeśli nauka ma odbywać się przez zabawę, to dlaczego dzieci w przedszkolu nie mogą jeszcze rok jeden się pobawić?
Społeczeństwo się podzieliło. Jedni pomysł chwalą, inni za głowę się łapią i nie chcą wysyłać do szkoły maluchów. NIK kontrolę w szkołach przeprowadziła i przedstawiła protokół, z którego jasno wynika, że większość szkół nie jest przygotowana na przyjęcie maluchów. Fatalny stan łazienek, brak stołówek, świetlic, placów zabaw, źle wyposażone sale lekcyjne. MEN broni swojego stanowiska i twierdzi, że ponad 2 miliardy złotych przeznaczyło na przygotowanie nadchodzących zmian. Kasa poszła na klipy reklamowe, w których celebryci w roli „fachowców” zostali zatrudnieni i z rozbrajającym uśmiechem przekonywali zdenerwowanych rodziców do rewelacyjnego pomysłu naszego rządu. Wszechwiedząca Superniania pomysłowi przyklaskuje, palcem grozi buntującym się rodzicom i mówi o wyjątkowej dojrzałości wszystkich 6-latków. Mam jednak wrażenie, że MEN te 2 miliardy zł na zupełnie inny cel związany z edukacją wydać powinno.
Również nasza lokalna władza agitację dotyczącą 6-latka w szkole przeprowadza. Wielki telebim w mieście świeci i werbuje maluchy do szkoły. Myślę sobie, że to kolejne pieniądze wyrzucone w błoto. Zastanawiam się, czy reklama taka rozwieje wszystkie obawy rodziców. Czytam o tytule, jakie wszystkie szkoły w naszej gminie dostały od burmistrza. Każda się zrobiła „Szkołą przyjazną sześciolatkom”. Trafiam również na artykuł „Imieniny Babci Zosi”. Najpierw pomyślałam, że nowy felietonista w mieście naszym się pojawił. Niestety, to nie był żaden felieton, lecz artykuł sponsorowany, czyli po prostu reklama w nietypowej trochę szacie, mająca na celu rozpowszechnienie akcji „6-latki idą do szkoły”. Z uśmiechem poczytałam więc o wyjątkowych umiejętnościach 6-letniej Marysi, która tańczy, liczy i w przyrodzie się nieźle orientuje. Z litością pokiwałam głową nad zazdrością, jaką wykazała się ciocia Wiesia i natychmiast umiejętnościami 7-letniego Jasia chwalić się zaczęła, który uczniem szkoły podstawowej jest już od roku. Żal mi się zrobiło dzieci, które wcale nie bezstresowo, lecz w olbrzymim stresie naukę w szkole jako 6-latki zaczną lub już zaczęły.
Równocześnie pomyślałam sobie, że 6-latek w szkole nie jest żadną nowością. Od zawsze pojedyncze sztuki 6-latków razem z 7-letnimi kolegami naukę zaczynały. Przeprowadzane badania w poważnej poradni psychologiczno-pedagogicznej, zgoda rodziców i chęć młodego człowieka do rozpoczęcia nauki o rok wcześniej, pozwalały na pójście do szkoły w wieku lat sześciu. Jeśli młody człowiek nie wykazywał chęci wkuwania literek zbyt wcześnie i wolał urywać kółka samochodzikom, jako 7-latek obowiązkowo w szkolnej ławce był sadzany.
Dyskusja społeczna dotycząca 6-latka w szkole trwa. Każdy z nas jakieś zdanie na ten temat posiada. Jedni kibicują reformie, inni bronią dzieciństwa maluchów. Cieszę się, że mnie już problem 6-letnich dzieci w szkole nie dotyczy. Słucham dyskusji fachowców, czytam opinie zwykłych ludzi na forach internetowych, oglądam spoty reklamowe i zaczynam mieć obawy, że być może wkrótce przyjdzie komuś do głowy, aby 5-letnie dzieci obowiązek szkolny realizowały.
Z niedowierzaniem słucham kolejnych rewelacyjnych pomysłów o konieczności rozpoczęcia edukacji seksualnej u dzieci przed czwartym rokiem życia oraz o tym, że dziecko miedzy 9 a 12 rokiem życia powinno umieć skutecznie stosować w przyszłości prezerwatywy i środki antykoncepcyjne. „Nie może być. Koniec świata!” pomyślałam sobie.
Przyszło mi do głowy, że wkrótce pedagodzy i psycholodzy zaczną być pilnie poszukiwani, bo z emocjami coraz młodszych dzieci w szkole rodzice nie będą w stanie sami sobie poradzić. Okazać się może również, że także rodzicom rozmowa z siłą fachową częściej niż dzisiaj będzie potrzebna.
Negatywnie odbieram utworzenie gimnazjów, gdzie małolaty za osoby dorosłe chcą być uważane. Źle się stało, że wstydem jest skończyć szkołę zasadniczą. Źle, że tylko tytuł magistra zaczął się liczyć. Oby się nie okazało, że wysłanie sześcioletnich dzieci do szkoły było kolejną pomyłką.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 21 z 21 maja 2013 r.
Komentarze
Dodane przez 13, w dniu 07.06.2013 r., godz. 19.45
w calosci sie zgadzam i popieram a gimnazjum to najglupsza rzecz jaka zrobili szkoda dzieciakow ale jeszcze bardziej rodzicow ich nerw zszarpanych i reki na pulsie przez trzy lata zeby te gimnazjum dzieci nie spaczylo na zla droge nie zeszlo i jeszcze w terminie zalozonym dalo rade ukonczyc
w calosci sie zgadzam i popieram a gimnazjum to najglupsza rzecz jaka zrobili szkoda dzieciakow ale jeszcze bardziej rodzicow ich nerw zszarpanych i reki na pulsie przez trzy lata zeby te gimnazjum dzieci nie spaczylo na zla droge nie zeszlo i jeszcze w terminie zalozonym dalo rade ukonczyc
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl