Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 04 grudnia 2024 r., imieniny Barbary, Krystiana



Prędkość zabija... ALE...

Odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym, 160 kolejnych fotoradarów, nowe radiowozy z wideorejestratorami oraz większa liczba policjantów na drogach – to jedynie kilka z wielu założeń Narodowego Programu Poprawy Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
Idea programu jest jak najbardziej słuszna, a on sam jest bardzo potrzebny. Według raportu Komisji Europejskiej z 2012 roku, w Polsce dochodzi do największej liczby kolizji i wypadków na drogach, w których ginie najwięcej osób w Europie.
Przyczyn wypadków jest wiele: brawura, jazda po alkoholu, złe warunki pogodowe, brak odpowiedzialności za siebie i innych uczestników ruchu itp. itd. Jednak najczęstszą (43 proc.) przyczyną tak dużej ilości wypadków jest nadmierna prędkość. I to chyba stąd wziął się nagły wysyp fotoradarów, na polskich drogach. Oczywiście nie uważam, że nie powinno ich być wcale. Fotoradary są potrzebne, ale...
Właśnie... zawsze jest jakieś „ale”. W tym przypadku jest to rozmieszczenie fotoradarów. Niestety, nie stoją one tam, gdzie dochodzi do największej liczby wypadków (np. w pobliżu „Czarnych Punktów”), lecz tam, gdzie jest stosunkowo bezpiecznie i najłatwiej przekroczyć prędkość o kilka kilometrów. Nie pomyślcie Państwo, że próbuję stawać w obronie ludzi nagminnie łamiących prawo. Po prostu nie dajmy się zwariować. Aby spełniły się plany i marzenia Ministra Nowaka – mniej zabitych na drogach, w jego projekcie potrzeba jedynie kilku „usprawnień”. Przede wszystkim należy ponownie zweryfikować miejsca rozstawienia fotoradarów. Zamiast najbardziej „dochodowych” miejsc powinny być ustawione tam, gdzie dochodzi do największej ilości wypadków. Bo, po co komu fotoradar na trzypasmowej trasie, rozdzielonej barierkami i pasem zieleni, gdzie ruch pojazdów wolnobieżnych i osób pieszych prawie nie występuje? Jeśli zaś chodzi o mobilne wideorejestratory Inspekcji Transportu Drogowego, to problem jest jeden – absolutny brak reakcji i interwencji na zachowania piratów drogowych. Nieoznakowane samochody skutecznie studzą zapędy domorosłych rajdowców. Jednak inspektorzy powinni mieć uprawnienia do zatrzymania pirata drogowego już w momencie pierwszego wykroczenia, a następnie wezwania policji. I to tylko dlatego, by zapobiec ewentualnym tragediom. Podobnych sposobów jest naprawdę wiele. A wprowadzenie zmian w projekcie poprawy bezpieczeństwa, na pewno nie jest trudne.
W tym całym zamieszaniu zastanawia mnie jedna rzecz: czy ktoś policzył, gdzie kończy się granica opłacalności w funkcjonowaniu tych radarów? Wiele samorządów zakupiło fotoradary, których główną, a raczej jedyną funkcją, miało być i jest zasilenie miejskiej kasy. Problem w tym, że kierowcy bardzo szybko nauczą się, w jakich miejscowościach stoi tzw. bocian, lub będą się skutecznie ostrzegać za pomocą CB radia. W związku z tym, zakładane wpływy do budżetu ulegną znacznemu obniżeniu. I co wtedy? Czy ktokolwiek pomyślał o tym, jakie są koszty utrzymania i konserwacji urządzenia? Czy budżet wytrzyma kolejny wydatek, jeśli wpływy z mandatów okażą się zbyt niskie? Obawiam się, że w wielu przypadkach jedynym argumentem stojącym za decyzją zakupu fotoradaru było zdanie: „no przecież on sam na siebie zarobi”. Pytanie tylko: kto odpowie za błędną inwestycję, gdy jednak nie zarobi. Kto odpowie za to, że zabraknie pieniędzy na pomoc społeczną i edukację, bo fotoradar nie był wystarczająco dochodowy...

B. Bodio
„Wyszkowiak” nr 3 z 15 stycznia 2013 r.

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta