Za wcześnie na święta
Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia zaczęły się już w listopadzie. Ze zdumieniem, w pierwszych dniach tego jesiennego miesiąca ujrzałam na półce w sklepie czekoladowe Mikołaje. Jakieś takie malutkie, jakby ubiegłoroczne, stoją, patrzą i czekają na kupujących. Niecały tydzień minął i pojawiły się pierwsze pudła kolorowych bombek. Najpierw stały gdzieś w kącie, potem z rozmachem przeniesiono je na środek sklepu. Mikołajów również zrobiło się więcej, także kolorowe pierniki na choinkę. Święta w sklepach już się rozpoczęły.
Telewizja także oszalała. Banki kuszą kolorowymi reklamami o pożyczkach, których wcale spłacać nie trzeba. Wielki samochód Coca-Coli ponownie pomyka ulicami w rytm znajomej muzyki. O naborze na etat świętych Mikołajów przeczytałam w necie. Patrzę w kalendarz i wierzyć mi się nie chce, że już od połowy listopada o świętach Bożego Narodzenia nam przypominają. Ciągle słyszę o tym, jaki prezencik dzieciakowi można kupić. Co wybrać dla męża, brata, chłopaka czy kochanka. Wysyp reklam firm jubilerskich się zrobił, które podsuwają facetom pomysł na prezent dla wybranki serca. Jeśli mężczyzna nie posiada tyle kasy, aby zakupić kobiecie brylancik, może jej podarować czekoladki, które są przyodziane w świąteczne ubranka. Wszak firmy cukiernicze już w październiku choinki, kokardki i bombki na opakowaniach drukują. Z obawą zaczęłam rozglądać się, czy świeżych choinek już gdzieś nie sprzedają.
Cieszę się po cichu, że mam duże dzieci. Na pytanie, co chcą pod choinką znaleźć, bez wahania mówią – kasę. Prezent łatwy, niewymagający bieganiny po sklepach. Wypłatę dostanę, banknocik do koperty włożę, wstążką kolorową przewiążę i gotowe.
Lada dzień na pewno nasze miasto przyozdobione zostanie świątecznymi lampkami. Znowu przed Urzędem Miasta bomby błyszczące zawisną na wysokich tujach. Jeszcze chwila, a w oknach, na balkonach i ogródkach przydomowych pojawią się Mikołaje po włażące drabinach, wściekle błyszczące gwiazdy betlejemskie i miliardy migających małych lampeczek. Strumień złotówek popłynie do kasy wyszkowskiej energetyki. Sama również na balkonie światełka powieszę, a w oknie Mikołaja postawię. Święta to święta, musi być świątecznie.
Listopad jednak to nie miesiąc gwiazdkowy. Jak dla mnie, za wcześnie się rozpoczęła gadanina o świętach. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że 20-lat temu ludzie pamiętali o świętach, skoro nikt im o nich nie przypominał tak wcześnie.
W niedzielę zdenerwowałam się z lekka, gdy tata nakazał mi ustalenie menu wigilijnego z siostrą. „Oszalałeś – pytam – 25 listopada dzisiaj, a Ty każesz mi pierogi świąteczne lepić? Jeszcze zdążę nacieszyć się przygotowaniami świątecznymi”. „Ja tylko mówię, żebyście ustaliły co trzeba kupić– broni się tata – czego taka nerwowa jesteś?”. No może i jestem nerwowa. Nie rozumiem jednak, dlaczego już teraz mam się zastanawiać nad zakupami. Dzisiaj kompletnie nie czuję świątecznej atmosfery. Poczuję ją zapewnie dopiero po mikołajkach. Wtedy zjem pierwszego czekoladowego Mikołaja i zacznę powoli szukać prezentów dla rodziny. Nie każdy bowiem pod choinkę chce dostać kasę, tak jak moje dzieci.
Dobrobyt zapanował wielki i minęły czasy, gdy świnkę wcześniej trzeba było zabijać i ukradkiem w bagażniku do domu przemycać, aby mieć co postawić na świątecznym stole. Minęły czasy, gdy po rodzynki, banany i pomarańcze trzeba było wystać w kolejkach kilometrowych. Dla zapominalskich lub dla leniwych czasy nastały cudowne. Nic robić nie trzeba. Kasę wystarczy wyłożyć i święta same przyjdą do domu. Mrożone są uszka do barszczu, pierogi z kapustą i grzybami na targu u baby znajomej można kupić, ciasto domowe również w sklepie się znajdzie. Żyć nie umierać. Listopadowe przedświąteczne zakupy są jednak doprawdy szaleństwem.
Świąteczna gorączka dopada każdego. Przed Wigilią pieczemy, gotujemy, smażymy, lepimy. Zaczynamy sprzątanie. Wywalamy z szaf szpargały, których tak naprawdę wywalać wcale nie trzeba. Trzepiemy dywany ciemną nocą, myjemy podłogi, przestawiamy meble.
Robimy to, mimo iż rok temu obiecaliśmy sobie, że świąt u nas nie będzie. Już latem szukaliśmy ofert dotyczących świątecznych wyjazdów. Chęć ucieczki przed świątecznym szaleństwem przegrała jednak z tradycją, która „nakazuje” nam spędzenie ich w gronie rodzinnym. Dlatego też zmęczone i zdenerwowane wykonujemy wszystkie czynności związane z przygotowaniem świąt Bożego Narodzenia. Musi być ugotowane, posprzątane i prezenty muszą być.
Z roku na rok o świętach coraz wcześniej zaczyna się mówić. Z niepokojem myślę sobie, że za chwilę już sierpniu prezenty pod choinkę przyjdzie nam kupować.
Lada dzień w sklepach słychać będzie kolędy, niekoniecznie te polskie. Za chwilę żywe Mikołaje zaczną nas atakować w supermarketach z każdej strony. Za chwilę każda rozmowa z przyjaciółką dotyczyła będzie tego, co można kupić na prezent i jakie ciasto należy upiec. W poszukiwaniu oryginalnego przepisu przekopiemy Internet, a potem i tak ugotujemy to, co już wypróbowane. Za chwilę zaczną się spotkania opłatkowe wszędzie tam, gdzie jest to tylko możliwe. Znowu wyślemy setki smsów z życzeniami-wierszykami świątecznymi ściągniętymi z sieci do każdego z listy kontaktów w telefonie naszym.
Znowu w lokalnej prasie przeczytamy relację z wielkiej wspólnej imprezy opłatkowej samorządów gminnych i samorządu powiatowego. Zobaczymy zdjęcia, gdzie uśmiechnięta władza ręce sobie ściska. Prywatnie zaś usłyszymy komentarze o tym, jak kto wyglądał, kto komu ręki nie podał, kto przestał być ważny i z kim rozmawiać już się nie opłaca, kto mądry jest, a o kim powiedzieć tego nie można. Znowu będziemy się zastanawiać, po co urządzać ten cyrk, czemu ma to służyć i ile pieniędzy wydano na taką pokazówę.
Przeraziły mnie listopadowe święta Bożego Narodzenia. Przeraziło mnie przekonanie, że koniecznie przypominać o nich trzeba już na początku listopada. Dziwne jest to, że przed świętami kupujemy dla samego kupowania. Kupujemy za szybko, za dużo, bez opamiętania. Dziwi mnie, że tylko przed świętami większość z nas przypomina sobie o ludziach, którzy potrzebują naszej pomocy.
Święta to czas wybaczania i przepraszania. Może zamiast listy prezentów zrobić należy listę tych, którym podziękować lub wybaczyć należy, którym potrzeba powiedzieć „przepraszam”.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 48 z 27 listopada 2012 r.
Cieszę się po cichu, że mam duże dzieci. Na pytanie, co chcą pod choinką znaleźć, bez wahania mówią – kasę. Prezent łatwy, niewymagający bieganiny po sklepach. Wypłatę dostanę, banknocik do koperty włożę, wstążką kolorową przewiążę i gotowe.
Lada dzień na pewno nasze miasto przyozdobione zostanie świątecznymi lampkami. Znowu przed Urzędem Miasta bomby błyszczące zawisną na wysokich tujach. Jeszcze chwila, a w oknach, na balkonach i ogródkach przydomowych pojawią się Mikołaje po włażące drabinach, wściekle błyszczące gwiazdy betlejemskie i miliardy migających małych lampeczek. Strumień złotówek popłynie do kasy wyszkowskiej energetyki. Sama również na balkonie światełka powieszę, a w oknie Mikołaja postawię. Święta to święta, musi być świątecznie.
Listopad jednak to nie miesiąc gwiazdkowy. Jak dla mnie, za wcześnie się rozpoczęła gadanina o świętach. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że 20-lat temu ludzie pamiętali o świętach, skoro nikt im o nich nie przypominał tak wcześnie.
W niedzielę zdenerwowałam się z lekka, gdy tata nakazał mi ustalenie menu wigilijnego z siostrą. „Oszalałeś – pytam – 25 listopada dzisiaj, a Ty każesz mi pierogi świąteczne lepić? Jeszcze zdążę nacieszyć się przygotowaniami świątecznymi”. „Ja tylko mówię, żebyście ustaliły co trzeba kupić– broni się tata – czego taka nerwowa jesteś?”. No może i jestem nerwowa. Nie rozumiem jednak, dlaczego już teraz mam się zastanawiać nad zakupami. Dzisiaj kompletnie nie czuję świątecznej atmosfery. Poczuję ją zapewnie dopiero po mikołajkach. Wtedy zjem pierwszego czekoladowego Mikołaja i zacznę powoli szukać prezentów dla rodziny. Nie każdy bowiem pod choinkę chce dostać kasę, tak jak moje dzieci.
Dobrobyt zapanował wielki i minęły czasy, gdy świnkę wcześniej trzeba było zabijać i ukradkiem w bagażniku do domu przemycać, aby mieć co postawić na świątecznym stole. Minęły czasy, gdy po rodzynki, banany i pomarańcze trzeba było wystać w kolejkach kilometrowych. Dla zapominalskich lub dla leniwych czasy nastały cudowne. Nic robić nie trzeba. Kasę wystarczy wyłożyć i święta same przyjdą do domu. Mrożone są uszka do barszczu, pierogi z kapustą i grzybami na targu u baby znajomej można kupić, ciasto domowe również w sklepie się znajdzie. Żyć nie umierać. Listopadowe przedświąteczne zakupy są jednak doprawdy szaleństwem.
Świąteczna gorączka dopada każdego. Przed Wigilią pieczemy, gotujemy, smażymy, lepimy. Zaczynamy sprzątanie. Wywalamy z szaf szpargały, których tak naprawdę wywalać wcale nie trzeba. Trzepiemy dywany ciemną nocą, myjemy podłogi, przestawiamy meble.
Robimy to, mimo iż rok temu obiecaliśmy sobie, że świąt u nas nie będzie. Już latem szukaliśmy ofert dotyczących świątecznych wyjazdów. Chęć ucieczki przed świątecznym szaleństwem przegrała jednak z tradycją, która „nakazuje” nam spędzenie ich w gronie rodzinnym. Dlatego też zmęczone i zdenerwowane wykonujemy wszystkie czynności związane z przygotowaniem świąt Bożego Narodzenia. Musi być ugotowane, posprzątane i prezenty muszą być.
Z roku na rok o świętach coraz wcześniej zaczyna się mówić. Z niepokojem myślę sobie, że za chwilę już sierpniu prezenty pod choinkę przyjdzie nam kupować.
Lada dzień w sklepach słychać będzie kolędy, niekoniecznie te polskie. Za chwilę żywe Mikołaje zaczną nas atakować w supermarketach z każdej strony. Za chwilę każda rozmowa z przyjaciółką dotyczyła będzie tego, co można kupić na prezent i jakie ciasto należy upiec. W poszukiwaniu oryginalnego przepisu przekopiemy Internet, a potem i tak ugotujemy to, co już wypróbowane. Za chwilę zaczną się spotkania opłatkowe wszędzie tam, gdzie jest to tylko możliwe. Znowu wyślemy setki smsów z życzeniami-wierszykami świątecznymi ściągniętymi z sieci do każdego z listy kontaktów w telefonie naszym.
Znowu w lokalnej prasie przeczytamy relację z wielkiej wspólnej imprezy opłatkowej samorządów gminnych i samorządu powiatowego. Zobaczymy zdjęcia, gdzie uśmiechnięta władza ręce sobie ściska. Prywatnie zaś usłyszymy komentarze o tym, jak kto wyglądał, kto komu ręki nie podał, kto przestał być ważny i z kim rozmawiać już się nie opłaca, kto mądry jest, a o kim powiedzieć tego nie można. Znowu będziemy się zastanawiać, po co urządzać ten cyrk, czemu ma to służyć i ile pieniędzy wydano na taką pokazówę.
Przeraziły mnie listopadowe święta Bożego Narodzenia. Przeraziło mnie przekonanie, że koniecznie przypominać o nich trzeba już na początku listopada. Dziwne jest to, że przed świętami kupujemy dla samego kupowania. Kupujemy za szybko, za dużo, bez opamiętania. Dziwi mnie, że tylko przed świętami większość z nas przypomina sobie o ludziach, którzy potrzebują naszej pomocy.
Święta to czas wybaczania i przepraszania. Może zamiast listy prezentów zrobić należy listę tych, którym podziękować lub wybaczyć należy, którym potrzeba powiedzieć „przepraszam”.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 48 z 27 listopada 2012 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl