Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 10 października 2024 r., imieniny Franciszka, Pauliny



Szkołę czas zacząć

Wakacje się skończyły. Nie zdążyłam napisać o lecie, a już na nowo dzieciaki musiały iść do szkół. Zadowolone z tego powodu nie są. Jęczą, wstać nie chcą rano, liczą na to, że zapomnę ich obudzić.
Wydatki szkolne zaczęły się jeszcze w wakacje, dla mnie w lipcu. Wtedy to pobiegłam zakupić komplecik książek używanych w jednym z nielicznych komisów w Wyszkowie. Zawrotu głowy dostałam płacąc za podręczniki, bądź co bądź stare, ale bez wiedzy pisanej dzieciaka do szkoły posłać nie można. Potem zła się zrobiłam płacąc za stertę zeszytów, a przestałam się do dziecka odzywać po zakupie plecaka. Teraz jeszcze tylko opłata za PZU, Komitet Rodzicielski, ksero i bezpłatne „szkolnictwo” rozpoczęte.
Niby wyszykowane dzieci poszły do szkoły. Dobrze, że same na rozpoczęcie roku już chadzają i nie muszę słuchać godzinnych przemówień dyrektorów, władz samorządowych, przedstawicieli rady rodziców i miliona innych zaproszonych gości. Pilnowanie moich dzieci w nauce ogranicza się w chwili obecnej do kontroli, czy w ogóle do szkoły chodzą. Jeśli chodzą, jest w porządku, jeśli kombinują – rozpoczynają się godzinne wykłady na temat obowiązku, jaki mają oraz zawodu, jaki mi sprawiły. Serce me raduje się, że rok szkolny zaczął się dla nich, a nie dla mnie, gdyż ja szkoły nie tęsknię wcale.
Początek września przypomina mi czasy, gdy dzieciaka za rękę trzeba było do szkoły prowadzać. Pierwszy dzień w szkole dla wypłoszonego 7-latka to nie lada wyzwanie. Zdaje się jednak, że większym wyzwaniem jest dla jego rodziców. Na rozpoczęciu roku szkolnego do szkoły przybywa tłum ludzi. Do jednego dziecka kilka osób dorosłych – mama, tata, babcia, dziadek, czasami nawet ciocia jakaś się pojawia. Wystraszony maluch nie wie, co ma ze sobą robić. Nie wie, czy nowej pani ma się trzymać, czy do mamy za spódnicę się schować. Wydarzenie to wielkie, gdy dziecko zaczyna w życiu nowy etap i lata całe zajmować się zacznie pochłanianiem wiedzy. Nijak jednak przypomnieć sobie nie mogę, aby mnie do I klasy szkoły podstawowej rodzina cała odprowadzała.
Tłumy zrozpaczonych i przejętych matek nie znikają drugiego, trzeciego, a nawet trzydziestego dnia życia szkolnego. Miesiące całe wytrwale stoją pod drzwiami klas pociech swoich całując, przytulając, karmiąc i włoski czesząc pytając „I jak, wszystko w porządku?” na każdej przerwie ogłoszonej w szkole. Biedne dzieci czasu nie mają, by kolegów poznać nowych i zaznajomić się z życiem szkoły. Mamusie więc odprowadzają, czekają, przyprowadzają. Zajęcie mają na cały etat. Przyjaźnie nowe między mamami się nawiązują. Plotki i ploteczki zbierają z całego Wyszkowa. Wiedzą, co pani na Dzień Nauczyciela trzeba zakupić, kto jakim samochodem dzieciaka pod szkołę odstawia, gdzie kto pracuje i kto z kim sypia.
Po każdej lekcji nadopiekuńcza mamusia pyta nauczyciela o postępy w nauce dziecka swojego i pilnie notuje prace domowe. Troska rodziców nie kończy się na życiu szkolnym. Po kilku godzinach spędzonych w sanktuarium wiedzy przychodzi czas na mozolne odrabiane zadanej pracy domowej.
Pierwszy rok nauki polega głównie na rysowaniu szlaczków, pisaniu koślawych literek, pracach plastycznych i rozwiązywaniu prostych przykładów matematycznych. Niby proste. Przeciętne dziecko, nawet to leniwe, radę da sobie sam w tego typu pracach zadanych. Wystarczy wytłumaczyć, pokazać, kontrola niewielka i maluch działa. Może koślawo, może niechlujnie, z językiem na brodzie, ale robi to sam. Nie bardzo wiem, dlaczego znaczna część rodziców szlaczkuje za swoje pociechy, maluje, rysuje, pisze i dodaje. Zapewne robi to lepiej, z większą wprawą i szybciej, lecz samodzielności pracy u dziecka to nie wywoła.
Jeśli zapracowany rodzic nie znajdzie czasu na pomoc w lekcjach, zaczyna się lawina korepetycji. Nie mam pojęcia, na czym polegają korepetycje u 7-latka. Święcie przekonana byłam zawsze, że korepetycje potrzebne są wówczas, gdy rodzic wiedzy na temat dany nie posiada i musi posiłkować się wiedzą osób trzecich. Nie umiem angielskiego, więc nijak pomóc nie mogę moim dzieciom w jego nauce. Zasadnym więc wydaje się to, że zarobią na niewiedzy mojej nauczyciele angielskiego, którzy dokształcać będą moje dzieci. Jakich jednak potrzeba umiejętności nadzwyczajnych, by pomóc w nauce uczniowi klas I-III szkoły podstawowej, nie wiem. Być może chodzi tu o najzwyklejszy brak chęci rodziców. O braku czasu nie chce mi się już nawet dyskutować. Nie pamiętam, czy czyniłam już wywody na ten temat. Brak czasu stał się modny, każdy czasu nie ma, każdy jest zajęty, zarobiony, zaganiany. Łatwiej więc zapłacić za to, że ktoś inny znajdzie czas dla naszego dziecka.
Bez względu na wiek dziecka obowiązkowo stawiać się musimy raz na jakiś czas na tzw. wywiadówki. Jest to spotkanie, gdzie wychowawczyni gani dzieci nasze, rozdaje nieświadomym postępów w nauce swoich pociech rodzicom karteczki, którzy z dziwnym wyrazem twarzy zapoznają się z ocenami „zdobytymi” w szkole. To także miejsce, gdzie pojawiają się liczne pretensje rodziców. Wszyscy wiedzieć bowiem muszą, że Kasia została źle oceniona przez nauczycielkę za pracę plastyczną, Adaś niesłusznie pałę z matematyki otrzymał, chociaż nad lekcjami wieczory całe spędza. Może i spędza, może nawet książki rozłożone na biurku posiada, nie wiadomo jednak, co w głowie Adasia się kotłuje, gdzie myśli jego krążą i czy do Ani przypadkiem nie wzdycha. Osobiste żale i pretensje winny być omawiane w cztery oczy, a nie na forum publicznym. Problemy mamy Adasia, Kasi czy innego dziecka nie bardzo interesują pozostałych rodziców.
Rozmowy rodziców z dziećmi po takim zebraniu opisywać nie należy. Wachlarz kar stosowanych potem jest szeroki, pełen inwencji twórczej osób dorosłych, a i argumenty wypływające z ust naszych pociech są nadzwyczaj zaskakujące.
Szkoła to miejsce, gdzie dzieci nasze zawierają nowe przyjaźnie, literki i cyferki poznają, dodawać się uczą. To w szkole odkrywają umiejętności plastyczne, muzyczne czy sportowe. Fakt, że sterczymy nad dzieckiem naszym pod klasą odwagi mu nie wcale dodaje. Kochajmy dzieci nasze, dbajmy o nie i obserwujmy, co się z nimi dzieje. Pomagajmy jeśli pomóc umiemy, ale nie pracujmy za nie. Krzywy szlaczek i literki czy marny rysunek nie musi powodować zapisywania dzieciaka na korepetycje z kaligrafii, języka polskiego czy plastyki.


Judyta
„Wyszkowiak” nr 39 z 25 września 2012 r.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta