Komunijny sezon
Maj. Sezon komunijny rozpoczęty! Radość dla dzieci. Ale czy to też radość dla rodziców, chrzestnych i pozostałej dorosłej części rodziny?
Pamiętam I komunię świętą, moją i mojej siostry. Minęło od nich ponad 30 lat. Wydawać by się mogło, że oprócz całej oprawy ceremonii nic zmienić się nie powinno.
30 lat temu I komunia święta odbywała się w jedynym kościele, który był na terenie Wyszkowa – w parafii pod wezwaniem św. Idziego. Godzina 9 rano. Tłum ludzi w kościele. W tłumie zebrane dzieci ze wszystkich klas II szkół podstawowych. Łącznie pewnie ze 300 młodziutkich katolików. Chłopcy wystrojeni w garniturki, dziewczynki jak aniołki z wiankami na głowie. Skromnie, ale uroczyście. Dzieciaki stoją w kilkunastu szeregach naprzeciwko ołtarza głównego. Miejsca siedzące zajmują rodziny i tłum gapiów. Ceremonia trwa godzinę, dwie, trzy … Ktoś mdleje, komuś robi się słabo. Przed południem koniec mszy. Idziemy do domu, gdzie w gronie najbliższych jemy uroczysty obiad. Koniec.
Obecnie w każdym z trzech kościołów mieszczących się na terenie Wyszkowa komunia odbywa się na raty. Podoba mi się to. Nie ma tłumów, nie ma tłoku. Dzieciaki ubrane w skromne alby. Nie ma rewii mody. Nikt nie musi się wstydzić, że ma gorszą kreację. Grupka dzieci siedzi w ławkach. Za dziećmi w ławkach siedzą rodzice. Mam wrażenie, że gapiów też jest mniej. Ceremonia trwa niewiele ponad godzinę. Potem uroczysty obiad w domu lub restauracji. Tu przyznać należy duży plus za to, że mamy mogą nareszcie poczuć się jak goście. Przy domowym przyjęciu coraz częściej korzystamy z cateringu. Już nie musimy godzinami stać przy garach i biegać w fartuszku sługując naszym gościom. W restauracji jeszcze lepiej. Nie dość, że podadzą, to jeszcze posprzątają.
I na tym koniec pozytywów. Według mojej skromnej osoby oczywiście.
Dzisiaj szaleństwo komunijne rozpoczyna się rok wcześniej. Jeśli chcemy urządzić przyjęcie w restauracji musimy pamiętać o rezerwacji sali w chwili, gdy nasze dziecko rozpocznie naukę w klasie I szkoły podstawowej. Przypomina mi to trochę planowanie wesela. Jak donoszą ludzie, sale na przyjęcie weselne należy zamawiać 2-3 lata wcześniej. Najwyżej się rozmyślimy. Wtedy termin można sprzedać. Tylko nie bardzo wiem, czy można na tym zarobić. Nie wiem też, co się dzieje, gdy młodzi postanowią wziąć ślub nagle. Gdzie wtedy można zaprosić gości? Tak właśnie zaczynają się przygotowania do komunii. Czekam na informacje, że salę trzeba będzie zamawiać z chwilą poczęcia naszej dzieciny.
Potem rozpoczynają się dyskusje rodziców dotyczące kreacji. Nie naszych kreacji jednakże, bo tu dowolność następuje. Chodzi o ubiory naszych pociech. Zachwyty nad albami powoli mijają. Mamusie śmiało wygłaszają pogląd, że może czas najwyższy zrezygnować z jednakowych strojów. Dotyczy to jednak głównie mam dziewczynek. Z chłopcami problemu praktycznie nie ma. Oni zawsze w garniturku. Przejęte mamy pragną, aby córeczki były małymi królewnami w szerokich kieckach. Na razie jednak alby pozostają, ku niezadowoleniu, jak na razie, mniejszości.
Chociaż dziewczynki nie mogą dumnie nosić długich sukni, to i tak królewnami są. Wystarczy popatrzeć na ich wymyśle fryzurki. Wszystkie jak jeden mąż prosto od fryzjera. Nieważne, że koki i loki dodają dziecku 5 lat. Ważne, że są. Wizytę u fryzjera też trzeba zamawiać odpowiednio wcześniej. Najlepiej w lutym. Jeśli się zagapimy i termin zechcemy umówić 2 tygodnie przed komunią – nie ma! Za późno! Chyba, że akceptujemy godziny bardzo wczesne, czyli np. 5 rano. Totalne szaleństwo!
Wiem co piszę, to nie plotki. Sama przez to przeszłam. Córka ma z burzą włosów została bez fryzjera. Nikt terminu nie miał. Godzina 5 rano była dla mnie nie do przyjęcia. Wtedy zazwyczaj śpimy – obie. Chcąc nie chcąc, musiałam więc rozwinąć swe nikłe zdolności artystyczne i sama zajęłam się uczesaniem córki. Obejrzawszy liczne zdjęcia fikuśnych fryzur postawiłam na prostotę. Uplotłam córeczce warkocz, obwiązałam sznurkiem koloru białego, doczepiłam kwiatki i gotowe. Skromnie dodam, że fryzura, jedyna w swoim rodzaju, wywołała podziw i uznanie wśród pozostałych mam
Kolejne wariactwo dotyczy uroczystego obiadu. Śmiem twierdzić, że to małe przyjęcia weselne. Danie gorące jedno, drugie, trzecie. Przystawki, słodkości, owoce, napoje, naleśniki, krewetki, galaretki, mięsko, sałatki, smalczyk, nowalijki. Do wyboru do koloru. Co sobie zamarzysz – masz. Torty wielkości młyńskiego koła obowiązkowo z fontanną jakiś śmiesznych strzelających trąbek. Różowe, błękitne, białe. Z różami, kielichami, cytatami z Biblii. Zawrót głowy gwarantowany.
Zaproszonych gości co niemiara. Nie tylko ścisła rodzina. Wszyscy! Ciotki nie widziane 20 lat, zapomniani przyjaciele, szef z pracy – pokazać się trzeba albo przynajmniej podlizać trochę, księża – bo tak wypada.
Mam wrażenie, że w tym wszystkim zapomniano o dziecku, które w tym momencie winno być najważniejsze.
Zapomniano również o podpisanym zobowiązaniu, że na komunii alkoholu niet. Jakże zabawni jesteśmy wlewając wujkowi i cioci kolejną szklankę soku, do którego chytrze przemyciliśmy niemałą dawkę wysokoprocentowego płynu. Dziecko nie widzi? Ależ oczywiście, że widzi. Tylko co ma powiedzieć? Jemu może być najwyżej przykro. Na pewno nie opowie o tym koledze, bo wstyd. Nie martwmy się więc, nikt na zewnątrz o tym się nie dowie.
30 lat temu zobowiązań takich nie było. Kto chciał, ten pił. Kto nie chciał, pił kompocik. Dzieci były radosne, oszukiwać nie musiały, nie musiały milczeć, bo niepicie nie było z góry narzucane.
Największy szał dotyczy jednak prezentów. Można by o tym napisać pracę magisterską. I tu znowu muszę napisać, co dostawały dzieci na komunię 30 lat temu. Już zegarek był luksusem. Czasami zdarzały się tak drogie prezenty jak składak. Ale bardzo rzadko. Składaków w sklepach nie było. Prezentem, który otrzymał każdy z nas były czekoladki. One też były luksusem, zwłaszcza te w twardym opakowaniu. No i oczywiście normą była kasa. Za nią po komunii można było kupić zegarek. Wszyscy później mieliśmy zegarki. Dziewczynki otrzymywały jeszcze złote medaliki na złotym łańcuszku. Kolczyki rzadziej, bo mody na dziury w uszach nie było.
Koniec. Nie pamiętam innych prezentów.
Dzisiaj nie wiem, co można kupić małemu „komuniście”. Zegarek za tani. Zresztą nawet jak drogi, to nie pasi. Czort wie, czy obdarowany będzie się cieszył. Przecież może nie mieć jakiejś funkcji, o której my nawet nie słyszeliśmy, a która jest po prostu obowiązkowa. Zresztą, w dobie wszechobecnych komórek, które swoją drogą niedługo na chrzciny będą dostawały niemowlęcia, zegarek staje się przedmiotem zbędnym.
Słyszę rozmowy moich znajomych i w środku we mnie się wszystko gotuje. Koniec świata nastąpi niechybnie niedługo. Modne stały się listy prezentów (dokładnie takie same jak lista prezentów ślubnych). A na liście: komputer, skuter, rower z tysiącem przerzutek, telewizor płaski z wejściem HD, FT, KT MN (na pewno coś pomieszałam), najnowszy ajpchon i ajfod, wycieczka do Egiptu, chociaż nie, to już nie modne – może raczej Wyspy Kanaryjskie, złota kolia, lokata terminowa ze ściśle określoną kwotą, quad i inne dziwactwa.
Lepiej nie być zaproszonym na I komunię świętą. Mnie nie stać na to, żeby być gościem. Współczuję z całego serca rodzicom chrzestnym, którzy ponad wszystko chcą dziecku zrobić przyjemność.
Rozumiem głupotę i marzenia dzieci. Rozumiem, że dzieci nie mają granicy swoich marzeń. Nie rozumiem głupoty rodziców, którzy wyrażają zgodę na to, żeby ich dziecko zostało obdarowane prezentami niejednokrotnie wartymi kilka tysięcy złotych. To my, rodzice, często sami podsuwamy dziecku naszemu kochanemu kolejny pomysł na prezent.
Kilka lat temu (może trzynaście) brałam czynny udział w uroczystości I komunii świętej u córki brata mojego eksmęża. Po kilkugodzinnym obżarstwie rodzina wywlokła się zza stołów. Towarzystwo usiadło na schodach i się zaczęło! Wyliczanie co kto dał, za ile, przeliczanie wartości otrzymanego złotego łańcuszka, obgadywanie dlaczego tak mało dał/dała, zastanawianie się, ile zarabia i czy mógł kupić więcej, itp., itd. Zgłupiałam. Nie potrafiłam się odezwać, nie umiałam nad tym zapanować. Wstałam i wyszłam. Takiego zachowania moi rodzice mnie nie nauczyli. Gości zaprasza się, drodzy rodzice, nie dla prezentu, lecz dlatego, że chcemy z tymi ludźmi przebywać, że są oni dla nas po prostu ważni. Jeśli osoby chcemy przeliczać na pieniądze, to może warto sięgnąć po listę 100 najbogatszych Polaków i im wysłać zaproszenie na komunię naszego dziecka. Wtedy nakłady finansowe poniesione na wystawne przyjęcie zwrócą się nam na pewno. Może nawet trochę na tym zarobimy.
Sezon komunijny rozpoczęty!
Banki udzielą nam szybkich pożyczek na miniwesele, na zakup prezentu, na który nas nie stać. „Zastaw się, a postaw się” – jak mówi polskie przysłowie. Stare, ale ciągle aktualne. Jakże prawdziwe.
Szkoda tylko, że w tym całym zamęcie kompletnie zapomnieliśmy, po co w kościele katolickim 9-latkowie przystępują do I komunii świętej.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 20 z 15 maja 2012 r.
30 lat temu I komunia święta odbywała się w jedynym kościele, który był na terenie Wyszkowa – w parafii pod wezwaniem św. Idziego. Godzina 9 rano. Tłum ludzi w kościele. W tłumie zebrane dzieci ze wszystkich klas II szkół podstawowych. Łącznie pewnie ze 300 młodziutkich katolików. Chłopcy wystrojeni w garniturki, dziewczynki jak aniołki z wiankami na głowie. Skromnie, ale uroczyście. Dzieciaki stoją w kilkunastu szeregach naprzeciwko ołtarza głównego. Miejsca siedzące zajmują rodziny i tłum gapiów. Ceremonia trwa godzinę, dwie, trzy … Ktoś mdleje, komuś robi się słabo. Przed południem koniec mszy. Idziemy do domu, gdzie w gronie najbliższych jemy uroczysty obiad. Koniec.
Obecnie w każdym z trzech kościołów mieszczących się na terenie Wyszkowa komunia odbywa się na raty. Podoba mi się to. Nie ma tłumów, nie ma tłoku. Dzieciaki ubrane w skromne alby. Nie ma rewii mody. Nikt nie musi się wstydzić, że ma gorszą kreację. Grupka dzieci siedzi w ławkach. Za dziećmi w ławkach siedzą rodzice. Mam wrażenie, że gapiów też jest mniej. Ceremonia trwa niewiele ponad godzinę. Potem uroczysty obiad w domu lub restauracji. Tu przyznać należy duży plus za to, że mamy mogą nareszcie poczuć się jak goście. Przy domowym przyjęciu coraz częściej korzystamy z cateringu. Już nie musimy godzinami stać przy garach i biegać w fartuszku sługując naszym gościom. W restauracji jeszcze lepiej. Nie dość, że podadzą, to jeszcze posprzątają.
I na tym koniec pozytywów. Według mojej skromnej osoby oczywiście.
Dzisiaj szaleństwo komunijne rozpoczyna się rok wcześniej. Jeśli chcemy urządzić przyjęcie w restauracji musimy pamiętać o rezerwacji sali w chwili, gdy nasze dziecko rozpocznie naukę w klasie I szkoły podstawowej. Przypomina mi to trochę planowanie wesela. Jak donoszą ludzie, sale na przyjęcie weselne należy zamawiać 2-3 lata wcześniej. Najwyżej się rozmyślimy. Wtedy termin można sprzedać. Tylko nie bardzo wiem, czy można na tym zarobić. Nie wiem też, co się dzieje, gdy młodzi postanowią wziąć ślub nagle. Gdzie wtedy można zaprosić gości? Tak właśnie zaczynają się przygotowania do komunii. Czekam na informacje, że salę trzeba będzie zamawiać z chwilą poczęcia naszej dzieciny.
Potem rozpoczynają się dyskusje rodziców dotyczące kreacji. Nie naszych kreacji jednakże, bo tu dowolność następuje. Chodzi o ubiory naszych pociech. Zachwyty nad albami powoli mijają. Mamusie śmiało wygłaszają pogląd, że może czas najwyższy zrezygnować z jednakowych strojów. Dotyczy to jednak głównie mam dziewczynek. Z chłopcami problemu praktycznie nie ma. Oni zawsze w garniturku. Przejęte mamy pragną, aby córeczki były małymi królewnami w szerokich kieckach. Na razie jednak alby pozostają, ku niezadowoleniu, jak na razie, mniejszości.
Chociaż dziewczynki nie mogą dumnie nosić długich sukni, to i tak królewnami są. Wystarczy popatrzeć na ich wymyśle fryzurki. Wszystkie jak jeden mąż prosto od fryzjera. Nieważne, że koki i loki dodają dziecku 5 lat. Ważne, że są. Wizytę u fryzjera też trzeba zamawiać odpowiednio wcześniej. Najlepiej w lutym. Jeśli się zagapimy i termin zechcemy umówić 2 tygodnie przed komunią – nie ma! Za późno! Chyba, że akceptujemy godziny bardzo wczesne, czyli np. 5 rano. Totalne szaleństwo!
Wiem co piszę, to nie plotki. Sama przez to przeszłam. Córka ma z burzą włosów została bez fryzjera. Nikt terminu nie miał. Godzina 5 rano była dla mnie nie do przyjęcia. Wtedy zazwyczaj śpimy – obie. Chcąc nie chcąc, musiałam więc rozwinąć swe nikłe zdolności artystyczne i sama zajęłam się uczesaniem córki. Obejrzawszy liczne zdjęcia fikuśnych fryzur postawiłam na prostotę. Uplotłam córeczce warkocz, obwiązałam sznurkiem koloru białego, doczepiłam kwiatki i gotowe. Skromnie dodam, że fryzura, jedyna w swoim rodzaju, wywołała podziw i uznanie wśród pozostałych mam
Kolejne wariactwo dotyczy uroczystego obiadu. Śmiem twierdzić, że to małe przyjęcia weselne. Danie gorące jedno, drugie, trzecie. Przystawki, słodkości, owoce, napoje, naleśniki, krewetki, galaretki, mięsko, sałatki, smalczyk, nowalijki. Do wyboru do koloru. Co sobie zamarzysz – masz. Torty wielkości młyńskiego koła obowiązkowo z fontanną jakiś śmiesznych strzelających trąbek. Różowe, błękitne, białe. Z różami, kielichami, cytatami z Biblii. Zawrót głowy gwarantowany.
Zaproszonych gości co niemiara. Nie tylko ścisła rodzina. Wszyscy! Ciotki nie widziane 20 lat, zapomniani przyjaciele, szef z pracy – pokazać się trzeba albo przynajmniej podlizać trochę, księża – bo tak wypada.
Mam wrażenie, że w tym wszystkim zapomniano o dziecku, które w tym momencie winno być najważniejsze.
Zapomniano również o podpisanym zobowiązaniu, że na komunii alkoholu niet. Jakże zabawni jesteśmy wlewając wujkowi i cioci kolejną szklankę soku, do którego chytrze przemyciliśmy niemałą dawkę wysokoprocentowego płynu. Dziecko nie widzi? Ależ oczywiście, że widzi. Tylko co ma powiedzieć? Jemu może być najwyżej przykro. Na pewno nie opowie o tym koledze, bo wstyd. Nie martwmy się więc, nikt na zewnątrz o tym się nie dowie.
30 lat temu zobowiązań takich nie było. Kto chciał, ten pił. Kto nie chciał, pił kompocik. Dzieci były radosne, oszukiwać nie musiały, nie musiały milczeć, bo niepicie nie było z góry narzucane.
Największy szał dotyczy jednak prezentów. Można by o tym napisać pracę magisterską. I tu znowu muszę napisać, co dostawały dzieci na komunię 30 lat temu. Już zegarek był luksusem. Czasami zdarzały się tak drogie prezenty jak składak. Ale bardzo rzadko. Składaków w sklepach nie było. Prezentem, który otrzymał każdy z nas były czekoladki. One też były luksusem, zwłaszcza te w twardym opakowaniu. No i oczywiście normą była kasa. Za nią po komunii można było kupić zegarek. Wszyscy później mieliśmy zegarki. Dziewczynki otrzymywały jeszcze złote medaliki na złotym łańcuszku. Kolczyki rzadziej, bo mody na dziury w uszach nie było.
Koniec. Nie pamiętam innych prezentów.
Dzisiaj nie wiem, co można kupić małemu „komuniście”. Zegarek za tani. Zresztą nawet jak drogi, to nie pasi. Czort wie, czy obdarowany będzie się cieszył. Przecież może nie mieć jakiejś funkcji, o której my nawet nie słyszeliśmy, a która jest po prostu obowiązkowa. Zresztą, w dobie wszechobecnych komórek, które swoją drogą niedługo na chrzciny będą dostawały niemowlęcia, zegarek staje się przedmiotem zbędnym.
Słyszę rozmowy moich znajomych i w środku we mnie się wszystko gotuje. Koniec świata nastąpi niechybnie niedługo. Modne stały się listy prezentów (dokładnie takie same jak lista prezentów ślubnych). A na liście: komputer, skuter, rower z tysiącem przerzutek, telewizor płaski z wejściem HD, FT, KT MN (na pewno coś pomieszałam), najnowszy ajpchon i ajfod, wycieczka do Egiptu, chociaż nie, to już nie modne – może raczej Wyspy Kanaryjskie, złota kolia, lokata terminowa ze ściśle określoną kwotą, quad i inne dziwactwa.
Lepiej nie być zaproszonym na I komunię świętą. Mnie nie stać na to, żeby być gościem. Współczuję z całego serca rodzicom chrzestnym, którzy ponad wszystko chcą dziecku zrobić przyjemność.
Rozumiem głupotę i marzenia dzieci. Rozumiem, że dzieci nie mają granicy swoich marzeń. Nie rozumiem głupoty rodziców, którzy wyrażają zgodę na to, żeby ich dziecko zostało obdarowane prezentami niejednokrotnie wartymi kilka tysięcy złotych. To my, rodzice, często sami podsuwamy dziecku naszemu kochanemu kolejny pomysł na prezent.
Kilka lat temu (może trzynaście) brałam czynny udział w uroczystości I komunii świętej u córki brata mojego eksmęża. Po kilkugodzinnym obżarstwie rodzina wywlokła się zza stołów. Towarzystwo usiadło na schodach i się zaczęło! Wyliczanie co kto dał, za ile, przeliczanie wartości otrzymanego złotego łańcuszka, obgadywanie dlaczego tak mało dał/dała, zastanawianie się, ile zarabia i czy mógł kupić więcej, itp., itd. Zgłupiałam. Nie potrafiłam się odezwać, nie umiałam nad tym zapanować. Wstałam i wyszłam. Takiego zachowania moi rodzice mnie nie nauczyli. Gości zaprasza się, drodzy rodzice, nie dla prezentu, lecz dlatego, że chcemy z tymi ludźmi przebywać, że są oni dla nas po prostu ważni. Jeśli osoby chcemy przeliczać na pieniądze, to może warto sięgnąć po listę 100 najbogatszych Polaków i im wysłać zaproszenie na komunię naszego dziecka. Wtedy nakłady finansowe poniesione na wystawne przyjęcie zwrócą się nam na pewno. Może nawet trochę na tym zarobimy.
Sezon komunijny rozpoczęty!
Banki udzielą nam szybkich pożyczek na miniwesele, na zakup prezentu, na który nas nie stać. „Zastaw się, a postaw się” – jak mówi polskie przysłowie. Stare, ale ciągle aktualne. Jakże prawdziwe.
Szkoda tylko, że w tym całym zamęcie kompletnie zapomnieliśmy, po co w kościele katolickim 9-latkowie przystępują do I komunii świętej.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 20 z 15 maja 2012 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl