Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 26 kwietnia 2024 r., imieniny Klaudiusza, Marzeny



Futrzany dywanik przed łóżkiem

Takim to mianem został nazwany przez niemiecką prasę nasz premier. Czy to lepsze, poważniejsze określenie niż „miękiszon”? Niech każdy oceni sam. Fakty są takie, że znowu oddaliśmy kawałek naszej autonomii Unii Europejskiej.
Suwerenności oddać już nie byliśmy w stanie, bo tę straciliśmy z dniem 1 grudnia 2009 r. tj. z dniem wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego, który swoim podpisem ratyfikował 10 października 2009 r. śp. prezydent Lech Kaczyński. Traktat ten powołał do życia nowe państwo, czyli Unię Europejską, nadając jej osobowość prawną. Do tego momentu prawnie istniały tylko Wspólnoty Europejskie tj. Europejska Wspólnota Gospodarcza – EWG (od 1993 występująca pod nazwą Wspólnota Europejska) i Europejska Wspólnota Energii Atomowej – Euratom, która zresztą istnieje do dziś zachowując odrębną od Unii Europejskiej osobowość prawną.
Jako część składowa innego państwa z natury rzeczy nie możemy już być ani niepodlegli, ani suwerenni. To tak jakby niepodległe i suwerenne miało być np. nasze województwo mazowieckie. Niektórzy nie bez słuszności zresztą uważają, że suwerenna może być tylko monarchia, a nie republika. Rzeczpospolita Polska, jak sama nazwa wskazuje, jest republiką, bo słowo rzeczpospolita jest tożsame ze słowem republika, więc wg nich z racji samego swojego ustroju Polska nie była suwerenna także wcześniej, ale była niepodległa. Te dywagacje odłóżmy póki co na inny czas. Fakt faktem, że od 1 grudnia 2009 r. nie jesteśmy ani niepodlegli, ani suwerenni. Jesteśmy częścią składową nowego państwa, czyli Unii Europejskiej.
Podsumowując, na ostatnim szczycie UE została przyklepana zasada „pieniądze za praworządność”, czyli uzależnienie dostępu do pieniędzy z budżetu Unii od tego, czy wg jej organów dany kraj będzie wypełniał warunki praworządności. Nie oszukujmy się, będzie to bicz na kraje, które nie będą się słuchały tych, którzy mają głos decydujący, czyli np. Niemiec czy Francji. W końcu Unia Europejska jest ich wspólnym projektem politycznym, swoją drogą wymierzonym przeciwko amerykańskim wpływom w Europie, które szczególnie zaraz po II wojnie światowej znacząco wzrosły.
Jeśli ten projekt polityczny będzie się dalej rozwijał w takim kierunku jaki teraz widzimy, to jako kraj będziemy mieli coraz mniej autonomii. Kawałek po kawałku, tak jak to miało właśnie miejsce, będzie nam ona odbierana aż skończy się na tym, że nawet własnego wojska nie będziemy mieli, tylko armię europejską, nie mówiąc już o jakiejkolwiek samodzielnej polityce zagranicznej, a wszystkie większe wydatki będą uzależnione od decyzji Komisji Europejskiej, czyli unijnego rządu.
Przyklepanie przez premiera Mateusza Morawieckiego ostatnich decyzji na szczycie Unii zostało wykorzystane do wewnętrznych rozgrywek w Zjednoczonej Prawicy. Solidarna Polska, czyli frakcja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, głosowała nawet nad tym, czy pozostać w koalicji. Oczywiście 12 do 8 zdecydowali, że nigdzie się nie wybierają, grając na to, że może sami zostaną z niej usunięci, co medialnie wyglądałoby dla nich zdecydowanie lepiej. Poza tym ich ludzie nie utracą dostępu do stanowisk rządowych, samorządowych, w agencjach, funduszach i państwowych firmach. A co za tym idzie dostępu do kasy i różnych przywilejów.
Tak właściwie, póki co nikomu nie zależy na upadku tego rządu. Rządzący mają dostęp do kasy i innych profitów przysługujących władzy, a opozycja nie musi brać odpowiedzialności za ten syf, który zrobili rządzący. Ale nie oznacza to, że w pewnym momencie to nie pęknie. PiS jest na równi pochyłej w sondażach i koalicjanci zdają sobie sprawę z tego, że w kolejnych wyborach wynik będzie kiepski. Z. Ziobro doskonale wie, że po kolejnych wyborach może mieć mniej posłów niż obecnie nie tylko ze względu na spadające poparcie, ale i z powodu wycinania jego ludzi z list wyborczych. Dlatego będzie korzystał z każdej okazji, żeby krytykować M. Morawieckiego licząc się z tym, że Naczelnik państwa może w końcu stracić cierpliwość i wyrzucić go z koalicji. Takim ruchem by tylko zyskał, także w oczach wyborców PiS, szczególnie tych, którzy nie popierają J. Kaczyńskiego. Po tym co się teraz w Polsce dzieje przez decyzje rządu, czyli zapaść w służbie zdrowia, kryzys w gospodarce, obniżenie poziomu nauczania z pewnością będą oni szukać jakiejś wyborczej alternatywy. Z tego powodu Ziobro liczy też na to, że na totalnej krytyce PiS-u mógłby zbudować poparcie oparte na byłych wyborcach tej partii rozczarowanych ich rządami.
Z drugiej strony zdaje on sobie sprawę, że Naczelnikowi zależy na utrzymaniu władzy nawet kosztem spadku poparcia, wskazuje na to chociażby wystąpienie J. Kaczyńskiego, w którym popierał on oddanie przez Polskę autonomii na rzecz Unii, więc jest mało prawdopodobne, że postąpi jak w 2007 r. z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną, kiedy to rozwiązał koalicję rządową. Będzie starał się raczej dotrwać do końca kadencji, co z drugiej strony dla samego PiS-u będzie tragiczne. Procesy gnilne w Zjednoczonej Prawicy i kryzys gospodarczy w tym czasie zrobią swoje. Pytanie tylko czy PiS skończy jak PO, czy jak AWS. Póki co strasząc ludzi śmiercią na zbrodniczego koronawirusa jeszcze jako tako rządzący trzymają Polaków w ryzach. Ułatwia zresztą im to opozycja, szczególnie ta totalna, która jeszcze bardziej panikuje na punkcie tej całej fałszywej pandemii.
Podsumowując, będziemy świadkami kolejnych walk na górze, które tylko pogłębią rozpoczęty proces gnicia koalicji rządowej. Chyba, że Naczelnik się obudzi i zdecyduje na przedterminowe wybory, co byłoby najlepszym obecnie dla PiS-u wyjściem, albo zaistnieją inne, w tej chwili niemożliwe do przewidzenia, zdarzenia i doprowadzą do takiego scenariusza.
Internauta

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta