Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 21 listopada 2024 r., imieniny Janusza, Konrada



Pączki, cola, karabiny – ostatnia wigilia Polaków ?

Kończy sie czternasta zmiana polskiego kontyngentu w Afganistanie. Kolejna piętnasta ma być ostatnią zmianą. Polskie władze – Parlament, Rząd, Prezydent muszą podjąć trudne decyzje. Co dalej? Afganistan to kraj pogrążony w wojnie od stuleci. Mieszkańcy pustynnych, górskich terenów żyją w sposób kompletnie niepojęty dla przeciętnego Europejczyka.
To właśnie Afganistan stał sie ostoją terrorystów i wielkim producentem narkotyków. Polskę afgańska misja kosztowała życie dziesiątków synów oraz setki milionów złotych każdego roku. Co dalej? Pytanie powraca z coraz większą częstotliwością. Z jednej strony problemy w kraju, z drugiej zobowiązania sojusznicze i walka o bezpieczny świat. Od wielu miesięcy posłowie Sejmowej Komisji Obrony przygotowywani byli na wyjazd do Afganistanu. Lokalne napięcia społeczne, zmiany terminów wyborów, informacje wywiadowcze powodowały kilkukrotne przesunięcia terminów. Już zapomniałem o wszystkich przebytych szkoleniach i szczepieniach, a tu nagła decyzja. Lecimy! W Afganistanie względny chwilowy spokój. Ustalono termin wyborów prezydenckich. Zgłoszono czterech kandydatów. W obliczu nadciągającej afgańskiej zimy oraz wiosennych wyborów pozostał jedyny możliwy termin – już! A w kraju budżet! Najważniejsze w roku głosowanie. Wszystko trzeba pogodzić. Ostatnie szczepienia, afgańska wiza i na lotnisko. Herkules C 130, wielki transportowiec polskich sił powietrznych, zawiezie nas na miejsce. Sześcioro posłów, czterech senatorów, pomoc medyczna, opatrunki, zaopatrzenie... Krótki komunikat oficera przyzwyczajonego bardziej do obsługi broni niż witania ludzi. Lecimy. Nagle zielone światło – jesteśmy w obszarze zagrożenia atakiem.
Zakaz opuszczania miejsc, zapięte pasy i manewry taktyczne. Nie ma żartów, wszystko sie może zdarzyć. Jak sie zachować w strefie? Odpowiedź zawsze podobna – jak krzyczą „PADNIJ” to padaj, jak krzyczą „KRYJ SIĘ” to się chowaj. Żona zabroniła mi lecieć. Jak tu nie lecieć, skoro nasi chłopcy lecą. Też mają żony! Nikt mnie nie zwolni z głosowania w tej sprawie. Muszę wiedzieć. Udało się. Jest ambasador i generalicja, jesteśmy „bezpieczni” w bazie.
Baza Bagram – trzydzieści osiem tysięcy żołnierzy i kontraktorów, czyli pracowników cywilnych. Tutaj wszystko nazywa się inaczej, nie jesteśmy na wojnie tylko na teatrze, nie ma płotu, tylko opłotowanie... Jedziemy ulicą Disneya! Nie tego, co stworzył Kaczora Donalda, ale innego – pierwszego poległego Amerykanina. Taki psikus losu. Szósta rano, ulica zamknięta dla samochodów – trwa rozruch, czyli gimnastyka poranna, nie można jeździć trzeba biegać... Tylko symbol dowódcy na naszej szybie umożliwia nam przejazd do hotelu. Hotel „wspaniały”, amerykański dla najdostojniejszych gości. Blaszane kontenery ustawione jeden na drugim, piętrowe łóżka – najlepszy hotel w Bagram. Siedem minut na orzeźwienie po szesnastu godzinach podróży – wojna. Szkolenie zgodnie z rozkładem. Poziom zagrożenia – wymagające, aby kamizelkę kuloodporną i hełm mieć w zasięgu ręki. Status uzbrojenia – trzymaj broń przy sobie. Poznajemy sygnały alarmowe – instrukcja „Nadchodzi, nadchodzi, nadchodzi”, skoro nadchodzi znaczy, że pocisk w drodze. Trzeba się chować. Przed rakietą, co leci, nie zdążysz, ale może unikniesz następnej. Super! Trzeba było słuchać żony. Kamizelka kuloodporna, hełm, jednostka GROM i BOR – wszystko przez nas. Lecimy do Ghazni na „teatr” do naszych. Znowu szkolenie, pełne skupienie, śmigłowce czekają. Godzinę dwadzieścia w Chinooku – wielkim dwuwirnikowym śmigłowcu. Drzwi otwarte, broń gotowa, żołnierze przy działkach wypatrują zagrożenia. Strzelają... Mogłem nie lecieć. To tylko flary... Dwadzieścia godzin w podróży, zmiana czasu, a nikt nawet nie próbuje zmrużyć oczu. W bazie Ghazni sami Polacy. Chyba nigdy jeszcze nikt tak się nie cieszył na mój widok. Życzenia, podziękowania, opłatek, siedem choinek. Na ścianie zdjęcia poległych. Zdrowia, szczęścia? Czego życzyć? Nie pojadą do domu na święta. A tu zamiast kompotu ze śliwek cola... i pączki zamiast makowca. Żołnierskiego fartu... trzeba życzyć drobnej dziewczynie z wielkim karabinem na ramieniu (na wigilii). Jeszcze znicz pod tablicą i do roboty. Trzeba pracować: raport prezentacja, wnioski. Dziennikarze – proszę wyjść – tajne sprawy, bezpieczeństwo Państwa. Znowu śmigłowiec, znowu strzały. Mogłem nie lecieć, ale dobrze, że poleciałem. Trudne decyzje, tajne informacje, wypracowane procedury. Dobrze, że wiem! Jedni muszą podejmować trudne decyzje. Inni czasem muszą zaufać tym, których wybrali. Być może nie jest to najlepszy świat, ale trzeba go zmieniać i walczyć, aby było lepiej. Polskie wojsko ryzykuje w ciężkich warunkach, aby nam tu, w kraju, żyło się bezpieczniej.
Wielki szacunek dla naszych żołnierzy i dla ich rodzin. A dla Was wszystkiego dobrego na nadchodzące święta, aby wam kompotu i makowca w święta nie zabrakło.

B. Bodio
„Wyszkowiak” nr 52 z 17 grudnia 2013 r.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta