O kotlecie będzie
Często, falami nachodzi nas chęć robienia czegoś wyjątkowego. Dziwnym trafem to „coś” ma ścisły związek z tym, co akurat telewizja nam serwuje. Dzięki telewizji odkrywamy swoje ukryte talenty. Śpiewać nagle zaczynamy, tańczyć, gotować, żonglujemy talerzami, uprawiamy sporty ekstremalne.
Gdy w telewizji „Taniec z gwiazdami” i „You Can Dance” królowały, kto żyw na kurs tańca się zapisał. Ci starsi marzyli, by tańczyć tango, rumbę, walc angielski i wiedeński, foxtrot. Ci młodsi chcieli poznać taniec nowoczesny. Modne stało się znać breakdance, elektric boogie, house dance, disco dance. Szkół tańca jak grzybów po deszczu się porobiło. Każdy coś dla siebie znaleźć mógł łatwo. Jedni tańczyć zaczęli i tańczyć się trochę nauczyli, inni próbowali, lecz nogi drewniane dalej posiadają.
Potem modne stało się znać na modzie. Nic w tym dziwnego, bo każdy z nas coś tam o modzie chce wiedzieć. Modne jednak stało się prowadzenie bloga o modzie. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które prezentują w Internecie swój styl ubierania. Szafiarki ich nazwano. Pełno się ich pojawiło. Każda za znawczynię mody się uważa. Najbardziej znaną szafiarką jest córcia Donalda Tuska – Kasia – która co i raz nowy blog w necie „otwiera”. Zna się na modzie, jeśli ktoś jej łaskawie ciuchy dla reklamy firmy swojej pożyczy. We wdzięcznych pozach tysiące zdjęć na blogu przedstawia i mądrzy się, jak to za niewielkie pieniądze królową mody można zostać. Wiele szafiarek było gośćmi porannych programów telewizyjnych. Niewiele w tych programach miały do powiedzenia, ale na wizji się pojawiły.
Szafiarki modne są dalej, bo dalej modna jest moda. Nie każdy jednak może zostać szafiarką. Skoro nie może, za gotowanie się zabrał. I znowu telewizja karmi nas licznymi programami o „prostej” sztuce gotowania. Na każdym kanale można znaleźć kilka programów, które do siedzenia w kuchni nas zachęcają. Gwiazdy zmęczone tańcem, zaczęły teraz gotować. Jeśli nie mają swojego osobistego czasu antenowego przeznaczonego na gotowanie, to pchają się do porannych programów telewizyjnych, gdzie opowiadają wszystkim o swojej pasji do gotowania.
Gotują wszyscy! Skoro w telewizji się coś sprzedaje, to w Internecie również najazd blogów o gotowaniu się zaczął. Odpalam komputer i wędrówkę po stronach o gotowaniu zaczynam. Nie wiedziałam, że tyle przepisów na szarlotkę istnieje. Sernik na 1 000 sposobów można zrobić. Ciasto z cyckami, oczami i okienkami można upiec. Nie wiedziałam również, że tyle rodzajów mięsa istnieje i aż tak dużo owoców morza można w sklepie zakupić. Nie chcę być zacofana, więc co i raz kolejny przepis z netu drukuję z zamiarem zrobienia czegoś nowego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, przepysznego. Niestety, zazwyczaj na „chceniu” się kończy. Przepis się gubi, składnika jakiego kupić nie można, po kolejnym przeczytaniu przepisu stwierdzam, że zdecydowanie jest zbyt skomplikowany, a może to ja raczej zbyt leniwa jestem, by dwa dni w kuchni spędzić na gotowaniu udka z kurczaka, które musi się marynować, smażyć, wędzić i nie wiadomo co jeszcze robić, by w końcu można je zjeść. Na ciasto noc najwyżej mogę poczekać, bo wiadomo że coś czasami zastygnąć musi, a i tak z niecierpliwością palucha w środek wsadzę, by sprawdzić, czy na pewno dobre będzie. Pieczenie 12 placków na jeden torcik jest dla mnie zbyt dużym wyzwaniem. Skomplikowane przepisy zdecydowanie nie są dla mnie. Szybkie gotowanie preferuję, bo w końcu ile do licha w kuchni można siedzieć.
Czasami jednak duch walki we mnie się budzi i rozpoczynam w kuchni zmagania z mięsem robionym inaczej. Kucharką wyborną nie jestem, ale potrafię nieźle gotować. Szału jednak dostaję, gdy po kilku godzinach w kuchni spędzonych wychodzi coś, co niby dobre jest, ale drugi raz na jedzenie tego nie mam ochoty. Jeszcze gorzej, gdy breja jakaś z garnka wyłazi, do żarcia się to nie bardzo nadaje i zostaje szybka pizza na zaspokojenie głodu.
Modne stało się również gotowanie ze znajomymi. Próbowałam, przyszli raz, usiedli, wódkę wypili, a mnie przy garach zostawili. Efekt gotowania był taki, że my głodni wódkę wypiliśmy, a z mięska specjalnie zakupionego na wspólne gotowanie tradycyjne mielone na drugi dzień zrobiłam.
Modne stało się jeść rzeczy nadzwyczajnie, nie polskie, coś co w trakcie zagranicznych wojaży jedliśmy przypadkiem. Jakiś czas temu niemal każdy za jedzenie owoców morza się zabrał. Większości nie próbowałam, ale za krewetki się wzięłam. Dziwnie one trochę wyglądają. Przypominają robaczki jakieś, ale skoro modne, to przyrządzić próbuję krewetki. Wyszły, tym co je lubią smakowały, ale ja do jedzenia ich przełamać się nie mogę. Niestety, jeśli coś morskie ma być do jedzenia, to ja tylko ryby pod każdą postacią zjeść mogę.
W latach 80. wszyscy przywozili od ruskich kawior. Podobno świetny. Kiedyś trudno było go kupić, dzisiaj kawior stoi na półkach w każdym supermarkecie. Koleżanka z Rosji wróciła i w prezencie słoiczek kawioru mi przywiozła. Ze dwa lata w lodówce stał i nikt na niego nie chciał spojrzeć. „Co to?” – pyta któregoś dnia dziecko. „Kawior” – odpowiadam. „Do jedzenia? Dobry?” – pyta dalej. „No, a do czego? Pewnie, że do jedzenia. Mi nie smakuje. Chcesz to otwieraj i jedz” – mówię. Dziecko wącha, palec w środek wsadza, minę ma dziwną. „Drogie to jest?” – znowu pyta. „Według mnie drogie, ale są tacy co każdą cenę za to zapłacą” – odpowiadam. „Nie kupuj tego więcej” – mówi dziecko i słoik do kosza wyrzuca. Nie cierpię kawioru. Sam widok mnie lekko przeraża, o zapachu już nawet nie wspomnę. Modne jednak jest jedzenie kawioru. Na każdym wystawnym przyjęciu coś tam z kawiorem być musi, bo kawior i szampan to podobno prawdziwy rarytas.
Kolejne reality show o gotowaniu powstają. W „Ugotowanych” mądrale gotują, udają ludzi światowych, bombardują nas nazwami zagranicznymi i na zwykłego schabowego krzywym okiem patrzą. W „MasterChef” utalentowani kucharze amatorzy pokazują swe talenty. Jednym wychodzi, inni z płaczem krytykę jury przyjmują.
Zastanawiam się, kto z nas wyszukane potrawy podaje? Ilu z nas woli zwykłego kotleta niż krewetki w sosie pikantnym? Dlaczego wstydzimy się nie lubić tego, co modne i z udawanym zachwytem owoce morza połykać będziemy, których nie cierpimy, by pokazać jak bardzo jesteśmy światowi?
Zdecydowanie tradycyjną, mało wyszukaną kuchnię popieram – kotlecika i szarlotkę, którą najlepszą na świecie robię, wolę zjeść niż coś, co tak bardzo wyszukane, że nie wiadomo czy palcem jeść to należy, widelcem, czy pałeczkami, którymi nie potrafię się posługiwać. Bo jeśli opisanie dania trwa dłużej niż jego jedzenie, to coś z nim jest nie tak.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 43 z 22 października 2013 r.
Potem modne stało się znać na modzie. Nic w tym dziwnego, bo każdy z nas coś tam o modzie chce wiedzieć. Modne jednak stało się prowadzenie bloga o modzie. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które prezentują w Internecie swój styl ubierania. Szafiarki ich nazwano. Pełno się ich pojawiło. Każda za znawczynię mody się uważa. Najbardziej znaną szafiarką jest córcia Donalda Tuska – Kasia – która co i raz nowy blog w necie „otwiera”. Zna się na modzie, jeśli ktoś jej łaskawie ciuchy dla reklamy firmy swojej pożyczy. We wdzięcznych pozach tysiące zdjęć na blogu przedstawia i mądrzy się, jak to za niewielkie pieniądze królową mody można zostać. Wiele szafiarek było gośćmi porannych programów telewizyjnych. Niewiele w tych programach miały do powiedzenia, ale na wizji się pojawiły.
Szafiarki modne są dalej, bo dalej modna jest moda. Nie każdy jednak może zostać szafiarką. Skoro nie może, za gotowanie się zabrał. I znowu telewizja karmi nas licznymi programami o „prostej” sztuce gotowania. Na każdym kanale można znaleźć kilka programów, które do siedzenia w kuchni nas zachęcają. Gwiazdy zmęczone tańcem, zaczęły teraz gotować. Jeśli nie mają swojego osobistego czasu antenowego przeznaczonego na gotowanie, to pchają się do porannych programów telewizyjnych, gdzie opowiadają wszystkim o swojej pasji do gotowania.
Gotują wszyscy! Skoro w telewizji się coś sprzedaje, to w Internecie również najazd blogów o gotowaniu się zaczął. Odpalam komputer i wędrówkę po stronach o gotowaniu zaczynam. Nie wiedziałam, że tyle przepisów na szarlotkę istnieje. Sernik na 1 000 sposobów można zrobić. Ciasto z cyckami, oczami i okienkami można upiec. Nie wiedziałam również, że tyle rodzajów mięsa istnieje i aż tak dużo owoców morza można w sklepie zakupić. Nie chcę być zacofana, więc co i raz kolejny przepis z netu drukuję z zamiarem zrobienia czegoś nowego, niepowtarzalnego, nadzwyczajnego, przepysznego. Niestety, zazwyczaj na „chceniu” się kończy. Przepis się gubi, składnika jakiego kupić nie można, po kolejnym przeczytaniu przepisu stwierdzam, że zdecydowanie jest zbyt skomplikowany, a może to ja raczej zbyt leniwa jestem, by dwa dni w kuchni spędzić na gotowaniu udka z kurczaka, które musi się marynować, smażyć, wędzić i nie wiadomo co jeszcze robić, by w końcu można je zjeść. Na ciasto noc najwyżej mogę poczekać, bo wiadomo że coś czasami zastygnąć musi, a i tak z niecierpliwością palucha w środek wsadzę, by sprawdzić, czy na pewno dobre będzie. Pieczenie 12 placków na jeden torcik jest dla mnie zbyt dużym wyzwaniem. Skomplikowane przepisy zdecydowanie nie są dla mnie. Szybkie gotowanie preferuję, bo w końcu ile do licha w kuchni można siedzieć.
Czasami jednak duch walki we mnie się budzi i rozpoczynam w kuchni zmagania z mięsem robionym inaczej. Kucharką wyborną nie jestem, ale potrafię nieźle gotować. Szału jednak dostaję, gdy po kilku godzinach w kuchni spędzonych wychodzi coś, co niby dobre jest, ale drugi raz na jedzenie tego nie mam ochoty. Jeszcze gorzej, gdy breja jakaś z garnka wyłazi, do żarcia się to nie bardzo nadaje i zostaje szybka pizza na zaspokojenie głodu.
Modne stało się również gotowanie ze znajomymi. Próbowałam, przyszli raz, usiedli, wódkę wypili, a mnie przy garach zostawili. Efekt gotowania był taki, że my głodni wódkę wypiliśmy, a z mięska specjalnie zakupionego na wspólne gotowanie tradycyjne mielone na drugi dzień zrobiłam.
Modne stało się jeść rzeczy nadzwyczajnie, nie polskie, coś co w trakcie zagranicznych wojaży jedliśmy przypadkiem. Jakiś czas temu niemal każdy za jedzenie owoców morza się zabrał. Większości nie próbowałam, ale za krewetki się wzięłam. Dziwnie one trochę wyglądają. Przypominają robaczki jakieś, ale skoro modne, to przyrządzić próbuję krewetki. Wyszły, tym co je lubią smakowały, ale ja do jedzenia ich przełamać się nie mogę. Niestety, jeśli coś morskie ma być do jedzenia, to ja tylko ryby pod każdą postacią zjeść mogę.
W latach 80. wszyscy przywozili od ruskich kawior. Podobno świetny. Kiedyś trudno było go kupić, dzisiaj kawior stoi na półkach w każdym supermarkecie. Koleżanka z Rosji wróciła i w prezencie słoiczek kawioru mi przywiozła. Ze dwa lata w lodówce stał i nikt na niego nie chciał spojrzeć. „Co to?” – pyta któregoś dnia dziecko. „Kawior” – odpowiadam. „Do jedzenia? Dobry?” – pyta dalej. „No, a do czego? Pewnie, że do jedzenia. Mi nie smakuje. Chcesz to otwieraj i jedz” – mówię. Dziecko wącha, palec w środek wsadza, minę ma dziwną. „Drogie to jest?” – znowu pyta. „Według mnie drogie, ale są tacy co każdą cenę za to zapłacą” – odpowiadam. „Nie kupuj tego więcej” – mówi dziecko i słoik do kosza wyrzuca. Nie cierpię kawioru. Sam widok mnie lekko przeraża, o zapachu już nawet nie wspomnę. Modne jednak jest jedzenie kawioru. Na każdym wystawnym przyjęciu coś tam z kawiorem być musi, bo kawior i szampan to podobno prawdziwy rarytas.
Kolejne reality show o gotowaniu powstają. W „Ugotowanych” mądrale gotują, udają ludzi światowych, bombardują nas nazwami zagranicznymi i na zwykłego schabowego krzywym okiem patrzą. W „MasterChef” utalentowani kucharze amatorzy pokazują swe talenty. Jednym wychodzi, inni z płaczem krytykę jury przyjmują.
Zastanawiam się, kto z nas wyszukane potrawy podaje? Ilu z nas woli zwykłego kotleta niż krewetki w sosie pikantnym? Dlaczego wstydzimy się nie lubić tego, co modne i z udawanym zachwytem owoce morza połykać będziemy, których nie cierpimy, by pokazać jak bardzo jesteśmy światowi?
Zdecydowanie tradycyjną, mało wyszukaną kuchnię popieram – kotlecika i szarlotkę, którą najlepszą na świecie robię, wolę zjeść niż coś, co tak bardzo wyszukane, że nie wiadomo czy palcem jeść to należy, widelcem, czy pałeczkami, którymi nie potrafię się posługiwać. Bo jeśli opisanie dania trwa dłużej niż jego jedzenie, to coś z nim jest nie tak.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 43 z 22 października 2013 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl