Cztery powody wprowadzenia JOW
W demokratycznym państwie, ordynacja wyborcza do parlamentu jest źródłem i jądrem dalszych zdarzeń politycznych i gospodarczych.
Gdyby uznać, że obecny system powoływania Sejmu jest optymalnym sposobem wyłaniania najznakomitszych reprezentantów obywateli do polityki, doskonale realizuje konstytucyjne zasady wyborcze i dzięki niemu znakomicie rozwija się nasze państwo, nawet przez myśl by nie przeszło zastanawiać się nad zmianami. Niestety koń jaki jest, każdy to widzi. Posłowie są na samym dnie zaufania społecznego a codzienne życie coraz bardziej przypomina sceny z filmów Stanisława Barei. Sprawcą bylejakości obserwowanej w sferze publicznej jest partyjny sposób wyłaniania Sejmu. Aby powstrzymać ten stan degrengolady, obecne wybory tzw. „proporcjonalne” muszą zostać zmienione na większościowe z jednomandatowymi okręgami wyborczymi (JOW) z czterech ważnych powodów.
Po pierwsze, aby obywatel uzyskał bierne prawo wyborcze. Bierne, to znaczy, prawo do realnego, bezpośredniego, swobodnego stanięcia do wyborów. To absolutnie pryncypialny i fundamentalny powód, dla którego należy zmienić obecną ordynację. Dzisiaj w Polsce nikt sam nie może zgłosić swojej kandydatury. O tym czy pojawi się na liście wyborczej decyduje partia (przeważnie jej VIP), lub jakiś komitet. To jest absolutne kuriozum, że ani profesorowie prawa ani konstytucjonaliści nie zauważają i nie oprotestowują tego stanu. Zupełnie, jakbyśmy żyli w PRL lub w Korei Północnej, która ma, a i owszem JOW, ale o tym kto może wystartować w wyborach decyduje wyłącznie partyjna góra. Jeżeli nie zapewnimy każdemu, skutecznej możliwości realizowania biernego prawa wyborczego, to cała zmiana ordynacji na JOW będzie zmianą pozorną, nic nie wartą.
Po drugie, obecna ordynacja musi być zmieniona, bo narusza konstytucyjne zasady wyborcze, opisane w art. 96 p. 2, tj., zasadę powszechności, równości, bezpośredniości i proporcjonalności. A więc po kolei. „Powszechność” stanowi dzisiaj kanon wolnych wyborów. Każdy obywatel ma prawo głosowania (czynne prawo wyborcze) i tu jest OK, oraz kandydowania (bierne prawo wyborcze) i tu jest kompletna klapa (patrz warunek pierwszy). Zasadzie powszechności zaprzecza również brak powszechnego rozumieniu zawiłych przeliczników głosów na mandaty, dzięki którym zostaje się posłem. Druga zasada „równości” wyborów, to stan, w którym na jeden mandat poselski przypadała w przybliżeniu jednakowa liczba głosów. Im dokładniej tym równiej. Niestety, w każdych naszych wyborach rozbieżność poparcia dla poszczególnych posłów wynosi często od kilkuset do setek tysięcy głosów. Gdzie więc ta równość? Nie warto nawet wspominać o nierównym prawie wyborczym w odniesieniu do pojedynczego obywatela jak i dla partii. Trzecia zasada „bezpośredniości” oznacza, że wyborcy wybierają swoich przedstawicieli bez szczebli pośrednich. Są to wybory jednostopniowe. W obecnym systemie ten wymóg konstytucyjny nie jest realizowany. Każdy może stwierdzić, że najpierw wybierają partie, układając swoje listy, a my wyborcy wybieramy następnie spośród wcześniej wybranych. Czwarta zasada „proporcjonalności” w ogóle jest enigmą, której nikt w Polsce dotychczas nie zdefiniował. Zwyczajowo przyjęło się, że jest to przeliczanie sumy głosów partii na mandaty. Ale np. Rzecznik Praw Obywatelskich (2004 r.) uważa, że proporcjonalność to cyt. … „liczba posłów proporcjonalna… do liczby mieszkańców”. Tak też zresztą ta zasada jest rozumiana w demokratycznym świecie. JOW zasadę proporcjonalności wypełniłyby solidnie i jednoznacznie – jeden poseł na określoną pulę mieszkańców w okręgu. Tylko zasada „tajności” wyborów, jako jedyna w naszych wyborach do Sejmu jest spełniana bez zastrzeżeń. To za mało jak na przyzwoity standard demokratycznego państwa.
Po trzecie, obecna ordynacja musi być zmieniona, aby zlikwidować patent na słabe, bezwolne, dryfujące i bezsilne państwo. My Polacy dobrze wiemy z historii co to znaczy słabe państwo. Przez okres III RP, a i II RP również, zbudowanej na tym samym fundamencie wyborów tzw. „proporcjonalnych”, Polska miała 46 premierów, natomiast Wielka Brytania (GB) oparta o JOW tylko 16. W ostatnim okresie III RP mieliśmy 14 premierów, gdy tymczasem GB tylko 5. O ministrach i podsekretarzach stanu lepiej nie wspominać, gdyż te porównania okazałyby się dla nas jeszcze gorsze. Jako retoryczne postawię pytanie, czy jest taki kraj, który chciałby widzieć Polskę silnym państwem? USA i GB, które same używają JOW, stymulatora silnego państwa, wszędzie tam gdzie ingerują i chcą mieć łatwo realizowane swoje wpływy, organizują wybory proporcjonalne. Tak było po II wojnie światowej w Niemczech, Włoszech i Japonii, gdzie gen. Douglas MacArthur, mogący wówczas zrobić z Japonią co mu się rzewnie podobało, zarządził dla niej właśnie wybory proporcjonalne. Konrad Adenauer w swoich pamiętnikach napisał, że chciał mieć w Niemczech brytyjski system wyborczy, ale alianci nie wyrazili na to zgody. Ostatnio w Iraku i Afganistanie było podobnie. Czyż nie jest to warte badań naukowych, dlaczego USA i GB same mając JOW, tam gdzie chcą podporządkowywać sobie kraj, ani myślą proponować ustrój na swoje podobieństwo?
Podczas negocjacji przy Okrągłym Stole, gdy ustalano dla Polski wybory tzw. „proporcjonalne”, nikt z „przyjaciół” z zachodu nie podpowiadał, że popełniamy ustrojowy błąd. Dobrze wiedzieli, że łatwiej będzie w przyszłości oddziaływać na państwo, w którym wystarczy, że przekona się szefa partii rządzącej, a on zarządzi dyscyplinę partyjną w Sejmie i korzystna ustawa zostanie uchwalona. Gdyby posłowie byli wybierani w JOW trzeba by było przekonywać większość, 231 posłów, każdego z osobna, gdyż każdy wybrany w JOW jest samodzielnie silny poparciem swoich wyborców. Suma silnych daje jeszcze większą siłę. Ci co opowiadają się za JOW de facto są za Polską silną, ci co są za obecną ordynacją, godzą się na Polskę słabą.
Po czwarte, obecna ordynacja musi być zmieniona, bo jest źródłem selekcji negatywnej do polityki. Brak realnego biernego prawa wyborczego obywatela (patrz warunek pierwszy), które scedowane jest na partię, kreuje ludzi nazywanych „BMW” – biernych, miernych, ale wiernych. Na altruizm decydentów politycznych nie ma co liczyć, gdyż popieranie ludzi wybitnych, nosi w sobie realne niebezpieczeństwo osłabienia pozycji partyjnych VIP-ów. Wobec tego kandydatami, a następnie posłami zostają ludzie o psychice ugodowej i łatwo podporządkowującej się. Silna osobowość, nawet jeśli „przemyci się” przez sito selekcji decydenta, będzie w sposób systematyczny eliminowana. Aż nadto takich przykładów we wszystkich partiach.
Gdyby Wielka Brytania miała polski system wyborczy, to Winston Churchill, grzmiący z trybuny parlamentu i krytykujący swoją partię za brak przygotowań do wojny z Hitlerem, nigdy nie zostałby wpisany na listę wyborczą. Generalnie, aktualny polski system polityczny premiuje ludzi pasywnych i bezwolnych. Politycy gorsi wypierają z rynku politycznego lepszych. To działa jak ekonomiczna zasada Kopernika o pieniądzu, głosząca, że pieniądz słaby wypiera lepszy. Nie odkryję Ameryki jeśli stwierdzę, że ludzie odważni, mądrzy i uczciwi są w stanie stworzyć rzeczy wielkie, mierni – co najwyżej przeciętne, a słabi i nędzni jeśli dorwą się do władzy, mogą nawet cofnąć świat.
To nie obywatele są winni słabego Sejmu a system wyborczy. W kabarecie Klika celnie to zauważono – nie jest to winą osła, że go wybrano na posła.
Mariusz Wis
Po pierwsze, aby obywatel uzyskał bierne prawo wyborcze. Bierne, to znaczy, prawo do realnego, bezpośredniego, swobodnego stanięcia do wyborów. To absolutnie pryncypialny i fundamentalny powód, dla którego należy zmienić obecną ordynację. Dzisiaj w Polsce nikt sam nie może zgłosić swojej kandydatury. O tym czy pojawi się na liście wyborczej decyduje partia (przeważnie jej VIP), lub jakiś komitet. To jest absolutne kuriozum, że ani profesorowie prawa ani konstytucjonaliści nie zauważają i nie oprotestowują tego stanu. Zupełnie, jakbyśmy żyli w PRL lub w Korei Północnej, która ma, a i owszem JOW, ale o tym kto może wystartować w wyborach decyduje wyłącznie partyjna góra. Jeżeli nie zapewnimy każdemu, skutecznej możliwości realizowania biernego prawa wyborczego, to cała zmiana ordynacji na JOW będzie zmianą pozorną, nic nie wartą.
Po drugie, obecna ordynacja musi być zmieniona, bo narusza konstytucyjne zasady wyborcze, opisane w art. 96 p. 2, tj., zasadę powszechności, równości, bezpośredniości i proporcjonalności. A więc po kolei. „Powszechność” stanowi dzisiaj kanon wolnych wyborów. Każdy obywatel ma prawo głosowania (czynne prawo wyborcze) i tu jest OK, oraz kandydowania (bierne prawo wyborcze) i tu jest kompletna klapa (patrz warunek pierwszy). Zasadzie powszechności zaprzecza również brak powszechnego rozumieniu zawiłych przeliczników głosów na mandaty, dzięki którym zostaje się posłem. Druga zasada „równości” wyborów, to stan, w którym na jeden mandat poselski przypadała w przybliżeniu jednakowa liczba głosów. Im dokładniej tym równiej. Niestety, w każdych naszych wyborach rozbieżność poparcia dla poszczególnych posłów wynosi często od kilkuset do setek tysięcy głosów. Gdzie więc ta równość? Nie warto nawet wspominać o nierównym prawie wyborczym w odniesieniu do pojedynczego obywatela jak i dla partii. Trzecia zasada „bezpośredniości” oznacza, że wyborcy wybierają swoich przedstawicieli bez szczebli pośrednich. Są to wybory jednostopniowe. W obecnym systemie ten wymóg konstytucyjny nie jest realizowany. Każdy może stwierdzić, że najpierw wybierają partie, układając swoje listy, a my wyborcy wybieramy następnie spośród wcześniej wybranych. Czwarta zasada „proporcjonalności” w ogóle jest enigmą, której nikt w Polsce dotychczas nie zdefiniował. Zwyczajowo przyjęło się, że jest to przeliczanie sumy głosów partii na mandaty. Ale np. Rzecznik Praw Obywatelskich (2004 r.) uważa, że proporcjonalność to cyt. … „liczba posłów proporcjonalna… do liczby mieszkańców”. Tak też zresztą ta zasada jest rozumiana w demokratycznym świecie. JOW zasadę proporcjonalności wypełniłyby solidnie i jednoznacznie – jeden poseł na określoną pulę mieszkańców w okręgu. Tylko zasada „tajności” wyborów, jako jedyna w naszych wyborach do Sejmu jest spełniana bez zastrzeżeń. To za mało jak na przyzwoity standard demokratycznego państwa.
Po trzecie, obecna ordynacja musi być zmieniona, aby zlikwidować patent na słabe, bezwolne, dryfujące i bezsilne państwo. My Polacy dobrze wiemy z historii co to znaczy słabe państwo. Przez okres III RP, a i II RP również, zbudowanej na tym samym fundamencie wyborów tzw. „proporcjonalnych”, Polska miała 46 premierów, natomiast Wielka Brytania (GB) oparta o JOW tylko 16. W ostatnim okresie III RP mieliśmy 14 premierów, gdy tymczasem GB tylko 5. O ministrach i podsekretarzach stanu lepiej nie wspominać, gdyż te porównania okazałyby się dla nas jeszcze gorsze. Jako retoryczne postawię pytanie, czy jest taki kraj, który chciałby widzieć Polskę silnym państwem? USA i GB, które same używają JOW, stymulatora silnego państwa, wszędzie tam gdzie ingerują i chcą mieć łatwo realizowane swoje wpływy, organizują wybory proporcjonalne. Tak było po II wojnie światowej w Niemczech, Włoszech i Japonii, gdzie gen. Douglas MacArthur, mogący wówczas zrobić z Japonią co mu się rzewnie podobało, zarządził dla niej właśnie wybory proporcjonalne. Konrad Adenauer w swoich pamiętnikach napisał, że chciał mieć w Niemczech brytyjski system wyborczy, ale alianci nie wyrazili na to zgody. Ostatnio w Iraku i Afganistanie było podobnie. Czyż nie jest to warte badań naukowych, dlaczego USA i GB same mając JOW, tam gdzie chcą podporządkowywać sobie kraj, ani myślą proponować ustrój na swoje podobieństwo?
Podczas negocjacji przy Okrągłym Stole, gdy ustalano dla Polski wybory tzw. „proporcjonalne”, nikt z „przyjaciół” z zachodu nie podpowiadał, że popełniamy ustrojowy błąd. Dobrze wiedzieli, że łatwiej będzie w przyszłości oddziaływać na państwo, w którym wystarczy, że przekona się szefa partii rządzącej, a on zarządzi dyscyplinę partyjną w Sejmie i korzystna ustawa zostanie uchwalona. Gdyby posłowie byli wybierani w JOW trzeba by było przekonywać większość, 231 posłów, każdego z osobna, gdyż każdy wybrany w JOW jest samodzielnie silny poparciem swoich wyborców. Suma silnych daje jeszcze większą siłę. Ci co opowiadają się za JOW de facto są za Polską silną, ci co są za obecną ordynacją, godzą się na Polskę słabą.
Po czwarte, obecna ordynacja musi być zmieniona, bo jest źródłem selekcji negatywnej do polityki. Brak realnego biernego prawa wyborczego obywatela (patrz warunek pierwszy), które scedowane jest na partię, kreuje ludzi nazywanych „BMW” – biernych, miernych, ale wiernych. Na altruizm decydentów politycznych nie ma co liczyć, gdyż popieranie ludzi wybitnych, nosi w sobie realne niebezpieczeństwo osłabienia pozycji partyjnych VIP-ów. Wobec tego kandydatami, a następnie posłami zostają ludzie o psychice ugodowej i łatwo podporządkowującej się. Silna osobowość, nawet jeśli „przemyci się” przez sito selekcji decydenta, będzie w sposób systematyczny eliminowana. Aż nadto takich przykładów we wszystkich partiach.
Gdyby Wielka Brytania miała polski system wyborczy, to Winston Churchill, grzmiący z trybuny parlamentu i krytykujący swoją partię za brak przygotowań do wojny z Hitlerem, nigdy nie zostałby wpisany na listę wyborczą. Generalnie, aktualny polski system polityczny premiuje ludzi pasywnych i bezwolnych. Politycy gorsi wypierają z rynku politycznego lepszych. To działa jak ekonomiczna zasada Kopernika o pieniądzu, głosząca, że pieniądz słaby wypiera lepszy. Nie odkryję Ameryki jeśli stwierdzę, że ludzie odważni, mądrzy i uczciwi są w stanie stworzyć rzeczy wielkie, mierni – co najwyżej przeciętne, a słabi i nędzni jeśli dorwą się do władzy, mogą nawet cofnąć świat.
To nie obywatele są winni słabego Sejmu a system wyborczy. W kabarecie Klika celnie to zauważono – nie jest to winą osła, że go wybrano na posła.
Mariusz Wis