Jeśli nie lubię, to nie mówię o tym
Ciągle narzekamy i ciągle czegoś nie lubimy. Zimą jęczymy, że zimno i śnieg pada. Zaspy się porobiły i trzeba skrobać szyby w aucie. Czekamy na wiosnę. Wiosna przyszła i znowu jest źle, gdyż przyszła za późno. Trwała 2 tygodnie, potem nagle nastały upały. Jak upały, to nam znowu źle, bo przecież za jest gorąco. Gdyby było trochę zimniej też źle by nam było, bo w końcu latem powinno być gorąco. Kiedy siedzimy w pracy słońce grzeje, gdy weekend nadchodzi – deszcz leje. Pada zawsze w złym czasie. Źle jest, gdy nadchodzi cudna jesień. Źle, bo za chwilę będzie zima i znowu przyjdzie nam skrobać szyby w aucie.
Skoro ponarzekaliśmy, to teraz możemy nie lubić. Zazwyczaj nie lubimy kogoś lub czegoś. Nie lubimy koleżanki z pracy, pani w kasie, mleka, czekolady (chociaż to akurat jest dziwne), wrzasków i robaków latem. Nie lubimy też określonych zachowań lub sytuacji, w których się znajdujemy. Rzadko jednak o tym mówimy. Mam wrażenie, że boimy się reakcji otoczenia na nasze „nie lubię”. Czasami to, co nas drażni i czego nie lubimy, jest czymś powszechnie obowiązującym i nie wypada tego nie lubić.
1. Nie lubię, gdy każą płacić za coś, za co już płacę.
Obserwuję kampanię reklamową naszej kochanej Telewizji Polskiej dotyczącą płacenia abonamentu za odbiorniki RTV. Niecałe 200 zł rocznie. Możesz zapłacić na poczcie. W całej Europie płacą: Niemcy, Hiszpanie, Włosi. Tylko my, Polacy, naród nikczemny płacić nie chcemy. Idą więc kosmiczne pieniądze na kilkusekundową reklamę, która ma zachęcić lud cały do płacenia niewysokiego abonamentu.
Konieczność opłat za oglądanie telewizji rozumiem. Nie rozumiem jednak, dlaczego mam płacić dwa razy. Raz już płacę za pakiet komfort w Multimediach całe 63,50 zł miesięcznie. Do wyboru 50 programów, w tym telewizja publiczna. Jeśli płacę raz w pakiecie, to dlaczego mam płacić jeszcze raz na poczcie? Czy jak zapłacę dwa razy, to będę miała dostęp do filmów nadawanych przez TVP na jakimś tajemniczym kanale, który dostępny będzie tylko dla tych, którzy zapłacą abonament? Kanale tak tajemniczym, że nikt w Polsce dostępu do niego nie ma, gdyż jak na razie w telewizji pełno gniotów i powtórek byle jakich seriali.
Może zamiast abonamentu, który słusznie w naszym narodzie wzbudza negatywne emocje, można zastosować metodę pobierania opłat za korzystanie z odbiornika telewizyjnego, jak w szpitalach. Wrzucasz 2 zł i telewizor działa godzinę, 4 zł – 3 godziny można pogapić się w pudło. Co jakiś czas wrzucone przez nas pieniążki wybierać będzie pan i na pocztę zanosił będzie haracz pobrany za korzystanie z urządzeń nowoczesnych. Nie oglądamy – nie płacimy, oglądamy – płacimy na niemałe pensje ludzi żyjących z telewizji.
2. Nie lubię, gdy mówią do mnie po imieniu osoby, których nie znam.
Dzwoni pan z banku i mówi: „Pani Judyto, mam dla Pani wyjątkową ofertę kredytową”. Dlaczego pan ten mówi do mnie po imieniu, skoro mnie nie zna? Nie mam pojęcia, jak pan ma na imię, gdyż tak szybko się przedstawił, że nie zdołałam zapamiętać. Pięknie za ofertę kredytową dziękuję. Pan uprzejmie pyta, czy będę zainteresowana za trzy miesiące. Skąd u licha mam wiedzieć? Może będę. Sama jednak potrafię znaleźć banki i telefonicznym kredytem zainteresowana nie jestem. Pan dalej pyta, czy może jeszcze zadzwonić. „Zależy w jakiej sprawie – odpowiadam – bo jeśli odnośnie kredytu, to nie.” Dzwoni. Niestety, w sprawie kredytu. I znowu „Pani Judyto, mam dla Pani...”. A co mnie to obchodzi! Nie chciałam kolejnej oferty kredytowej. Chciałam, żebyś mnie pan na kawę zaprosił. Zgubiłeś mój numer trzy miesiące temu? Zgubiłeś! Nie zadzwoniłeś? Nie zadzwoniłeś! Teraz też nie dzwoń. „Dziękuję, nie jestem zainteresowana” – grzecznie odpowiadam i kończę rozmowę, która niestety na kawie finału nie miała.
3. Nie lubię, gdy nieznajomy człowiek chce, żebym wysłała do niego sms za 3,69 zł z VAT.
Wieczór, telefon brzęczy. Wróżka Lukrecja zna moją przyszłość i wie, co kiedyś złego mnie spotkało. Ja też wiem, co złego mnie spotkało i wróżby takiej wcale nie potrzebuję. Przyszłość zaś sama pokaże, co dla mnie ma wyjątkowego. Za dwa dni wróżka Kasia chce mi podać moje szczęśliwe liczby. Jakbyś była dobrą wróżką, to byś wiedziała, że ja na takie smsy nie odpowiadam. Znowu brzęczy telefon. Gwarantowaną nagrodę główną otrzymałam w loterii. Całe 100 000 zł. Wystarczy 1sms i kasę do portfela na pewno dostanę. Znajoma wysłała kiedyś takiego smsa, potem kolejnych 10 zgodnie z regulaminem konkursu. W loterii zabrakło jej szczęścia, a na opłacenie rachunku musiała zaciągnąć pożyczkę „chwilówkę”.
4. Nie lubię dziwnych, szczegółowych pytań.
Dzwonię z reklamacją na infolinię, gdyż Internet znowu odmówił pracy. Po wysłuchaniu całej symfonii, pani w słuchawce odzywa się w końcu i informuje, że rozmowa będzie nagrywana. Jeśli zgody na to nie wyrażam, to powinnam się rozłączyć. Z góry wiadomo, że się nie rozłączę, gdyż mam sprawę do załatwienia i w celach towarzyskich tam nie zadzwoniłam. Pani prosi o podanie nazwiska panieńskiego mojej mamy, mojego PESEL-u, numeru dowodu i czegoś jeszcze. Rozłączyłam się. Pisemną reklamację złożę, podam numer klienta i nie będę musiała podawać wszystkich szczegółów dotyczących mojego życia. Niedługo zapewne numer buta trzeba będzie podać przy podpisaniu umowy. Biada temu, komu noga urośnie choćby kilka milimetrów. Zawarta umowa okaże się wówczas nieważna i reklamacja nie będzie nam przysługiwała.
5. Nie lubię pisemnych błędów.
Nowo otwarta piekarnia. Zaglądam tam czasami. Jakże wielka była moja radość, gdy oczy me ujrzały podpis pod bułką „ciabata z oliwko 0,90 zł”. Od pół roku proszę o trzy ciabaty z oliwko. Nikt ze sprzedających nie zorientował się, o co mi chodzi. Ilość błędów, jakie można ujrzeć w sklepach na cenach, etykietach i witrynach przyprawia o ból głowy. Słowniki wynalezione zostały po to, co by tak rażących błędów nie popełniać i w razie konieczność po prostu skorzystać z ich czarodziejskiej mocy.
6. Nie lubię zmian w sklepie.
W wyszkowskim supermarkecie zmieniono ustawienie półek. Podobno w trosce o nasze wspólne dobro. Wściekli ludzie truchtem przemykają między półkami szukając każdego artykułu. Przyzwyczaili się do dawnego ustawienia. Teraz półki również jakieś wyższe się zrobiły. Nie umiem zdjąć tego, co stoi na samej górze. Nie tylko ja jestem wściekła. Nie lubię nie móc zdjąć i nie lubię zmian dla mojego dobra, o które wcale nie prosiłam. Chyba zmienię miejsce robienia zakupów.
7. Nie lubię, gdy mi się zakazuje i nakazuje.
Nie rozumiem dlaczego mam ciągle jeździć w zapiętych pasach. Wsiadam do samochodu, zapinam pasy. Jadę do banku – odpinam. Wsiadam – znowu zapinam. Jadę do sklepu – odpinam. Wsiadam – zapinam. 500 metrów jazdy – odpinam. Zapinam-odpinam, zapinam-odpinam. Pogubiłam się. Próbuję wysiąść, gdy pasy mam zapięte. Nie będę ich zapinała, gdy kręcę się po mieście. Trudno, najwyżej dostanę pouczenie lub mandat za brak dyscypliny.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 24 z 12 czerwca 2012 r.
1. Nie lubię, gdy każą płacić za coś, za co już płacę.
Obserwuję kampanię reklamową naszej kochanej Telewizji Polskiej dotyczącą płacenia abonamentu za odbiorniki RTV. Niecałe 200 zł rocznie. Możesz zapłacić na poczcie. W całej Europie płacą: Niemcy, Hiszpanie, Włosi. Tylko my, Polacy, naród nikczemny płacić nie chcemy. Idą więc kosmiczne pieniądze na kilkusekundową reklamę, która ma zachęcić lud cały do płacenia niewysokiego abonamentu.
Konieczność opłat za oglądanie telewizji rozumiem. Nie rozumiem jednak, dlaczego mam płacić dwa razy. Raz już płacę za pakiet komfort w Multimediach całe 63,50 zł miesięcznie. Do wyboru 50 programów, w tym telewizja publiczna. Jeśli płacę raz w pakiecie, to dlaczego mam płacić jeszcze raz na poczcie? Czy jak zapłacę dwa razy, to będę miała dostęp do filmów nadawanych przez TVP na jakimś tajemniczym kanale, który dostępny będzie tylko dla tych, którzy zapłacą abonament? Kanale tak tajemniczym, że nikt w Polsce dostępu do niego nie ma, gdyż jak na razie w telewizji pełno gniotów i powtórek byle jakich seriali.
Może zamiast abonamentu, który słusznie w naszym narodzie wzbudza negatywne emocje, można zastosować metodę pobierania opłat za korzystanie z odbiornika telewizyjnego, jak w szpitalach. Wrzucasz 2 zł i telewizor działa godzinę, 4 zł – 3 godziny można pogapić się w pudło. Co jakiś czas wrzucone przez nas pieniążki wybierać będzie pan i na pocztę zanosił będzie haracz pobrany za korzystanie z urządzeń nowoczesnych. Nie oglądamy – nie płacimy, oglądamy – płacimy na niemałe pensje ludzi żyjących z telewizji.
2. Nie lubię, gdy mówią do mnie po imieniu osoby, których nie znam.
Dzwoni pan z banku i mówi: „Pani Judyto, mam dla Pani wyjątkową ofertę kredytową”. Dlaczego pan ten mówi do mnie po imieniu, skoro mnie nie zna? Nie mam pojęcia, jak pan ma na imię, gdyż tak szybko się przedstawił, że nie zdołałam zapamiętać. Pięknie za ofertę kredytową dziękuję. Pan uprzejmie pyta, czy będę zainteresowana za trzy miesiące. Skąd u licha mam wiedzieć? Może będę. Sama jednak potrafię znaleźć banki i telefonicznym kredytem zainteresowana nie jestem. Pan dalej pyta, czy może jeszcze zadzwonić. „Zależy w jakiej sprawie – odpowiadam – bo jeśli odnośnie kredytu, to nie.” Dzwoni. Niestety, w sprawie kredytu. I znowu „Pani Judyto, mam dla Pani...”. A co mnie to obchodzi! Nie chciałam kolejnej oferty kredytowej. Chciałam, żebyś mnie pan na kawę zaprosił. Zgubiłeś mój numer trzy miesiące temu? Zgubiłeś! Nie zadzwoniłeś? Nie zadzwoniłeś! Teraz też nie dzwoń. „Dziękuję, nie jestem zainteresowana” – grzecznie odpowiadam i kończę rozmowę, która niestety na kawie finału nie miała.
3. Nie lubię, gdy nieznajomy człowiek chce, żebym wysłała do niego sms za 3,69 zł z VAT.
Wieczór, telefon brzęczy. Wróżka Lukrecja zna moją przyszłość i wie, co kiedyś złego mnie spotkało. Ja też wiem, co złego mnie spotkało i wróżby takiej wcale nie potrzebuję. Przyszłość zaś sama pokaże, co dla mnie ma wyjątkowego. Za dwa dni wróżka Kasia chce mi podać moje szczęśliwe liczby. Jakbyś była dobrą wróżką, to byś wiedziała, że ja na takie smsy nie odpowiadam. Znowu brzęczy telefon. Gwarantowaną nagrodę główną otrzymałam w loterii. Całe 100 000 zł. Wystarczy 1sms i kasę do portfela na pewno dostanę. Znajoma wysłała kiedyś takiego smsa, potem kolejnych 10 zgodnie z regulaminem konkursu. W loterii zabrakło jej szczęścia, a na opłacenie rachunku musiała zaciągnąć pożyczkę „chwilówkę”.
4. Nie lubię dziwnych, szczegółowych pytań.
Dzwonię z reklamacją na infolinię, gdyż Internet znowu odmówił pracy. Po wysłuchaniu całej symfonii, pani w słuchawce odzywa się w końcu i informuje, że rozmowa będzie nagrywana. Jeśli zgody na to nie wyrażam, to powinnam się rozłączyć. Z góry wiadomo, że się nie rozłączę, gdyż mam sprawę do załatwienia i w celach towarzyskich tam nie zadzwoniłam. Pani prosi o podanie nazwiska panieńskiego mojej mamy, mojego PESEL-u, numeru dowodu i czegoś jeszcze. Rozłączyłam się. Pisemną reklamację złożę, podam numer klienta i nie będę musiała podawać wszystkich szczegółów dotyczących mojego życia. Niedługo zapewne numer buta trzeba będzie podać przy podpisaniu umowy. Biada temu, komu noga urośnie choćby kilka milimetrów. Zawarta umowa okaże się wówczas nieważna i reklamacja nie będzie nam przysługiwała.
5. Nie lubię pisemnych błędów.
Nowo otwarta piekarnia. Zaglądam tam czasami. Jakże wielka była moja radość, gdy oczy me ujrzały podpis pod bułką „ciabata z oliwko 0,90 zł”. Od pół roku proszę o trzy ciabaty z oliwko. Nikt ze sprzedających nie zorientował się, o co mi chodzi. Ilość błędów, jakie można ujrzeć w sklepach na cenach, etykietach i witrynach przyprawia o ból głowy. Słowniki wynalezione zostały po to, co by tak rażących błędów nie popełniać i w razie konieczność po prostu skorzystać z ich czarodziejskiej mocy.
6. Nie lubię zmian w sklepie.
W wyszkowskim supermarkecie zmieniono ustawienie półek. Podobno w trosce o nasze wspólne dobro. Wściekli ludzie truchtem przemykają między półkami szukając każdego artykułu. Przyzwyczaili się do dawnego ustawienia. Teraz półki również jakieś wyższe się zrobiły. Nie umiem zdjąć tego, co stoi na samej górze. Nie tylko ja jestem wściekła. Nie lubię nie móc zdjąć i nie lubię zmian dla mojego dobra, o które wcale nie prosiłam. Chyba zmienię miejsce robienia zakupów.
7. Nie lubię, gdy mi się zakazuje i nakazuje.
Nie rozumiem dlaczego mam ciągle jeździć w zapiętych pasach. Wsiadam do samochodu, zapinam pasy. Jadę do banku – odpinam. Wsiadam – znowu zapinam. Jadę do sklepu – odpinam. Wsiadam – zapinam. 500 metrów jazdy – odpinam. Zapinam-odpinam, zapinam-odpinam. Pogubiłam się. Próbuję wysiąść, gdy pasy mam zapięte. Nie będę ich zapinała, gdy kręcę się po mieście. Trudno, najwyżej dostanę pouczenie lub mandat za brak dyscypliny.
Judyta
„Wyszkowiak” nr 24 z 12 czerwca 2012 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl