Święta są tuż, tuż...
Najpierw pomyślałam, że będzie politycznie. Chciałam napisać o demokracji, braku demokracji, KODzie, politykach, zdezorientowanym społeczeństwie, rządzie, Trybunale Konstytucyjnym. Miało być poważnie. Ale ponieważ święta są tuż, tuż, nie będzie politycznie. Stwierdziłam, że nie warto w przedświąteczny dzień (i w święta) poruszać tematów, które tak bardzo podzieliły Polaków.
Będzie spokojnie… Wszak święta są tuż, tuż…
Kilka tygodni przed świętami moja rodzinka wpadła w szał odchudzania. Chociaż może było troszkę inaczej. W szał odchudzania wpadłam ja. Trafiłam na kolejną, świetną, rewelacyjną, skuteczną dietę. Nie taką gazetową, tylko sprawdzoną. Ktoś schudł, opowiedział mi o swojej walce z kilogramami, pomyślałam „schudnę również ja”.
Dieta, jak to dieta, ma to do siebie, że niestety czegoś jeść nie można, coś tam jeść można, ale większości jednak jeść nie można. Diety należy pilnować, nie dlatego, że może nam zwiać, lecz po to, by osiągnąć sukces dietetyczny, czyli wagowy, czyli żeby po prostu schudnąć. Niestety, nie cierpię diet. Diety nudzą mi się już po kilku dniach, gdyż zazwyczaj są monotonne i nijakie. Jeśli dzień w dzień mam wcinać sałatę z jakiem, sałatę z chudym mięskiem, sałatę z owocami, sałatę z chudym serkiem i sałatę z sałatą, to ja za taką dietę bardzo dziękuję. Ta dieta miała być inna, mniej monotonna, mniej rygorystyczna. Posłuchałam więc wywodu koleżanki na temat rzekomej cudownej, urozmaiconej, skutecznej diety i postanowiłam, że po raz kolejny spróbuję zrzucić parę zbędnych kilogramów.
Wszyscy odchudzający się wiedzą, że najłatwiej jest dietę zacząć, najtrudniej jest dotrwać do jej końca. Wszyscy wiedzą również, że jeśli podejmujemy próby odchudzania się, to niestety oprócz nas na dietę powinna, a właściwie to musi przejść cała rodzina. Nie ma znaczenia, czy rodzina chce do diety przystąpić, czy też nie chce, dieta obowiązuje każdego domownika.
Synek: - Znowu coś wymyśliłaś? Daj spokój z tymi dietami. Znowu będziesz nieszczęśliwa, że nie możesz jeść.
Ja: - Nic nie wymyśliłam. Ta dieta jest podobno skuteczna. Skoro jest skuteczna, to może warto spróbować. Zobacz, nawet chlebek można jeść. Co prawda tylko ciemny, ale można. Nawet ser żółty można i makaronik, co prawda razowy, ale można.
Syn usiadł i czyta zasady diety. Co i raz dopytuje, co można jeść, a czego nie można wcale, a co można jeść, ale w sposób umiarkowany i dlaczego to, co najlepsze jest niedozwolone, a to czego on nie lubi, może jeść. Syn się nakręca, ja się nakręcam, w końcu się denerwuję.
Ja: - A co ja dietetyk jestem, że mam znać odpowiedzi na twoje pytania? Nie podoba ci się, to jedz jak chcesz. Ja i tak będę kupowała tylko to, co można, i będę gotowała zgodnie z nowymi zasadami.
Syn: - No tak, znowu postawiłaś na swoim. Czyli chcąc nie chcąc, i tak przechodzę na dietę.
Powiem tak, po tygodniu byłam tak zmordowana dietą, zakupami, myśleniem co zjeść mogę, a czego nie, że postanowiłam zrezygnować. Niestety, maszyna poszła w ruch i moje dzieci stanowczo się temu sprzeciwiły. Leciutka dieta chwilowo bardzo im odpowiadała. OK, skoro chcą diety, będą ją miały, zostałam przegłosowana i musiałam się dostosować. Jeśli jednak jest się głównym dostarczycielem pożywienia do domu, jeśli jest się jedyną sobą upoważnioną do wydawania zarobionej kasy, to ma się władzę. Moja władza polegała na tym, że mogłam kupić sobie coś słodkiego, coś zabronionego, coś pysznego. Mówiąc prościej, jakby na to nie patrzył, czasami dietę delikatnie oszukiwałam. Jakież było moje dziwienie, gdy pomimo czasowych oszustw waga drgnęła i to nie w górę, ale w dół. Jakież było moje zdziwienie, gdy któregoś dnia moja siostra stwierdziła, że pupa zrobiła mi się jakby troszkę mniejsza.
Ja: - Eee tam, niemożliwe. Mniejsza? Spodnie może mam za duże. Nie sądzę, aby mnie ubyło.
Siostra: - Ubyło, ubyło. Troszkę cię ubyło.
Ucieszyłam się z komplementu, lecz w tym samym momencie pomyślałam, że niestety, tylko siostra i waga zauważyły, że zrobiło mnie się mniej. Trudno, nieważne kto widzi i tak uważam to za sukces.
A święta są tuż, tuż…
Jak to przed świętami bywa, ludzi ogarnął zakupowy szał. Od dawna zastanawiam się, po co komu na święta 10 puszek zielonego groszku, zgrzewki cukru i mąki, dziesiątki proszków do pieczenia, przypraw do pierników i innych bzdetów. Zdyszani, wkurzeni, spoceni stoimy w ogonkach do kas i wydajemy setki na coś, bez czego naprawdę możemy się obyć.
Tłok jest wszędzie, na ulicy, na parkingach, w hipermarketach, galeriach handlowych, w mniejszych i ciut większych sklepikach. Pędzimy, krzyczymy, pchamy się, nie uważamy. Przedświąteczne szaleństwo można określić jednym słowem – m a s a k r a.
Już od dawna staram się zachowywać dystans do przedświątecznego szaleństwa. Niestety, leciutki zakupowy szał dopadł również mnie. Ponieważ w moim domu w dalszym ciągu trwa dieta, zrobiłam rodzinną naradę, co mogę przygotować, by diety nie trafił tzw. sz**g.
Syn: - Dieta w święta? Żartujesz chyba. W święta nie ma diety. W święta się je.
Córka: - Nie po to tyle czasu uważam na to co jem, by w święta obżerać się bez pamięci. Nie rób za dużo dobrych rzeczy. Jak będzie dobre jedzenie, to będę jadła. Tyle imprez mam w karnawale. Jak się najem, to jak wejdę w kieckę? Brzuch mi urośnie i jak będę wyglądała?
Syn: - Nie chcesz jeść, nie jedz. Kto ci każe się obżerać? Diety w święta nie będzie.
Wymiana zdań między dziećmi trwała jakiś czas, a ja biedna nie dowiedziałam się niestety, co powinnam smacznego ugotować. Skoro nikt nie potrafi mi pomóc, sama zadecyduję, co znajdzie się na świątecznym stole. Co prawda, stać przy garach mi się nie chce, ale...
... Święta są tuż tuż…
Cóż, święta to nie tylko smaczne jedzenie. Święta to także wielkie porządki. Do świątecznych porządków od lat podchodzę tak – czego nie dosprzątam, to zasłonię. W końcu nikt mi w kąty nie będzie zaglądał.
Święta to również prezenty. Z roku na rok kupowanie prezentów coraz bardziej się komplikuje. Małym dzieciom wystarczy obojętnie co. Małe dzieci cieszą się ze wszystkiego, byleby było dużo i kolorowo. Za to duże dzieci coraz dłuższe listy piszą do Mikołaja. Niestety, listy moich dzieci nagminnie giną i być może dlatego Mikołaj daje im zazwyczaj to, czego wcale nie zamawiały. W ostatnią przedświąteczną sobotę, czyli niemal w ostatniej chwili, przypomniałam sobie, że nie zakupiłam jeszcze jakiś drobiazgów dla ważnych dla mnie osób. Dzikim galopem poleciłam więc szukać czegoś wyjątkowego dla wyjątkowych ludzi, bo przecież ...
Święta są tuż, tuż...
Gotowanie świątecznych smakołyków spowodowało, że od kilku dni zapomnieliśmy o diecie. Tam coś skubniemy, tu czegoś spróbujemy. Dieta w święta? Nie :) Nie wolno, nie wypada w czasie paru wolnych dni, spędzonych wśród najbliższych, przy suto zastawionym stole zastanawiać się co można, a czego nie można spałaszować :)
Święta są tuż, tuż...
Judyta
"Wyszkowiak" nr 51 z 22 grudnia 2015 r.
Kilka tygodni przed świętami moja rodzinka wpadła w szał odchudzania. Chociaż może było troszkę inaczej. W szał odchudzania wpadłam ja. Trafiłam na kolejną, świetną, rewelacyjną, skuteczną dietę. Nie taką gazetową, tylko sprawdzoną. Ktoś schudł, opowiedział mi o swojej walce z kilogramami, pomyślałam „schudnę również ja”.
Dieta, jak to dieta, ma to do siebie, że niestety czegoś jeść nie można, coś tam jeść można, ale większości jednak jeść nie można. Diety należy pilnować, nie dlatego, że może nam zwiać, lecz po to, by osiągnąć sukces dietetyczny, czyli wagowy, czyli żeby po prostu schudnąć. Niestety, nie cierpię diet. Diety nudzą mi się już po kilku dniach, gdyż zazwyczaj są monotonne i nijakie. Jeśli dzień w dzień mam wcinać sałatę z jakiem, sałatę z chudym mięskiem, sałatę z owocami, sałatę z chudym serkiem i sałatę z sałatą, to ja za taką dietę bardzo dziękuję. Ta dieta miała być inna, mniej monotonna, mniej rygorystyczna. Posłuchałam więc wywodu koleżanki na temat rzekomej cudownej, urozmaiconej, skutecznej diety i postanowiłam, że po raz kolejny spróbuję zrzucić parę zbędnych kilogramów.
Wszyscy odchudzający się wiedzą, że najłatwiej jest dietę zacząć, najtrudniej jest dotrwać do jej końca. Wszyscy wiedzą również, że jeśli podejmujemy próby odchudzania się, to niestety oprócz nas na dietę powinna, a właściwie to musi przejść cała rodzina. Nie ma znaczenia, czy rodzina chce do diety przystąpić, czy też nie chce, dieta obowiązuje każdego domownika.
Synek: - Znowu coś wymyśliłaś? Daj spokój z tymi dietami. Znowu będziesz nieszczęśliwa, że nie możesz jeść.
Ja: - Nic nie wymyśliłam. Ta dieta jest podobno skuteczna. Skoro jest skuteczna, to może warto spróbować. Zobacz, nawet chlebek można jeść. Co prawda tylko ciemny, ale można. Nawet ser żółty można i makaronik, co prawda razowy, ale można.
Syn usiadł i czyta zasady diety. Co i raz dopytuje, co można jeść, a czego nie można wcale, a co można jeść, ale w sposób umiarkowany i dlaczego to, co najlepsze jest niedozwolone, a to czego on nie lubi, może jeść. Syn się nakręca, ja się nakręcam, w końcu się denerwuję.
Ja: - A co ja dietetyk jestem, że mam znać odpowiedzi na twoje pytania? Nie podoba ci się, to jedz jak chcesz. Ja i tak będę kupowała tylko to, co można, i będę gotowała zgodnie z nowymi zasadami.
Syn: - No tak, znowu postawiłaś na swoim. Czyli chcąc nie chcąc, i tak przechodzę na dietę.
Powiem tak, po tygodniu byłam tak zmordowana dietą, zakupami, myśleniem co zjeść mogę, a czego nie, że postanowiłam zrezygnować. Niestety, maszyna poszła w ruch i moje dzieci stanowczo się temu sprzeciwiły. Leciutka dieta chwilowo bardzo im odpowiadała. OK, skoro chcą diety, będą ją miały, zostałam przegłosowana i musiałam się dostosować. Jeśli jednak jest się głównym dostarczycielem pożywienia do domu, jeśli jest się jedyną sobą upoważnioną do wydawania zarobionej kasy, to ma się władzę. Moja władza polegała na tym, że mogłam kupić sobie coś słodkiego, coś zabronionego, coś pysznego. Mówiąc prościej, jakby na to nie patrzył, czasami dietę delikatnie oszukiwałam. Jakież było moje dziwienie, gdy pomimo czasowych oszustw waga drgnęła i to nie w górę, ale w dół. Jakież było moje zdziwienie, gdy któregoś dnia moja siostra stwierdziła, że pupa zrobiła mi się jakby troszkę mniejsza.
Ja: - Eee tam, niemożliwe. Mniejsza? Spodnie może mam za duże. Nie sądzę, aby mnie ubyło.
Siostra: - Ubyło, ubyło. Troszkę cię ubyło.
Ucieszyłam się z komplementu, lecz w tym samym momencie pomyślałam, że niestety, tylko siostra i waga zauważyły, że zrobiło mnie się mniej. Trudno, nieważne kto widzi i tak uważam to za sukces.
A święta są tuż, tuż…
Jak to przed świętami bywa, ludzi ogarnął zakupowy szał. Od dawna zastanawiam się, po co komu na święta 10 puszek zielonego groszku, zgrzewki cukru i mąki, dziesiątki proszków do pieczenia, przypraw do pierników i innych bzdetów. Zdyszani, wkurzeni, spoceni stoimy w ogonkach do kas i wydajemy setki na coś, bez czego naprawdę możemy się obyć.
Tłok jest wszędzie, na ulicy, na parkingach, w hipermarketach, galeriach handlowych, w mniejszych i ciut większych sklepikach. Pędzimy, krzyczymy, pchamy się, nie uważamy. Przedświąteczne szaleństwo można określić jednym słowem – m a s a k r a.
Już od dawna staram się zachowywać dystans do przedświątecznego szaleństwa. Niestety, leciutki zakupowy szał dopadł również mnie. Ponieważ w moim domu w dalszym ciągu trwa dieta, zrobiłam rodzinną naradę, co mogę przygotować, by diety nie trafił tzw. sz**g.
Syn: - Dieta w święta? Żartujesz chyba. W święta nie ma diety. W święta się je.
Córka: - Nie po to tyle czasu uważam na to co jem, by w święta obżerać się bez pamięci. Nie rób za dużo dobrych rzeczy. Jak będzie dobre jedzenie, to będę jadła. Tyle imprez mam w karnawale. Jak się najem, to jak wejdę w kieckę? Brzuch mi urośnie i jak będę wyglądała?
Syn: - Nie chcesz jeść, nie jedz. Kto ci każe się obżerać? Diety w święta nie będzie.
Wymiana zdań między dziećmi trwała jakiś czas, a ja biedna nie dowiedziałam się niestety, co powinnam smacznego ugotować. Skoro nikt nie potrafi mi pomóc, sama zadecyduję, co znajdzie się na świątecznym stole. Co prawda, stać przy garach mi się nie chce, ale...
... Święta są tuż tuż…
Cóż, święta to nie tylko smaczne jedzenie. Święta to także wielkie porządki. Do świątecznych porządków od lat podchodzę tak – czego nie dosprzątam, to zasłonię. W końcu nikt mi w kąty nie będzie zaglądał.
Święta to również prezenty. Z roku na rok kupowanie prezentów coraz bardziej się komplikuje. Małym dzieciom wystarczy obojętnie co. Małe dzieci cieszą się ze wszystkiego, byleby było dużo i kolorowo. Za to duże dzieci coraz dłuższe listy piszą do Mikołaja. Niestety, listy moich dzieci nagminnie giną i być może dlatego Mikołaj daje im zazwyczaj to, czego wcale nie zamawiały. W ostatnią przedświąteczną sobotę, czyli niemal w ostatniej chwili, przypomniałam sobie, że nie zakupiłam jeszcze jakiś drobiazgów dla ważnych dla mnie osób. Dzikim galopem poleciłam więc szukać czegoś wyjątkowego dla wyjątkowych ludzi, bo przecież ...
Święta są tuż, tuż...
Gotowanie świątecznych smakołyków spowodowało, że od kilku dni zapomnieliśmy o diecie. Tam coś skubniemy, tu czegoś spróbujemy. Dieta w święta? Nie :) Nie wolno, nie wypada w czasie paru wolnych dni, spędzonych wśród najbliższych, przy suto zastawionym stole zastanawiać się co można, a czego nie można spałaszować :)
Święta są tuż, tuż...
Judyta
"Wyszkowiak" nr 51 z 22 grudnia 2015 r.