Będę pisała książkę!
Ależ zrobiło mi się wesoło. Wiosny nie czuję, więc powodu mojej radości nie ma co szukać w nagłym ociepleniu. Co prawda jest trochę cieplej, ale bez przesady, nie należy się tym faktem entuzjazmować (jest takie słowo? Jeśli nie ma to już jest).
Ani się nie zakochałam, ani wielkiego spadku nagle nie dostałam. Wesołość mnie naszła i tyle. Dziwne to trochę, bo niedawno miałam zupełnie inny nastrój. O mym dole pozwoliłam sobie poinformować czytelników. Nikt się tym zbytnio nie przejął, bo nie dostałam nawet pół e-maila z pocieszeniem. Być może każdy w tym samym momencie miał zły nastrój?
Niedawno w radio toczyła się dyskusja, czy istnieje granica między fochaniem się a pozytywnym myśleniem. Zdania oczywiście były różne, wypowiadali się głownie faceci. Jedni twierdzili, że granica jest cieniutka, inni wręcz przeciwnie, że bardzo gruba. Posłuchałam dyskusji i stwierdziłam, że u mnie jej brak. Nigdy nie wiadomo, czy zareaguję na coś śmiechem, czy wybuchnę złością. Moje nastroje są nieprzewidywalne. Zupełnie tak jak kobiety w ciąży. W ciąży nie jestem. Jestem kobietą i mam zmienne nastroje. Wyprzedzając pytanie, czy w związku z tym jestem zrównoważona psychicznie – odpowiadam, tak. Mam zmienne nastroje i nachodzą mnie różne dziwne pomysły.
Postanowiłam napisać książkę. Wcale nie jestem zbyt stara, by rozpocząć karierę pisarki. J. K. Rowling miała 32 lata, kiedy wydała pierwszą część Harrego Pottera. Katarzyna Grochola napisała pierwszą książkę, gdy miała 40 lat. Jednak dopiero 4 lata potem została zauważona, po „Nigdy w życiu”. Stwierdziłam więc, że do 50-tki uwinę się z napisaniem książeczki.
Usiadłam wygodnie na kanapie, położyłam nogi na stole, włączyłam telewizor, laptopika wzięłam na kolana. Siedzę i myślę, co by tu napisać. Powieść kryminalną? Nie, w Chmielewską nie będę się bawiła. Może coś o wampirach? Bzdura, tyle tego porobiło się po udanym debiucie „Zmierzchu”, że nie dam rady się przebić w takim temacie. Może coś o miłości? Zawsze aktualne i wszystkie babki chętnie to czytają. Siedzę i myślę. W telewizji nadają kolejne romansidło. Wchodzi syn.
- A co ty robisz? – pyta
- Piszę.
- Co? Relację z filmu, tak gapisz się w telewizor – dalej pyta dziecko.
- Książkę piszę – odpowiadam.
- Napisałaś już coś?
- Nie, bo myślę. Nie przeszkadzaj mi.
- Jak myślisz, skoro film oglądasz?
Nie wytrzymam! Nawet późnym wieczorem nie mam spokoju. A może myślę przy oglądaniu? Może wtedy właśnie przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły? Nie mam pojęcia, skąd taka ciekawość wzięła się w moim dziecku.
- Idź sobie. Muszę mieć spokój – wyganiam syna z pokoju.
Mija godzina, a ja dalej przed pustym ekranem komputera siedzę. Film obejrzałam, natchnienie nie przyszło. Ja za to się wkurzyłam i poszłam spać. Widocznie to nie był dobry dzień na rozpoczęcie pisarskiej kariery.
Następnego dnia wracam zmęczona do domu. Nic mi się nie chce. Nic! Zakupy zrobiłam, obiad ugotowałam poprzedniego dnia i cieszę się, że nic więcej nie muszę robić. Dzwonię do drzwi – cisza. Raz, drugi i trzeci też dzwonię. Wiem, że dzieciaki są w domu, bo niby gdzie miały by iść. Nikt jednak drzwi nie otwiera. Samodzielna jestem i potrafię sama sobie otworzyć drzwi, ale nie chce mi się szukać klucza, poza tym dźwigam zakupy i zabrakło mi wolnej ręki. Mam jednak wolny palec, więc dalej zawzięcie dzwonię. W końcu słychać rumor.
- Nie umiesz sama otworzyć? Dzwonisz i dzwonisz jak na alarm – warczy synek.
- Umiem, ale mi się nie chce. Co robiłeś? W łazience byłeś? – pytam z uśmiechem.
- Tak. Nawet tam spokoju nie ma.
- A młodej nie ma? – pytam dalej.
- Nie wiem, chyba jest. Mogła ci otworzyć, ale taka leniwa ostatnio się zrobiła, że nigdy nikomu nie otwiera jak ktoś puka – mówi dziecko. Chyba jest złe.
Ja wręcz przeciwnie, jestem zmęczona, ale zadowolona. Będę pisała książkę! Nie przeszkadza mi nawet to, że ślady błocka są wszędzie. Dziwne to, bo zazwyczaj z tego powodu wybucha potężna awantura. Obiadek odgrzałam i wołam dzieci na jedzenie. Jak szybko zjedzą, to szybko sobie pójdą, a ja będę pisała książkę! Zaczął się „Teleexpress”. Uda mi się coś usłyszeć, jeśli moje dzieci akurat nie zaczną gadać. W „Teleexpresie” podają informację, jak to dzieci na podwórku wybudowały miniskocznię narciarską. Dzieci tłumaczą, że zrobiły ją, bo mają ferie, a w ferie nie można tylko siedzieć przy komputerze.
- A widzisz, będziesz miała ferie, to też możesz wybudować taką skocznię. Przynajmniej nie będzie ci się nudziło – mówię do córki.
- Po co? Nie mam nart – odpowiada córka.
- Pożyczymy narty, nie martw się. A jak nie chcesz budować skoczni, to możesz wybudować tor saneczkowy. Sanki masz – mówię dalej.
- A jak nie będziesz budowała toru, to możesz upiec tort – dodaje synek z roześmianą gębą. – Będziesz miała wolne, upiecz tort. Może też podadzą w „Teleexpresie”, jak fajnie można w ferie spędzić czas wolny. A my tort chętnie zjemy.
No tak, to już koniec słuchania informacji. Dzieci się nakręciły i cały czas gadają. Nagle syn pyta:
- I co, zaczęłaś pisać tą książkę?
- Nie, nie mam pomysłu.
- A film natchnienia ci nie przyniósł? – synek dalej drąży temat
- Nie denerwuj mnie, dobrze? Nie, nie przyniósł. Znowu fala miłosnych filmów się pojawiła, a ja książki o miłości chyba nie chcę pisać – odpowiadam.
No tak, zapomniałam! Za chwilę walentynki! To wyjaśnia, dlaczego w telewizji pokazują tyle miłości. Jeszcze chwila, a sama bym przegapiła tak ważne wydarzenie, bo wydaje mi się, że w sklepach jakby było mniej czerwonych, kiczowatych serduszek. Czyżby wszyscy zapomnieli o walentynkach? Postanowiłam, że w tym roku kupię po czekoladzie tym, których kocham i lubię.
W wyśmienitym humorze biegnę na zakupy, bo w serduszkowce słodycze należy się zaopatrzyć wcześniej. Jeśli wszyscy w ostatniej chwili przypomną sobie, że 14 lutego tuż tuż, może zabraknąć walentynkowych czekolad. Walentynki – wszyscy sobie wtedy wyznają miłość. Jednego dnia się kochają, następnego kłócą. Lekkiego dołka złapałam, że w walentynki tylko od córki dostanę czekoladkę. Syn jak zwykle zapomni o tym dniu, ale podarowane przeze mnie czekoladowe serduszko zeżre. Chwilka minęła i znowu gęba mi się śmieje. Mam świetny nastrój, znowu siadam nad swoją książką! Znowu kolejny film włączam i znowu nie potrafię się skupić. Znowu brak natchnienia. Znowu położyłam się spać zła, że nic nie napisałam.
Trudno zostać pisarką. Niby coś w głowie się kotłuje. Myśl jakaś nagle wpada, ale przelać ją na papier wcale nie jest łatwo. Jeszcze kilka podejść do napisania bestselleru zrobię. Do pięćdziesiątki mam jeszcze kawał czasu…
Judyta
„Wyszkowiak” nr 5 z 11 lutego 2014 r.
Niedawno w radio toczyła się dyskusja, czy istnieje granica między fochaniem się a pozytywnym myśleniem. Zdania oczywiście były różne, wypowiadali się głownie faceci. Jedni twierdzili, że granica jest cieniutka, inni wręcz przeciwnie, że bardzo gruba. Posłuchałam dyskusji i stwierdziłam, że u mnie jej brak. Nigdy nie wiadomo, czy zareaguję na coś śmiechem, czy wybuchnę złością. Moje nastroje są nieprzewidywalne. Zupełnie tak jak kobiety w ciąży. W ciąży nie jestem. Jestem kobietą i mam zmienne nastroje. Wyprzedzając pytanie, czy w związku z tym jestem zrównoważona psychicznie – odpowiadam, tak. Mam zmienne nastroje i nachodzą mnie różne dziwne pomysły.
Postanowiłam napisać książkę. Wcale nie jestem zbyt stara, by rozpocząć karierę pisarki. J. K. Rowling miała 32 lata, kiedy wydała pierwszą część Harrego Pottera. Katarzyna Grochola napisała pierwszą książkę, gdy miała 40 lat. Jednak dopiero 4 lata potem została zauważona, po „Nigdy w życiu”. Stwierdziłam więc, że do 50-tki uwinę się z napisaniem książeczki.
Usiadłam wygodnie na kanapie, położyłam nogi na stole, włączyłam telewizor, laptopika wzięłam na kolana. Siedzę i myślę, co by tu napisać. Powieść kryminalną? Nie, w Chmielewską nie będę się bawiła. Może coś o wampirach? Bzdura, tyle tego porobiło się po udanym debiucie „Zmierzchu”, że nie dam rady się przebić w takim temacie. Może coś o miłości? Zawsze aktualne i wszystkie babki chętnie to czytają. Siedzę i myślę. W telewizji nadają kolejne romansidło. Wchodzi syn.
- A co ty robisz? – pyta
- Piszę.
- Co? Relację z filmu, tak gapisz się w telewizor – dalej pyta dziecko.
- Książkę piszę – odpowiadam.
- Napisałaś już coś?
- Nie, bo myślę. Nie przeszkadzaj mi.
- Jak myślisz, skoro film oglądasz?
Nie wytrzymam! Nawet późnym wieczorem nie mam spokoju. A może myślę przy oglądaniu? Może wtedy właśnie przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły? Nie mam pojęcia, skąd taka ciekawość wzięła się w moim dziecku.
- Idź sobie. Muszę mieć spokój – wyganiam syna z pokoju.
Mija godzina, a ja dalej przed pustym ekranem komputera siedzę. Film obejrzałam, natchnienie nie przyszło. Ja za to się wkurzyłam i poszłam spać. Widocznie to nie był dobry dzień na rozpoczęcie pisarskiej kariery.
Następnego dnia wracam zmęczona do domu. Nic mi się nie chce. Nic! Zakupy zrobiłam, obiad ugotowałam poprzedniego dnia i cieszę się, że nic więcej nie muszę robić. Dzwonię do drzwi – cisza. Raz, drugi i trzeci też dzwonię. Wiem, że dzieciaki są w domu, bo niby gdzie miały by iść. Nikt jednak drzwi nie otwiera. Samodzielna jestem i potrafię sama sobie otworzyć drzwi, ale nie chce mi się szukać klucza, poza tym dźwigam zakupy i zabrakło mi wolnej ręki. Mam jednak wolny palec, więc dalej zawzięcie dzwonię. W końcu słychać rumor.
- Nie umiesz sama otworzyć? Dzwonisz i dzwonisz jak na alarm – warczy synek.
- Umiem, ale mi się nie chce. Co robiłeś? W łazience byłeś? – pytam z uśmiechem.
- Tak. Nawet tam spokoju nie ma.
- A młodej nie ma? – pytam dalej.
- Nie wiem, chyba jest. Mogła ci otworzyć, ale taka leniwa ostatnio się zrobiła, że nigdy nikomu nie otwiera jak ktoś puka – mówi dziecko. Chyba jest złe.
Ja wręcz przeciwnie, jestem zmęczona, ale zadowolona. Będę pisała książkę! Nie przeszkadza mi nawet to, że ślady błocka są wszędzie. Dziwne to, bo zazwyczaj z tego powodu wybucha potężna awantura. Obiadek odgrzałam i wołam dzieci na jedzenie. Jak szybko zjedzą, to szybko sobie pójdą, a ja będę pisała książkę! Zaczął się „Teleexpress”. Uda mi się coś usłyszeć, jeśli moje dzieci akurat nie zaczną gadać. W „Teleexpresie” podają informację, jak to dzieci na podwórku wybudowały miniskocznię narciarską. Dzieci tłumaczą, że zrobiły ją, bo mają ferie, a w ferie nie można tylko siedzieć przy komputerze.
- A widzisz, będziesz miała ferie, to też możesz wybudować taką skocznię. Przynajmniej nie będzie ci się nudziło – mówię do córki.
- Po co? Nie mam nart – odpowiada córka.
- Pożyczymy narty, nie martw się. A jak nie chcesz budować skoczni, to możesz wybudować tor saneczkowy. Sanki masz – mówię dalej.
- A jak nie będziesz budowała toru, to możesz upiec tort – dodaje synek z roześmianą gębą. – Będziesz miała wolne, upiecz tort. Może też podadzą w „Teleexpresie”, jak fajnie można w ferie spędzić czas wolny. A my tort chętnie zjemy.
No tak, to już koniec słuchania informacji. Dzieci się nakręciły i cały czas gadają. Nagle syn pyta:
- I co, zaczęłaś pisać tą książkę?
- Nie, nie mam pomysłu.
- A film natchnienia ci nie przyniósł? – synek dalej drąży temat
- Nie denerwuj mnie, dobrze? Nie, nie przyniósł. Znowu fala miłosnych filmów się pojawiła, a ja książki o miłości chyba nie chcę pisać – odpowiadam.
No tak, zapomniałam! Za chwilę walentynki! To wyjaśnia, dlaczego w telewizji pokazują tyle miłości. Jeszcze chwila, a sama bym przegapiła tak ważne wydarzenie, bo wydaje mi się, że w sklepach jakby było mniej czerwonych, kiczowatych serduszek. Czyżby wszyscy zapomnieli o walentynkach? Postanowiłam, że w tym roku kupię po czekoladzie tym, których kocham i lubię.
W wyśmienitym humorze biegnę na zakupy, bo w serduszkowce słodycze należy się zaopatrzyć wcześniej. Jeśli wszyscy w ostatniej chwili przypomną sobie, że 14 lutego tuż tuż, może zabraknąć walentynkowych czekolad. Walentynki – wszyscy sobie wtedy wyznają miłość. Jednego dnia się kochają, następnego kłócą. Lekkiego dołka złapałam, że w walentynki tylko od córki dostanę czekoladkę. Syn jak zwykle zapomni o tym dniu, ale podarowane przeze mnie czekoladowe serduszko zeżre. Chwilka minęła i znowu gęba mi się śmieje. Mam świetny nastrój, znowu siadam nad swoją książką! Znowu kolejny film włączam i znowu nie potrafię się skupić. Znowu brak natchnienia. Znowu położyłam się spać zła, że nic nie napisałam.
Trudno zostać pisarką. Niby coś w głowie się kotłuje. Myśl jakaś nagle wpada, ale przelać ją na papier wcale nie jest łatwo. Jeszcze kilka podejść do napisania bestselleru zrobię. Do pięćdziesiątki mam jeszcze kawał czasu…
Judyta
„Wyszkowiak” nr 5 z 11 lutego 2014 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl