Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 23 listopada 2024 r., imieniny Adeli, Klemensa



70 lat temu w Jurgach… Wspomnienie i zaproszenie na uroczystości

(Zam: 13.09.2021 r., godz. 15.05)

  • fot. T. Trzaska
W terenie pozostał wciąż mój brat, ale zapewne – w wyniku wsypy – niedługo go aresztują - powiedział w połowie września 1951 r. Jan Kmiołek, ps. „Wir” do współosadzonego w tej samej celi „Tadeusza”. „Wir” zapewne nigdy się nie dowiedział, że współtowarzysz z celi Więzienia Karno-Śledczego Warszawa III (tzw. Toledo) to agent bezpieki, który skrzętnie notuje każde słowo wypowiedziane przez dowódcę legendarnego oddziału podziemia antykomunistycznego ziemi pułtuskiej i wyszkowskiej. W tym samym czasie do leśniczówki w Jurgach zbliżały się 2 kompanie KBW, aby – zgodnie z rozkazem szefa WUBP w Warszawie – „zlikwidować” trzech żołnierzy jego oddziału: Franciszka Ampulskiego, ps. Skra, Juliana Nasiadko, ps. Ostry i Franciszka Kmiołka, ps. Mundek.

70 lat temu, w nocy z 15 na 16 września 1951 r. w nieistniejącej dziś leśniczówce Jurgi (gm. Goworowo) rozegrała się walka, w której polegli trzej partyzanci oddziału (patrolu) Jana Kmiołka, ps. Wir. On sam, aresztowany kilka tygodni wcześniej poddawany był śledztwu, a tego samego dnia w Łodzi aresztowano Stanisława Kowalczyka, ps. Baśka. W ten sposób bezpieka zrealizowała założenia operacji „Lancet”, której celem było rozpracowanie i likwidacja oddziału „Wira”.

Aby zrozumieć, jak do tego doszło przenieśmy się kilka lat wstecz.
Wiosną 1947 r. na polecenie dowódców pułtuskiego podziemia Jan Kmiołek (używał pseudonimów „Wir”, „Fala”, „Mazurek”) organizuje oddział partyzancki. Do struktur, działających pierwotnie w ramach Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, rekrutowani są zarówno żołnierze posiadający doświadczenie konspiracyjne, jak i osoby bezpośrednio niezwiązane wcześniej z walką niepodległościową. Mimo, iż oddział nigdy nie był bardzo liczny, to na uznanie zasługuje zarówno liczba przeprowadzonych akcji zbrojnych (ok. 100) oraz sieć struktur na terenie kilku powiatów, gdzie żołnierze mogli otrzymać nocleg, pożywienie lub schronienie (oddział korzystał ze wsparcia ok. 400 osób w terenie) oraz informacje o działaniach organów bezpieczeństwa na tym terenie. Przeprowadzane akcje (działali na terenie powiatów pułtuskiego, makowskiego, ostrowskiego i ostrołęckiego), silne wsparcie ludności cywilnej oraz kontakty z innymi organizacjami podziemnymi stały się przyczyną bezpośredniego oraz bardzo intensywnego zainteresowania bezpieki, w zasadzie od początku istnienia oddziału. Do inwigilacji i prób zwalczania działalności niepodległościowego bardzo często używano doniesień agenturalnych ze strony współpracujących z bezpieką mieszkańców terenu (w archiwach zachowało się ok. 600 stron donosów na członków oddziału lub ludzi wspierających ich działalność), wielokrotnie próbowano także zbrojnie rozbić oddział (wspomnieć wystarczy walkę w Grądach Pulewnych, gdzie użyto sił kilkudziesięciokrotnie większych niż liczba walczących partyzantów). Mimo podejmowanych starań oddział Jana Kmiołka pozostawał wciąż nieuchwytny.

Momentem przełomowym oraz bezpośrednią przyczyną wydarzeń z sierpnia i września 1951 r. było wprowadzenie do oddziału „kapitana Marka” - Edwarda Wasilewskiego, ps. Wichura. Był to człowiek głęboko związany z działalnością niepodległościową (harcerz Szarych Szeregów, następnie ZWZ-AK, żołnierz Kedywu). Po zakończeniu II wojny światowej zasłynął akcją rozbicia więzienia NKWD w Rembertowie. Jesienią 1950 r. zostaje zwerbowany do współpracy z bezpieką. Od tej pory gorliwie rozpracowuje ludzi służących w tych samych strukturach, w których on sam niegdyś służył. Nie dziwi zatem fakt, iż jawi się „Wirowi” jako nie budzący podejrzeń przedstawiciel organizacji podziemnej z Centrali. Tym bardziej, iż do ich spotkania doprowadza TW Popławski, zaufany prefekt parafii w Długosiodle. W praktyce, od tego momentu „kapitan” przejmuje dowodzenie w oddziale, organizując jego pracę, przekazując rzekome rozkazy z Warszawy, wnioskuje o awanse, jednocześnie troszcząc się o dobre relacje pomiędzy partyzantami. Staje się dla członków oddziału nie tylko zwierzchnikiem, ale również – w pewnym sensie – przewodnikiem w dalszej działalności niepodległościowej. Dla Kmiołka i jego podkomendnych jest „kapitanem Markiem”, dla swoich przełożonych z UB „Ramzesem”. Kim był sam dla siebie? Tego nie dowiemy się nigdy…

Dalsze wydarzenia stanowią tragiczną konsekwencję zdradzieckiej działalności „Wichury, Marka, Ramzesa”. To właśnie Wasilewski jest współautorem planu odłączenia od grupy Jana Kmiołka. Ten, naciskany przez zwierzchnika, ugina się pod propozycją wyjazdu na zagraniczne szkolenie dywersyjne. Pierwotnie próbuje skierować na wyjazd Mariana Czajkowskiego, ps. Dym, lecz „Marek” stanowczo się temu sprzeciwia. Wykorzystuje też okoliczność konfliktu, do jakiego doszło pomiędzy Kmiołkiem a Stanisławem Kowalczykiem, który z powodu zranienia swojego dowódcy oddala się z oddziału. Pozostaje jednak wciąż pod wpływem agenta „Marka”. Do aresztowania pierwszego z nich dochodzi 27 sierpnia 1951 r. w Katowicach. „Baśka” (Kowalczyk) zostaje aresztowany w przededniu tragicznych wydarzeń w Jurgach. Ich kolejne spotkanie nastąpi dopiero w Warszawie, podczas śledztwa. Na mocy wyroku WSR w Warszawie zostają razem zamordowani rok później (7 sierpnia 1952 r.) w więzieniu mokotowskim.

„Kapitan Marek” z wyjątkową dokładnością zaplanował każdy krok, aby pozostali członkowie oddziału nie dowiedzieli się ani o aresztowaniach, a tym bardziej by nie skojarzyli tego faktu z nim.
Wybór leśniczówki w Jurgach nie był przypadkowy. „Bogdan”, „Ostry” i „Skra” znali to miejsce, gdyż leśniczy Kowalski, od pewnego czasu udzielał wsparcia partyzantom, którzy przychodzili szczególnie w deszczowe dni. Gotowali w nocy, odpoczywali i o świcie ruszali dalej. Był do tego stopnia przychylny żołnierzom, iż nie pozwolił w tym czasie przychodzić do pracy jednej z kobiet, obawiając się, że może zdradzić obecność leśnych gości. Ta ostrożność nie uchroniła jednak jego samego. O życzliwości leśnika wobec podziemia bezpieka wiedziała m.in. z doniesień agenturalnych. Kilka tygodni później sam stanął przed władczym obliczem oficera śledczego w Pułtusku.

Likwidacja oddziału zaplanowana była pierwotnie na 12 września. Nie doszła jednak do skutku, ponieważ w leśniczówce nie stawił się „Ostry”. Wasilewski był zaskoczony nieobecnością Nasiadki i stanowczo rozkazał, aby ten jak najszybciej przybył. Następne uderzenie zaplanowano na świt 16 września. Poprzedzającego wieczora „kapitan Marek” przybył do leśniczówki, przekazał przywiezioną radiostację (Franciszek Kmiołek miał się zachwycić, mówiąc: Ale jest tu tych guzików! I dodał żartem: Ja im trochę ponadaję…), kategorycznie zakazał oddalania się z terenu leśniczówki i odjechał – jak mówił - do Warszawy. W rzeczywistości jednak przemieścił się tylko kilka kilometrów, bo na drodze pomiędzy Różanem a Pułtuskiem miał umówione spotkanie z funkcjonariuszami WUBP w Warszawie, którzy przybyli z 2 kompaniami KBW (można szacować, że do rozprawy z partyzantami przybyło ok. 200 żołnierzy). Celem – jak zapisano w rozkazie – była likwidacja bandy przebywającej na melinie. Symboliczny był moment, który opisał w donosie sam Wasilewski, gdy ten wszedł do lasu w konspiracyjnym (partyzanckim) ubraniu, a po chwili wyszedł z niego ubrany w mundur KBW.

Jest 15 września 1951 r. Zbliża się północ. Droga do leśniczówki wiedzie przez las, auta pierwotnie jadą powoli, z wyłączonymi światłami. 7 kilometrów przez miejscem ataku postanowiono pozostawić samochody i dalej iść pieszo. Wojsko szło dwoma rzędami po obu stronach drogi. Przygotowani byli tak, że rząd pierwszy otaczać miał w prawo, lewy zaś w lewo. Co kilkanaście metrów szedł u nogi żołnierza – pies gończy. Osobno szła grupa szturmowa, łączność i odwód (cytaty pochodzą z akt operacji Lancet, Archiwum IPN). Wojsko zatrzymało się ok. 100 metrów przed leśniczówką, a major bezpośrednio dowodzący wojskiem wydał rozkaz rozpoczęcia okrążenia. Dalszy przebieg walki relacjonuje „Ramzes” w raporcie likwidacyjnym oddziału.
Po niespełna 10-ciu minutach nadszedł meldunek: Pierścień zamknięty! (…). Akcja rozpoczęła się. Ogień począł gwałtownie wzrastać. Broniący ostrzeliwali się zajadle. Wyrzucili jeszcze dwa granaty. W chwilę po wybuchu drugiego granatu, w minutę buchnął słup czerwonego dymu, a za nim czerwone płomienie. Zapaliła się stodoła. Ogień lekko ucichł, w tym czasie słychać było donośny głos, podobny do głosu „Bogdana”: <> Nikt jednak wezwania tego nie usłuchał… Pierwszy poległ Franciszek Kmiołek, ps. Bogdan. Za nim Franciszek Ampulski, ps. Skra. Po 10 minutowej walce na skutek zaporowego ognia z broni maszynowej zabity został trzeci bandyta ps. Ostry – napisał w raporcie Wasilewski.

Obława zakończyła się. Był niedzielny poranek. Po zakończonej akcji żołnierze zabierali się do pokojowej pracy, a mianowicie – zganiania rozbiegłego bydła… - pisał z troską w doniesieniu agenturalnym Ramzes. Kiedy Wasilewski pisał te słowa musiał już wiedzieć, że do Jana Kmiołka osadzonego w Więzieniu Warszawa III (tzw. Toledo) dołącza aresztowany kilkadziesiąt godzin wcześniej Stanisław Kowalczyk, ps. Baśka. Osadzono ich w oddzielnych celach, każdego pod fikcyjnym nazwiskiem.

Wraz z ostatnim wystrzałem, od którego padł 25-letni Julian Nasiadko „Ostry” zakończyła się zbrojna działalność oddziału Jana Kmiołka. Nie zatrzymała się jednak maszyna aparatu terroru stalinowskiego, która optykę swojego zainteresowania przeniosła na tych, którzy w jakikolwiek sposób udzielali wsparcia oddziałowi. Niekiedy ich „zbrodnią” było tylko to, że wiedzieli o przebywającym w okolicy oddziale i nie poinformowali UB lub – jak było w przypadku mieszkańca Porządzia – na jesieni 1947 r. robił dla ps. „Wira” buty.

Za kilka dni minie 70 lat od tamtych wydarzeń. Żyjemy dziś w niepodległej Polsce – tej, o którą tak gorliwie walczyli i za którą polegli członkowie oddziału „Wira”. Pamięć o bohaterach trwa. Od dziesięcioleci troszczy się o nią partyzancka rodzina krewnych i sympatyków historii oddziału. Wciąż dołączają do niej kolejne pokolenia. Polska się o nich upomniała.

Uroczystości upamiętniające żołnierzy, którzy polegli 16 sierpnia 1951 r. w Jurgach odbędą się w sobotę, 18 września br. Spotkanie uczestników o godz. 11.30 przy kościele w Kuninie, następnie przejazd w kolumnie na polanę po dawnej leśniczówce. Rozpoczęcie uroczystości przy pomniku i Msza św. o godz. 12.00. Serdecznie zapraszamy do udziału.

ks. Tomasz Trzaska
kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie


  • fot. T. Trzaska

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta