Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 19 kwietnia 2024 r., imieniny Adolfa, Leona



Hanna Główczyk: Smutna starość? Nie, niemożliwe!

(Zam: 18.09.2013 r., godz. 10.30)

W redakcyjnym archiwum próżno szukać jej tzw. zdjęć zza biurka. Zawsze w biegu, bo trzeba przygotować wyjazd dla dzieci, wystawę, piknik, rozdać dary najbardziej potrzebującym. Z początkiem września, po prawie trzech dekadach pracy w Gminnym Ośrodku Kultury w Somiance, odeszła na emeryturę. Jednak nie zamierza przestać pracować. Właśnie wróciła z wycieczki w polskie góry, którą zorganizowała dla dorosłych mieszkańców Somianki, a w planach ma już kolejne działania.

„Wyszkowiak”: Nie pochodzi Pani z Somianki. Co sprawiło, że zamieszkała Pani w tej okolicy i związała swoje życie z gminną?
Hanna Główczyk: - To dłuższa historia. Pochodzę z Wyszkowa. W zasięgu ręki, bo tylko przez płot, miałam bibliotekę przy placu Daszyńskiego. Pani bibliotekarka była dla mnie pierwszym społecznikowskim wzorem. Potrafiła zachęcić. Była cała dla nas – małych dzieci. Tam, szybko ucząc się czytać literaturę, bawiłam się w teatr, a koc służył mi za parawan. A do Somianki ściągnęłam za sercem, za miłością do osoby, która robiła to, w czym ja jeszcze raczkowałam. Zauroczyła mnie również tutejsza oficyna dworska – stary dom i duży ogród. Mój przyszły mąż opiekował się starszymi, schorowanymi, a zarazem fantastycznymi ludźmi – właścicielami tego dobytku. Wcześniej właściciel był zarządcą dóbr somiankowskich u dziedzica, a jego małżonka prowadziła dom otwarty. Do swojej dyspozycji miała służących – ogrodnika i pokojówki. Mojego męża traktowali jak własnego syna.

Swoją miłość poznała Pani w zespole ludowym.
- Tak. Już od dziecka lubiłam tańczyć, śpiewać, występować, wyjeżdżać, poznawać, doświadczać życia w harcerstwie, czy w młodzieżowym kręgu instruktorskim o artystycznym profilu. Do Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca „Wyszkowskie Mazowsze”, zapisałam się z pasji w 1965 r. Mój maż był choreografem, muzykiem i kierownikiem tego zespołu. Próby, występy, trema, wspólne szycie strojów, cekiny, koronki – tym, jako młodzież zajmowaliśmy się w czasie wolnym. Dużo przy tych pracach ćwiczyliśmy, często zarywając noce (śmiech). Do tego dochodziły wspólne wyjazdy do Filharmonii, Teatru Wielkiego, Sali Kongresowej, a w wakacje pociągiem do Zakopanego. To były piękne, radosne, grupowe spotkania cementujące nas, jak się okazało, na zawsze. Po ślubie w 1976 r. małymi kroczkami budowaliśmy sobie „wspólne gniazdo”. Pomagali nam też członkowie zespołu, przyjeżdżając do nas gromadnie na weekendy. Wieczorami wspólnie śpiewaliśmy, a właścicielka domu i mąż grali nam na fortepianie. Bawiliśmy się w kabaret i planowaliśmy repertuar. To były niezapomniane chwile. „Syrenką” dojeżdżaliśmy do pracy w wyszkowskim Ośrodku Kultury „Hutnik”, w którym też działo się dużo dobrego dla mieszkańców. I tu też kształtował się mój sposób na życie i moje poglądy na współpracę z innymi. Miło wspominam ognisko muzyczne, którego byłam organizatorem i dziecięcy klub „Tuptusie”. Wspólnie z innymi przeżywane chwile ukształtowały obraz mojej przyszłej pracy animatora kultury, działacza społecznego i wolontariusza zarazem. Uczyły przechodzenia z roli uczestnika do organizatora i inspiratora działań na rzecz innych.

Z Gminnym Ośrodkiem Kultury w Somiance była Pani związana przez blisko trzy dekady. Co zmieniło się w podejściu do kultury na przestrzeni tych lat?
- W GOK-u pracowałam nieustannie od 1984 r. Najpierw jako instruktor pracy środowiskowej, a od 1992 r. jako dyrektor. Pamiętam, jak do tej funkcji namawiał mnie były pan wójt Jarosław Kalinowski. Ja zawsze tłumaczyłam, że najlepiej czuje się w pracy u podstaw – bezpośrednio z uczestnikami. On argumentował, że będę robić to, co robię dotychczas, a dodatkowo będę miała większy wpływ na to, co robimy na rzecz innych. „Niech się pani zgodzi” – mówił. Podjęłam się i nie żałują. Jestem wdzięczna za zaufanie. Kolejny wójt, pan Marian Skoczeń również ufał mi bezgranicznie. Poświęcał wiele wolnego czasu na rzecz rozwoju kultury w gminie. Bywał na imprezach, współorganizował różne fakty kulturalne. Bywał wśród ludzi. Zakładał nawet nasz ludowy strój z Puszczy Białej i występował. Pamiętam, jak wspólnie z władzami powiatu przez kilka kolejnych lat wyjeżdżaliśmy na Międzynarodowe Targi Chleba do Jawora w województwie dolnośląskim. Nasze zespoły – ludowy z Jackowa i obrzędowy z Somianki prezentowały tam swój dorobek kulturalny. Było cudownie, gdy pani starosta Justyna Garbarczyk i pan wójt Skoczeń w strojach ludowych – razem z nami, wspólnie rozśpiewanymi na scenie, a do tego wielotysięczna widownia na rynku. Taka wspólnota z władzą – dobrymi mecenasami kultury nigdy się już nie powtórzyła. A szkoda, bo warto i trzeba wzbudzać takie emocje. Były ku temu doskonałe okazje, np. Ogólnopolskie Prezydenckie Dożynki w Spale i my, jako organizatorzy stoiska promującego województwo mazowieckie – wybrani do tych działań przez Urząd Marszałkowski. Niestety, byliśmy tam sami. Warte odnotowania jest też to, że kształtowanie wspólnotowości w ośrodku kultury w Somiance było nieustającym procesem realizowanym zawsze z mieszkańcami, bo to jest przecież ich ośrodek kultury. Dziś w ośrodku stale działają kolejne pokolenia dzieci, których rodzice kilka czy kilkanaście lat temu również przychodzili do nas. Jest im tu dobrze. Zawsze mamy coś wspólnego do zrobienia. Wakacje i ferie traktujemy zawsze wypoczynkowo i inspirująco, w myśl powiedzenia: „animator jest bez racji i dlatego wszędzie szuka inspiracji”. Udaje się. Na szczęście, coraz większej ilości dzieci, młodzieży, rodziców zależy na działaniach wspólnotowych zmieniających postawy. Przełomowy dla gminnej kultury okazał się rok 2001, kiedy to dzięki akceptacji i rekomendacji byłego wójta Mariana Skocznia i napisaniu projektu dostaliśmy się do ogólnopolskiego programu Centrum Aktywności Lokalnej, jako jedyni z powiatu wyszkowskiego i nieliczni z województwa mazowieckiego. Do programu weszły trzy osoby – instruktor i dyrektor GOK oraz wolontariuszka, pani Beata Oleksiak, której syn, notabene, również podtrzymuje silne rodzinne tradycje – też jest wolontariuszem GOK, a zdobyte nowe umiejętności z dziedziny ratownictwa medycznego w ramach programu „Promyk Dnia” przekazuje kolejnym uczestnikom, a ostatnio także uczestnikom z innych świetlic w Polsce podczas VI Ogólnopolskiego Słonecznego Zlotu w Wałbrzychu, na którym byliśmy z ponad czterdziestką dzieci z terenu gminy. I to dobrze rokuje somiankowskiej kulturze, bo są z nami kolejni młodzi, którym „zależy”. Tak, jak np. Piotrowi Kuchcie z Somianki i wielu innym. Cykliczne szkolenia i udział w imprezach w różnych regionach Polski, bezpłatne wyjazdy studyjne do Niemiec, Holandii, Węgier, Czech i bezpośrednie poznawanie „dobrych praktyk” – wszystko to przenosiliśmy na somiankowski grunt. Poprzez takie działania stawaliśmy się coraz bardziej znani i rozpoznawalni. Jednym ze standardów CAL było powołanie stowarzyszenia. Przekonani o jego ważności i jednocześnie widząc korzyści dla mieszkańców uczyniliśmy to dynamicznie i zarejestrowaliśmy Stowarzyszenie na rzecz gminy Somianka „Soma”. Jednocześnie przeprowadziliśmy badanie potrzeb mieszkańców, dzieląc ich na kategorie wiekowe. Taka diagnoza dała nam obraz konkretnych potrzeb naszych społeczności. Respondenci głównie wskazywali na brak miejsc do spotkań. Powstało więc 7 świetlic środowiskowych i okazałe place zabaw. Świetlica środowiskowa GOK, jako jedna z pięciu świetlic w Polsce wygrała udział w programie Akademia SNS – S jak sport, N jak nauka, S jak sztuka. To było dla nas wielkie wyróżnienie. Fundacja J&S Pro Bono Poloniae wykonała kapitalny remont ośrodka, wyposażyła na miarę XXI wieku, jak też refundowała przez 2,5 miesiąca większość zajęć dla dzieci i młodzieży, które odpowiadały ich potrzebom. Równocześnie mocno promowaliśmy to, co robimy, w jaki sposób robimy i z jakich metod korzystamy. Pamiętam, jak promowaliśmy te swoje „dobre praktyki” podczas wojewódzkiej konferencji zorganizowanej przez Biuro Obsługi Ruchu Inicjatyw Społecznych pod patronatem wojewody mazowieckiego dla samorządowców z województwa mazowieckiego. Ogromna sala urzędu wojewódzkiego a w niej – on i ja. On to Piotr Lewandowski z Woli Mystkowskiej pracujący w GOK w ramach programu „Pierwsza praca” prowadzący prezentację multimedialną na temat efektów somiankowskich projektów, a ja – dyrektor małego GOK-u w Somiance prezentująca werbalnie sposób w jaki działamy. Po tej pierwszej publicznej prezentacji odbywały się kolejne. Miło było widzieć swój dorobek także w różnych publikacjach książkowych. Cieszyło to i dodawało skrzydeł, bo potwierdzało, że służymy innym jako dobry przykład.

Niewątpliwie ma Pani na koncie wiele zawodowych sukcesów. Które z nich cieszą najbardziej?
- Sukcesy są wynikiem stałej współpracy i porozumień z partnerami. Będę skromna – po prostu lubiłam to, co robiłam z innymi i robiłam to, co bardzo kochałam. Był to bez wątpienia dobry sposób na życie. Takie dawanie możliwości innym, a przy okazji i sobie. Wszystko inne jakoś samo przychodziło. Na przykład, marzyłam o wyjeździe do Włoch, do naszego Papieża. W maju 2008 r. otrzymałam telefon: „Pani Haniu, znamy panią, i pani dokonania. W najbliższe wakacje, w lipcu dajemy pani 8 miejsc na kolonie we Włoszech dla młodzieży gimnazjalnej, którą chce pani nagrodzić za działalność wolontariacką. Dla pani bezpłatnie, w ramach wolontariatu szykuję kierownictwo kolonijne” (śmiech). Tak się zaczęła fantastyczna współpraca z Ogólnopolskim Stowarzyszeniem Chrześcijańskich Organizacji Wiejskich. A zadzwonił do mnie oczywiście prezes tego stowarzyszenia. Do dziś partnerstwo uznaję za wzorowe. Wspólnie zorganizowaliśmy cztery kolonie we Włoszech, kolonie w Grecji i Poddąbiu nad polskim morzem, nagrodę dla wolontariuszy na beatyfikację naszego papieża i wycieczkę turystyczną do Włoch dla dorosłych. Wielkim przeżyciem było dla mnie także promowanie „naszych dobrych praktyk” podczas konferencji międzynarodowej na Węgrzech, gdzie odpowiadałam na pytania zadawane przez wolontariuszy z 5 krajów Europy. Ten sukcesik też wydał swoje owoce na terenie gminy. Zainicjowałam działalność międzypokoleniowych grup obrzędowych w trzech miejscowościach gminy – w Popowie Kościelnym, Skorkach i Somiance. To był długotrwały proces zabiegów i działań – od zbierania materiałów, opisów sytuacji i dawnych scen życia społecznego dotyczących wspólnej pracy i zabawy, poprzez zbieranie strojów, czasami szycie, zbieranie starych melodii, słów, pieśni, przedmiotów codziennego użytku, a na pisaniu scenariuszy, próbach i występach przed większą publicznością kończąc. Te nasze formy zostały dostrzeżone przez telewizję – wspólnie nagrywaliśmy „Zapusty we wsi Skorki” dla autorskiego programu telewizyjnego Teresy Lipowskiej, czy obrzęd „Narodziny dziecka i wprowadzanie go do społeczności”. Pouczająco też wspominam udział w programie Tadeusza Mosza, gdzie promowałam nasz projekt w ramach programu „Rzeczpospolita internetowa”, czy kilkukrotne wizyty na antenie Polskiego Radia. Te propozycje przychodziły same, a moje „tak” było mówione zawsze. Po pierwsze dlatego, że nie potrafię odmawiać (śmiech), a po drugie dlatego, że ludzie są podmiotem mojego działania. Każde nasze inicjatywy były zawsze wspomagane przez społeczność – to były więc także ich sukcesy. Widać było ożywienie wśród mieszkańców. Przychodzili do nas z konkretnymi propozycjami dotyczącymi np. zbudowania boiska, placu zabaw czy wyposażenia świetlicy. Deklarowali przy tym bezinteresowną pomoc. Tak udawało się nam rozwijać świadomość mieszkańców – uwierzyli, że to co dzieje się w ich wsi, może zależeć również od nich. Do tych sukcesów trzeba by dorzucić kilka prac magisterskich i licencjackich na temat działalności CAL-owskiej, ośrodka kultury, w tym pracę magisterską o mnie: „Kobieta – animator jako twórca kapitału społecznego w środowiskach wiejskich po 1989 roku z województwa mazowieckiego” napisaną przez panią Teresę Bogumił. Ale najcenniejsze wydają się te najmniejsze codzienne sukcesiki – pełną otwartość i dostępność ośrodka ze stałymi formami pracy i z tą fantastycznie wypracowaną swojską wspólnotowością.

Czy czegoś Pani żałuje, coś chciałaby zrobić inaczej?
- Nie, niczego nie żałuję. Dzięki naszej otwartości i wierze w ludzi sporo osiągnęliśmy. Organizowane wespół z mieszkańcami działania realizowane na wielu płaszczyznach tematycznych wzbogacały ich – dawały coś dobrego i wiele uczyły. W konsekwencji zmieniały pozytywnie rzeczywistość. Dziś są tego namacalne efekty. Czy chciałabym coś zrobić inaczej? Też nie, bo nigdy nie działałam sama, dawałam szansę innym. A nasze inicjatywy zawsze były odpowiedzią na potrzeby mieszkańców. Sukces zależy przecież od wspólnej wiedzy i doświadczeń. Moją rolę dobrze oddaje sprawdzona prawda : „Animator jest od tego, żeby robił „coś” z niczego”.

Przez wiele osób jest Pani uznawana za pionierkę pozyskiwania funduszy zewnętrznych. Zgadza się Pani z tym określeniem?
- Nie. Byli przed nami prawdziwi pionierzy – CAL-owicze i BORIS-owcy, fantastyczni trenerzy, którzy przybliżyli mi możliwości, nauczyli jak można inaczej, korzystniej zmieniać projektowo otaczającą nas rzeczywistość. Byli też nasi lokalni mecenasi kultury – włodarze, którzy potrafili tak wspomagać, by nam animatorom chciało się chcieć. Jeśli już mówimy o środkach zewnętrznych, to od 2003 r. udało się nam pozyskać na partnerskie działania projektowe kwotę 1 142 902 zł, ale najważniejsze, że za te pieniądze mogliśmy zrealizować wiele ciekawych i pożytecznych inicjatyw.

Skąd Pani czerpie tyle energii?
- Z działania (śmiech). Każdy wygrany do realizacji projekt w konkursie ogólnopolskim czy wojewódzkim, namacalny i procentujący w czasie jego efekt, każdy udany występ, zajęcia z dziećmi, udane kolonie, zimowisko, każdy uśmiech, radość w oczach uczestników – wszystko to daje mi energię i chęć, bo widzę, że to co robię ma sens.

Zawsze była Pani typem społecznika?
- Tak, najpierw jako zuch, później harcerka, członek różnych zespołów artystycznych, grup projektowych, jako wolontariuszka, ale także niewidzialna ręka niosąca pomoc potrzebującym. To dobry i szlachetny sposób na życie. Jest naprawdę łatwiej i lżej żyć, gdy ma się świadomość, że mamy społeczne oparcie w życiu. Wtedy, oczywiście poza łaską Bożą, nic więcej w życiu nie potrzeba.

Jest Pani osobą niezwykle aktywną. Nie wyobrażam sobie, że po przejściu na emeryturę, porzuci Pani swoją pasję. Czy mam rację?
- Tak. Dynamicznie działałam całe swoje zawodowe życie. Dom mnie wyganiał do ludzi. Projekty goniły projekty a pomysły pomysły. Ciągłe scenariusze, scenki, scenografie, próby, spotkania z dziećmi, rodzicami, ludźmi starszymi w celu ocalenia od zapomnienia, tego, co na wsi najcenniejsze i wiele innych działań społecznych, jak choćby Banki Żywności. A równocześnie mało dla siebie i swojego zdrowia, mało dla rodziny, domu, ogrodu. A zarazem tak bardzo wiele. I bardzo dużo jeszcze można. A może emerytura to już tylko smutna starość? Nie, niemożliwe – można przecież starzeć się pozytywnie i to w całkowitym zdrowiu, bo sposób, w jaki żyjemy ma wielki wpływ na naszą nieuniknioną starość.
Rozmawiała Agnieszka Buźniak

Komentarze

Dodane przez Wanda, w dniu 19.09.2013 r., godz. 01.03
Pragnę podziękować za ten bardzo bliski memu sercu wywiad. Od pierwszych wersów łezka się w oku zakręciła. Wspomnienie biblioteki, obudziło we mnie moje własne wspomnienia. Bywałam tam, będąc dziewczynką, zanim los rzucił mnie na kilkanaście lat, na Lubelszczyznę. Dom, w którym się mieściła stoi do dziś, wiem, że przed wojną był własnością rodziny Kur, której po "wyzwoleniu", za patriotyczną postawę, nakazano przesiedlić się na ziemie odzyskane. Do dziś dnia posiadam maleńką sfatygowaną książeczkę z dwiema nowelkami - "Siteczko" i "Czy pamiętasz?" E. Orzeszkowej (wyd. z 1929 r.), której nie odniosłam przed opuszczeniem Wyszkowa. Choć się tego wstydzę, to przyznam, że zabrałam ją ze sobą, gdzie przez wszystkie sieroce lata, była moją wierną pamiątką. Przepraszam, nie jestem w stanie dalej pisać, bardzo mnie to wspomnienie wzruszyło. Pozdrawiam serdecznie
Dodane przez Somiankowska, w dniu 19.09.2013 r., godz. 09.49
100 lat zdrowia, Pani Haniu. Była Pani światełkiem w naszej gminie, na długo przed "oświeconymi czasami". Nie zapomnimy tego nigdy.
Dodane przez Jan4P, w dniu 19.09.2013 r., godz. 10.31
Była i nadal jest światełkiem, tylko nicpoń, nie skorzystałby z doświadczenia pani Główczyk, której składam serdeczne gratulacje. Zapisała Pani piękną kartę, nie tylko własnego życia. Kłaniam się nisko.
:)
Dodane przez O.N.A., w dniu 19.09.2013 r., godz. 16.58
Można Panią cytować jak klasyka. Wyszków pozdrawia.
Dodane przez Iza, w dniu 19.09.2013 r., godz. 18.05
Nie wiedziałam, że Pani Główczyk to wyszkowianka. Czytając to wszystko, dochodzi się do wniosku, że taki wywiad - podsumowanie, był bardzo potrzebny. Oczywiście, zawsze na bieżąco byliśmy informowani o wszystkich działaniach i sukcesach, jednak w natłoku informacji, gdzieś to wszystko umykało. Ważny również dlatego, że są osoby, które chciałyby cały ten dorobek rozwodnić i pomniejszyć. Niestety, taka jest nasza prowincjonalna rzeczywistość. Pozdrawiam Panią Główczyk i życzę kolejnych sukcesów, pozdrawiam również Panią Wandę. Obie jesteście kochane.
Dodane przez Jan4P, w dniu 19.09.2013 r., godz. 18.22
W dawnym domu Kurów, po wojnie była tez oranżadziarnia. Tyle ostatnio się mówiło o sukcesach gminy Zabrodzie w pozyskiwaniu miękkich projektów. Somianka wyprzedziła wszystkich o "całą epokę". To głównie zasługa Pani Hani. Pozdrawiam
Dodane przez Bożena, w dniu 19.09.2013 r., godz. 22.41
To zacytujmy naszego wspaniałego klasyka :) "Będę skromna - po prostu lubiłam to, co robiłam z innymi i robiłam to, co bardzo kochałam." Wszystkiego dobrego!
Dodane przez antytupa, w dniu 19.09.2013 r., godz. 23.03
Wszyscy szukają inspiracji, nie stać na własne pomysły?
Dodane przez Golem, w dniu 21.09.2013 r., godz. 22.44
Pragnę złożyć Pani Główczyk serdeczne gratulacje, tym życiorysem można by obdzielić kilkoro ludzi :) Życzę powodzenia.
Siteczko - Eliza Orzeszkowa
Dodane przez TD, w dniu 22.09.2013 r., godz. 21.49
"Siteczko" - pamiątka Pani Wandy - Nakładem: Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych i Młodzieży Szkolnej. Od Wydawców: Treść nowel zaczerpnięta jest prosto z życia Polaków w b. zaborze rosyjskim. Bohaterka "Siteczka", córka ziemiańskiej rodziny polskiej, wyszła zamąż za wysokiego urzędnika rosyjskiego, żyje wśród stosunków rosyjskich, zapomina o swej polskości i kaleczy rusycyzmami mowę ojczystą. Portret "pana Stefana" (Czarneckiego) uprzytomnia jej zdradę wobec własnej rodziny i narodu.: Druga nowela "Czy pamiętasz?" opowiada o Polaku karierowiczu, który został dygnitarzem rosyjskim. Lecz pod wpływem listu od siostry, która pisząc ze stron rodzinnych, z pod puszczy białowieskiej, wywołała w nim wspomnienia z dzieciństwa, postanawia on porzucić ów obcy świat i wielki urząd i powrócić do swoich.
Dodane przez Antoni, w dniu 23.09.2013 r., godz. 11.05
Bardzo wartościowe nowelki. Moi drodzy, i w dzisiejszych czasach nie brakuje Polaków karierowiczów, którzy wysługują się obcym nacjom w Berlinach, Moskwach, Telawiwie. Dołączam szczere słowa uznania dla dorobku Pani Główczykowej. Jest Pani prawdziwym skarbem tej ziemi. Witam Panią Wandę. Serdecznie pozdrawiam obie Panie. Szczęść Boże!
Dodane przez Jan4P, w dniu 23.09.2013 r., godz. 12.19
Wszelki duch Pana Boga chwali! Nietuzinkowa postać Hanny Główczyk , ściągnęła nam tu naszego Antoniego. Na jesień wszyscy powracają, jest Wanda i Antoni, mam nadzieję, że będą już stałymi bywalcami. Kłaniam się Państwu nisko.
"Za czyn - 2010" kompromitacja starostwa
Dodane przez "Zacier", w dniu 23.09.2013 r., godz. 19.09
Godny docenienia życiorys. W styczniu 2010 r. starosta Pągowski mógł to zrobić, przyznając Pani Głowczyk wyróżnienie "Za czyn", ale tego nie zrobił i nagroda powędrowała do brańszczykowskiej orkiestry "Darmanista" (pod przedwyborczym pretekstem 10-lecia jej istnienia). Jak można przeczytać na gminnej stronie www: powstanie Młodzieżowej Orkiestry "Darmanista" datuje się na 2000 rok. "Za czyn" przyznawany jest zawsze za rok poprzedni, w tamtym przypadku 2009. Czy w 2009 można było mówić o 10-leciu orkiestry? Wybory przesłoniły Panu wszystko, a jednocześnie pokazały, że dla osiągnięcia celu jest pan zdolny do manipulacji.
Dodane przez Królowa Bona, w dniu 23.09.2013 r., godz. 21.51
W roku wyborczym, bliższa ciału koszula. Orkiestra z Brańszczyka a starosta z Trzcianki... Nieważni są kandydaci, ważniejszy jest własny interes. Smutne to :(
Dodane przez Zołza, w dniu 24.09.2013 r., godz. 08.50
Może dla starostwa Pani Główczyk była za mało "zielona"?
Do KB
Dodane przez Asia, w dniu 24.09.2013 r., godz. 19.43
Smutne to :( ale prawdziwe, słuszna argumentacja...
Dodane przez Golem, w dniu 25.09.2013 r., godz. 10.15
Pragnę :) zauważyć, że kolejna edycja nagrody "Zaczyn" również zahaczy o rok wyborczy. Można się tylko domyślać...
Dodane przez wojtek, w dniu 26.09.2013 r., godz. 16.19
Szkoda ze nasza władza nie doceniła i nie docenia tego co zrobila Pani Główczyk.Wielki szacunek dla pani Hani

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta