Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 25 kwietnia 2024 r., imieniny Jarosława, Marka



Być komikiem? Być sobą!

Ikona
(Zam: 02.11.2010 r., godz. 12.36)

O sednie bycia zabawnym, terapeutycznej funkcji śmiechu, a także o kabarecie jako formie sztuki, rozmawiamy z Maćkiem Czyżewskim i Kamilem Wykowskim, chłopakami z kabaretu CKM, których ostatnio mieliśmy okazję obejrzeć 10 października w Wyszkowskim Ośrodku Kultury „Hutnik” w autorskim programie artystycznym
„Od przedszkola do Wyszkowa”.

„Wyszkowiak”: - Muszę przyznać, że trudno było mi się zebrać do ułożenia pytań. Kiedy przychodzi rozmawiać z ludźmi, którzy zajmują się rozśmieszaniem „zawodowo” ma się poczucie, że aby wywiad zainteresował, pytania również muszą być dowcipne i zironizowane (śmiech). Jednak nie wszystkim udaje się rozbawiać innych, stąd moje pierwsze pytanie: bycie dowcipnym to kwestia genów czy sztuka do wypracowania? Można się nauczyć bycia zabawnym? I jak było w waszym przypadku?
Kamil: - Wydaję mi się, że to już siedzi w nas od urodzenia. Dowcip może powiedzieć każdy, ale nie każdy będzie umiał sprawić, że ludzie po prostu wybuchną śmiechem. Pochodzę z bardzo wesołej rodziny, co na pewno wpłynęło na moje dowcipne usposobienie.
Maciej: - Oj, chyba nie znałem jeszcze nikogo, kto na co dzień chodziłby swoimi ścieżkami, żył życiem pustelnika i nagle przeobraził się w osobę towarzyską i zabawową. Kiedy przypominam sobie swoich dziadków, to wydaje mi się, że od zawsze byli zabawnymi ludźmi. Mogli powiedzieć jedno słowo, a cała rodzina pękała ze śmiechu. Dlatego, w moim przypadku, jest to sprawa genów. Poza tym, innym czynnikiem, który kształtuje humor jest towarzystwo. Kiedy czujemy się w danej grupie dobrze, łatwiej jest się nam otworzyć. Uwalniamy wtedy spontaniczność, a humor właśnie z niej wynika. Dlatego myślę, że jak najbardziej można coś takiego w sobie wykształcić z tym, że łatwiej jest, kiedy się tego genowego bakcyla już w sobie ma.

CKM to twór spontaniczny czy konsekwentna realizacja waszych marzeń? Od czego wszystko się zaczęło? Jak długo działacie?
M: - Z Czarkiem znamy się od podstawówki, Kamila poznaliśmy dopiero w liceum. Jakieś nieśmiałe propozycje założenia kabaretu rzucałem Czarkowi już w gimnazjum, ale chyba nie byliśmy jeszcze wtedy na to gotowi. Kiedy oboje zaczęliśmy uczyć się w liceum, atmosfera tego miejsca, cała szkolna społeczność sprawiały, że się po prostu chciało działać, wszyscy tworzyli jedną wielką rodzinę. Czarek poznał Kamila w pierwszej klasie i przedstawił mi go jako „najśmieszniejszego kolesia, jakiego spotkał”. Widzieliśmy, że w szkole dużo się dzieje: artystyczne występy, apele, różne ciekawe koła zainteresowań, organizacje – stwierdziliśmy, że fajnie byłoby w takim razie założyć kabaret. Na początku, kiedy nasi znajomi o tym usłyszeli, również chcieli z nami występować. I powstał jeden wielki chaos, nie mam pojęcia, ile osób na początku było w kabarecie, wtedy jeszcze nie w CKMie, ale w Last Minute, Bez Nazwy (tych nazw trochę się przewinęło). I tak było przez dwa lata. CKM powstał, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że humor, jaki chcemy prezentować, należy wyłącznie do naszej trójki, czyli do mnie, Czarka i Kamila. Zamknęliśmy wtedy skład.

Pierwszy występ?
M: - Jako kabaretu samego w sobie – WOŚP 2006, CKM-u – Deptak Taneczny 2008, z gościnnym udziałem naszych trzech koleżanek, potem były targi edukacyjne szkół ponad gimnazjalnych.

Jaki jest wasz cel jako kabaretu? I co czerpiecie dla siebie?
M: - Cele są dwa. Pierwszy, egoistyczny – tzn. chcemy mieć pretekst do spotkania się. Chcemy robić coś, z czym czujemy się emocjonalnie związani –kabaret przypomina nam czasy licealne, do których bardzo tęsknimy. CKM jest więc dla nas takim powrotem do tego co bezpowrotnie przeminęło. Poza tym, czerpiemy z tego dużo przyjemności. Dla nas prawdziwy kabaret dzieje się na próbach i za sceną, w trakcie występu lub tuż przed nim. Często jesteśmy bardzo stremowani, dokuczamy sobie, po czym wychodzimy na scenę, zapominamy o stresie, koncentrujemy się maksymalnie. Najfajniejszy jest właśnie ten występ, który ja nazywam „zakulisowym”. Często wychodzą niedociągnięcia – np. ktoś zgubi marynarkę, w której za chwilę ma się pojawić na scenie. I zaczyna się kombinowanie –bo kurtyna się rozsunęła, a publiczność czeka. Co wtedy? Improwizacja. Często to, co dzieje się za kulisami to osobny program kabaretowy. Drugi cel to, nie ma co ukrywać, bawienie ludzi.
K: - Dla mnie to forma relaksu i rozładowania napięcia, który towarzyszy mi w życiu codziennym. Prowadzę swoją działalność gospodarczą i stres związany z pracą czasami potrafi dać w kość. Poza tym, lubię być na scenie, lubię rozśmieszać ludzi, lubię widzieć ich uśmiech na twarzach.

Patch Adams, słynny amerykański lekarz medycyny, odkrył terapeutyczną funkcję śmiechu. Czy sadzicie, że śmiech ma rzeczywiście tak zbawienny wpływ na ludzi? Trochę ich już rozśmieszyliście, spotkaliście się z jakimiś ciekawymi przypadkami bądź opiniami o skutkach tego, co robicie?
M: - Owszem, słyszałem opinie, że to co robimy jest fajne, ale raczej na zasadzie czystko rozrywkowej, artystycznej – w Wyszkowie po prostu nie ma innych kabaretów, a kiedy już przyjeżdżają, to za bilet trzeba zapłacić około 50 zł. Skecze, które widzowie obejrzą, są im już dobrze znane, bo prawdopodobnie widzieli je już nie raz w telewizji. Ale rzeczywiście, śmiech sam w sobie ma zbawienny wpływ. Bardziej widzę to na przykładzie moich znajomych, którym zdarza się przyznać, iż w jakiś sposób pomogliśmy im się rozchmurzyć w trudnych dla nich chwilach.
K: - Ostatnio koleżanka powiedziała mi, że rozmowa ze mną i moje poczucie humoru powoduje, że zapomina o problemach. I to jest miłe – będąc sobą, można pomóc innym.

Co jest najważniejsze w byciu komikiem? Jakimi cechami powinien odznaczać się dobry kabareciarz?
M: - Powinien sam siebie leczyć śmiechem. Powinien widzieć komiczne sytuacje, chcieć żartować nawet wtedy, gdy nie widzi ku temu powodów. To jak z każdym sportem, trzeba trenować, żeby być w dobrej formie. Dobry kabareciarz? To osoba, która z natury jest zabawna. Komikiem jest się na co dzień, 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Komik nie może na scenie oszukiwać, nie może udawać, że jest kimś innym. To jest dla mnie jedyna recepta.

Wasi idole w tej dziedzinie?
M: - Jeśli chodzi o grę aktorską, to szczególnie cenię takich artystów jak Jim Carrey, Bill Cosby, Eddie Murphy, Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju czy Paweł Wawrzecki, a także Zenon Laskowik.
K: - Moim idolem jest Marcin Daniec. Uwielbiam jego poczucie humoru.

Jak powstają wasze skecze?
M: - Po prostu się rodzą, przychodzą tak nagle i niespodziewanie, że nawet nie potrafię określić, kiedy na coś konkretnego wpadliśmy. W znacznej mierze nasze skecze są improwizowane, z racji tego, że nie mamy wiele czasu, który można by poświęcić na próby. Na scenie nawzajem się zaskakujemy. I tu muszę wyróżnić Kamila Wykowskiego, który jest dla nas kimś nieocenionym. Jak mało kto, potrafi dać całego siebie podczas występu. Jest po prostu gwiazdą, zaczyna robić rzeczy, których wcześniej nie widzieliśmy i wtedy reszta ekipy CKM musi pilnować, żeby się nie roześmiać. Próbujemy nawiązać dalszą cześć fabuły skeczu do tego, co robi i zaczynamy się plątać. Wtedy wychodzą naprawdę ciekawe rzeczy. Ale gdyby nie improwizacja, to wszystko nie byłby takie ciekawe… dla nas. Publiczność nie zawsze odróżnia to, co było zaplanowane, a co przypadkowe. Kabaret jest na szczęście taką dziedzina sztuki, która zezwala na pomyłki.

Parodia to lekarstwo na bolączki zazdrosnego społeczeństwa?
M: - Chyba nie odbieram tego w ten sposób. U nas w grupie za parodię znanych osobistości odpowiedzialny jestem ja, ale absolutnie nie robię tego z zazdrości. Nie jest moim celem ich upokorzenie. I myślę, że widzom też nie o to chodzi. Podoba się to, że potrafię dostrzegać cechy osoby parodiowanej, które nie są aż tak uzewnętrznione i to ich tak cieszy. To odkrycie własnej spostrzegawczości.

Czy przez kabaret macie okazję wypowiedzieć się na temat bieżących problemów społecznych, skwitować je na swój sposób, a jednocześnie wpłynąć na postrzeganie ich przez ludzi?
K: - Parodia pozwala mi pokazać, co tak naprawdę dzieje się w życiu, aczkolwiek w łagodny, nieurażający nikogo sposób.
M: - Staramy się poruszać bieżące wątki, natomiast absolutnie nie mamy na celu, aby kształtować postrzeganie publiczności na dany temat. Nie zajmujemy stanowiska w jakichś spornych kwestiach, pokazujemy tylko daną sytuację w krzywym zwierciadle. Chcemy po prostu bawić ludzi, a politycy i inne osoby życia społecznego, to dobry „materiał” do sparodiowania, bo są powszechnie znani. Nie chcemy tworzyć żadnej propagandy.

Porozmawiajmy o kabarecie jako formie sztuki. Izolda Kiec w swojej książce „Wyprzedaż teatru w ręce błazna i arlekina” pisze o kabarecie jako o „szczególnej formie teatralnej, o specyficznym typie aktorstwa i jedynym w swoim rodzaju układzie programu oraz niepowtarzalnej, niespotykanej w innych dziedzinach sztuki relacji (towarzyskiej, mentalnej i przestrzennej) z publicznością”. Czujecie się artystami? Czujecie, że tworzycie sztukę?
M: - Jak najbardziej. I trudno się nie zgodzić z wypowiedzią pani Kiec. Kabaret to część teatru i to część bardzo specyficzna. Tu również trzeba rozpisać scenariusz, stworzyć historie, dobrać muzykę, zaprojektować scenografię, , zająć się oświetleniem, umieć sobie poradzić aktorsko. Aktorstwo kabaretowe ma to do siebie, że funkcjonuje na lżejszych zasadach. Aktor wychodzi do widza, widoczna jest swobodniejsza niż w przypadku klasycznego spektaklu teatralnego, interakcja z widownią. Poza tym, nasz kabaret łączy różne style sztuki widowiskowej: pantomimę, taniec (a raczej jego parodię), śpiew.

Autorka mówi to w odniesieniu do starych kabaretów, stwierdzając dalej, że takiego poziomu sztuki kabaretowej już nie ma. A jak wy patrzycie na dzisiejszy kabaret, a jak na ten sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu lat?
M: - Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Tak naprawdę ze starszych kabaretów dobrze znam jedynie Kabaret Starszych Panów czy Tey i są to niedoścignione wzory chyba dla każdej współczesnej grupy kabaretowej. Często nie mogę oglądać ich skeczów, bo czuję się po prostu strasznie zazdrosny. Pluję sobie w twarz i zastanawiam się, dlaczego sam tego nie wymyśliłem. Też bym przecież za jakiś czas na to wpadł. No, ale musztarda po obiedzie. Trudno mi się ogląda również występy współczesnych kabaretów, z tą różnicą, że tym razem patrzę na nie i jestem zdziwiony, że taka „chała” bawi ludzi. Kiedyś grup kabaretowych było o wiele mniej, ale za to dobre. Dziś media serwują nam ogromną dawkę skeczów, których ilość, niestety, nie idzie w parze z jakością. Dzisiaj stworzenie czegoś naprawdę oryginalnego, czegoś, czego jeszcze nie było, jest sztuką samą w sobie.

Przy tworzeniu skeczów chętnie sięgacie po motywy zaczerpnięte z dzieł kultury wyższej, kultury elitarnej? Lubicie zabawę klasykami różnych dziedzin sztuki?
M: - Beethovenem, Copollą i Vito Corleonem czy Marią Dąbrowską i Józefem Tolibowskim – jak najbardziej. Co do Beethovena, to dopiero teraz uświadomiłem sobie obecność jego utworu w naszym skeczu (śmiech).

Jakie inne formy artystyczne są wam bliskie?
K: - Wszystkie związane ze sceną. Kiedyś tańczyłem w znanej wyszkowskiej grupie TEPESA, dawniej Small Break. Grałem w teatrze szkolnym, i nie tylko. Prowadziłem koncerty. Bywało że śpiewałem (śmiech).

Scena to miejsce, gdzie…?
M: - Gdzie, przynajmniej próbujemy, przenieść publiczność do innego świata.
K: - Gdzie dzieje się magia.

Rozmawiała
Karolina Sieńkowska

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta