Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 18 kwietnia 2024 r., imieniny Bogusława, Bogumiły



W więzieniu własnego lęku

(Zam: 13.03.2013 r., godz. 10.00)

- Szukałam pomocy wszędzie, strona finansowa nie odgrywała roli, bo oddałabym wszystko, żeby syn był zdrowy. Poszły niesamowite pieniądze na jego leczenie, ale bezskutecznie – wyznaje Wiesława, matka trzydziestotrzyletniego Macieja (imiona zostały zmienione) cierpiącego na fobię społeczną. Mężczyzna boi się wyjść z domu, czuje się wyśmiewany, prześladowany. Lęk go obezwładnia. Pani Wiesława próbowała wszystkiego – medycyny konwencjonalnej i niekonwencjonalnej, bioenergoterapii.

Jakie objawy miał syn?
- Kiedy poszedł do pierwszej klasy szkoły podstawowej, od samego początku był bardzo ambitny. Pojawiły się u niego jednak takie symptomy, jak pląsanie powiekami, potem zaczął wykrzywiać usta. Miał też trudności z powrotem ze szkoły, choć do niej miał bardzo blisko –zaczął do tyłu wyginać łopatki, że ciężko mu było plecak nosić. Pojechałam do lekarzy, w szpitalu w Wyszkowie dali mu tylko kroplówkę i hydroksyzynę. Powiedzieli, że jest nadwrażliwy, uczuciowy, możliwe, że jego organizm tak zareagował, bo poszedł do pierwszej klasy i był ambitny. Potem się zaklimatyzował, było wszystko w porządku, dobrze przez całą podstawówkę, świadectwa raczej wszystkie miał z czerwonym paskiem. Był bardzo uparty, jeśli czegoś nie rozumiał, to sam drążył temat albo prosił, żeby mu wytłumaczyć.
Byłam wtedy w trakcie rozwodu. Będąc matką samotnie wychowującą dwóch synów, próbowałam sobie poradzić. Może za bardzo postawiłam na ambicję i udowodnienie mojemu byłemu mężowi, że poradzę sobie sama z wychowaniem... Postawiłam sobie za punkt honoru, że sama ich wychowam. Mój zakład pracy szedł mi na rękę, dawał mi urlopy bezpłatne, jeździłam jako pilot wycieczek zagranicznych do Włoch, żeby po prostu zapewnić synom standard finansowy.

Ten okres, kiedy z synem było dobrze, znów się jednak skończył.
- W drugiej klasie szkoły średniej miał atak duszności. Okazało się, że to było spowodowane lękiem, który objawiał się tym, że nie mógł wyjść z domu. Znów byliśmy u kilku lekarzy, bo nie kończyłam na jednej diagnozie, starałam się, żeby ją potwierdzili inni lekarze. I znów słyszałam, że jest nadpobudliwy, uczuciowy. I znów hydroksyzyna. I znów przeszło. Syn skończył szkołę średnią, zrobił maturę. Świętował zdany egzamin w gronie kolegów, miał ich sporo. Pojechał z jednym z nich na dyskotekę do Rząśnika, tamten „zapodział” mu się gdzieś, chyba przebrał miarkę w tej zabawie. Syn nie mógł go znaleźć. Wrócił więc z dyskoteki autobusem sam, to była godzina 4.00. W okolicach dzisiejszego Gimnazjum nr 2 przed nim szło dwóch kolegów, którzy też wysiedli z autobusu. Doszli do siatki ogrodzeniowej i wtedy wyskoczyli na syna, jeden z jednej, drugi z drugiej strony, w rękach mieli łańcuch, zbili go. Syn miał połamany nos, kilka szyć na głowie. Od tamtej pory zaczęło się coś złego dziać. Zaczął pierwszy rok studiów – ekonomia i zarządzanie. Dostał wezwanie do wojska, w tym czasie mnie nie było i się przeląkł. Nasłuchał się od kolegów o fali w wojsku. Bardzo się go bał. Żaluzje w domu zasłaniał, nie mył się. Początkowo nie wiedziałam, co z nim jest. Przyznaję, różnie reagowałam. Mam w tej chwili wyrzuty sumienia. Nie wiedziałam co to jest, jak ta choroba się objawia. Chłopak był wysportowany, „kawał chłopa”, a nie miał siły wstać z łóżka.
Zaczął sobie przypisywać różne choroby – kiedy słyszał od kogoś z rodziny, czy w szpitalu, że ktoś choruje, on mówił, że ma podobne objawy. To wszystko zaczęło mnie niepokoić. Zaczęliśmy jeździć po lekarzach.
Ostatni incydent zdarzył się po siedmiu latach od tamtego czasu.

I znów to samo zachowanie?
- Tak. Trudno było mi go przekonać, żeby przychodził do „Soterii”. Sądziłam, że będę miała na niego jakiś wpływ, że tu przyjedzie, zacznie się integrować z ludźmi. Nie ja go jednak tu wprowadziłam. Znalazł sobie kolegę, który był uczestnikiem „Soterii” i on miał na niego wpływ, stopniowo go wyciągał. Potem bardzo wiele zrobili pracownicy. Ja nie potrafię być wobec syna tak konsekwentna i sroga, jaka powinnam być przy tej chorobie.

Z tego co Pani mówi wynika, że nawroty były w chwilach zmian – środowiska, szkoły itp.
- Tak, nowi ludzie, otoczenie, których się bał. Zamykał się w domu, bał się ludzi. Jego wzrok mówił wszystko. Kiedy nawet ktoś przyszedł do domu, uciekał, mówił tylko zdawkowe „dzień dobry”. Zamykał się w swoim pokoju. Siedział tylko w domu.

Mimo tych kryzysów na różnych etapach edukacji, udawało mu się jednak skończyć szkoły, pójść na studnia. Na uczelni już było aż tak źle, że nie mógł wejść w jej tryb, przełamać się?
- Tak, już na pierwszym semestrze nie radził sobie, nie potrafił się skoncentrować, uczyć. Czuł swoją inność, mówił, że wszyscy zwracają na niego uwagę. To nie było prawdą, bo kiedy chłopak idzie ulicą, nikt nie zwraca większej uwagi. Syn miał to tak zakodowane, że wszyscy na niego patrzą, że go wyśmiewają, że ktoś za nim idzie, że go obserwują.
Pierwsza diagnoza, którą mu postawili, to była depresja, później fobia społeczna. W tej chwili stwierdzili, że to jest schizofrenia. Bardzo dużo czytałam na ten temat i wiem, że depresja może się przerodzić w schizofrenię.

Syn dziś najchętniej nie wychodziłby z domu?
- Na chwilę obecną, tak. Przed hospitalizacją w Drewnicy był na lekach, normalnie funkcjonował, przychodził do „Soterii”. Teraz to nie jest możliwe. Ma świadomość, że dzwonią z „Soterii” i próbują go zmobilizować, żeby przyszedł. Ja nie mam wpływu na niego, jest mi go szkoda, widzę, że jest wylękniony i pozwalam, żeby został w domu. Pani Hania (kierownik Soterii Hanna Wargocka – przyp. red.) wie, jak oddziaływać na syna – kiedy zadzwoniła, to się mobilizował i przychodził. Ja się z jego uczestnictwa tutaj cieszę. Do tej pory pracowałam, jestem w trakcie przejścia na świadczenie przedemerytalne, chciałabym być z synem dłużej, na co dzień, bo ta choroba tak się spotęgowała, że sama się denerwuję. Kiedy chodziłam do pracy bywało, że dzwoniłam do niego po dziesięć razy, by się upewnić, czy się nic złego nie dzieje.

Syn miał myśli samobójcze?
- Miał jedną próbę samobójczą. To było w momencie zmiany leków. Pani doktor w Wyszkowie pod wpływem sugestii syna, który wie dużo na temat swojej choroby, godziła się na leki, które nie do końca oddziaływały dobrze. Syn źle się czuł. Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu z pracy. Weszłam, syn jak zwykle leżał na łóżku, to był normalny widok w jego stanie. Po jakimś czasie przyszedł do mnie do pokoju i powiedział, że połknął sporo leków psychotropowych i popił alkoholem. Chyba się wystraszył tego, co zrobił. I dzięki Bogu. Zadzwoniłam na pogotowie, skończyło się płukaniem żołądka. I znów zafundował sobie szpital.

Syn wyraża jakoś swój lęk?
- On obawia się reakcji ludzi, uważa że wszyscy patrzą na niego i widzą, że jest inny, że się wyśmiewają, widzi ironię. To jego złudzenie. Mieszkamy w bloku na trzecim piętrze i czasem uważa, że on oddziałuje na ludzi idących chodnikiem, że zwracają wzrok na niego i widzą, że jest inny albo mówią na jego temat „czub”, że „głupi”. Ja długo nie dorosłam do tej choroby, w tej chwili ją rozumiem. Może każdemu trzeba, żeby dostał takim obuchem w głowę, żeby pewne rzeczy zrozumieć, zanim oceni kogoś.

Syn jest bardzo skupiony na sobie.
- Jest, nie ma w nim jednak zachowań agresywnych, nigdy nie powiedział mi przykrego słowa. Ma 33 lata i jeśli ktoś przyjdzie, on inaczej nie powie do mnie jak „mama”. Kiedy jestem chora, chodzi przy mnie. Zawsze miał w sobie tę uczuciowość, na wszystkimi się roztkliwiał, każdemu chciał pomóc.

Wydaje się, że jest skromny, wycofany.
- Tak, za wszystko przeprasza, dziękuje, jakby miał poczucie niższości.

Syn nie skończył studiów, a czy pracował?
- Próbował, miał niesamowity zapał do tego. Tam, gdzie się nawet załapał, po pewnym czasie mu dziękowano. Po prostu nie radził sobie z pracą, a raczej była ona fizyczna. Za szybko się męczył, a jeśli go jakiś prywaciarz przyjął, to chciał, żeby pracownik był wydajny. Gdyby ktoś skupił na synu uwagę, miał cierpliwość, chciał nauczyć pracy, to myślę, że by się nauczył.

A z drugiej strony, zakładów pracy chronionej na miejscu nie ma.
- Są one bardzo potrzebne, żeby ci ludzie cieszyli się, że coś potrafią, byli docenieni. Syn jest bardzo inteligentny, oczytany, wiele wie na temat swojej choroby, ale w tej chwili ona nie pozwala mu się skupić na książkach. Kiedyś bardzo lubił przeglądać Internet, teraz widzę, że rzadko to robi.

Czym się zajmuje w ciągu dnia?
- Różnie. Jeśli widzę, że mam wpływ na niego, może coś zrobić danego dnia, to angażuję go w zmywanie naczyń, prasowanie, sprzątanie klatki schodowej i robi to bardzo chętnie.

Ma chęć aktywności, ale przeszkadza mu lęk.
- Tak, to jest tak silne, że sobie nie zdawałam sprawy. Jego lęk paraliżuje, widzę to po twarzy – ma wylęknione oczy, napiętą twarz, wszystkie mięśnie.

Mimo wszystko udawało go się wyciągnąć do „Soterii”.
- Teraz już dosyć długi czas tam nie chodzi. Próbuję codziennie go zachęcić, towarzyszyć mu, ale na razie mówi „nie”. Szuka sposobów, żeby nie pójść, woli sprzątać dom. Są momenty, że wieczorem chce pójść na siłownię. Dziś rano też w niej był, ale do „Soterii” już nie chce.

To jednak dobry znak, że gdzieś wyszedł.
- Dobry. Co ma na niego też dobry wpływ? Brak papierosów. Jeśli ich nie ma, jest gotowy z domu wyjść, by je kupić. Wtedy przełamuje swój lęk. To jest okropne uzależnienie, koszmar, pali dwie paczki dziennie. Jego brat jest alergikiem. Nie powiem, syn się bardzo kulturalnie zachowuje, pali na klatce schodowej, ma swoją popielniczkę. Najgorsze jest to, że nie ma poczucia czasu np. palił 20 minut wcześniej, a on mówi, że godzinę. Jak jestem w domu, to wydzielam mu papierosy. Zęby mu poleciały strasznie. Swoje robią nie tylko papierosy, ale też i psychotropy.

Czy próbowała Pani tłumaczyć sobie tę chorobę?
- Nie wyjaśniam, ja siebie obwiniam. Możliwe, że syna nie zahartowałam, tak jak mnie życie zahartowało. I co z tego, że sobie poradziłam... Syn jest uczuciowy, bardzo możliwe, że mnie potrzebował na co dzień, a mnie nie było. Ale co mam w tej chwili zrobić? Mleko się rozlało.

Drugi syn jest jednak inny.
- Normalnie funkcjonuje, pracuje, on jest twardszy. Ma inną osobowość. Jednakowo ich przecież chowałam. Dałabym wszystko, żeby czas cofnąć. Powiedziano mi, że w zasadzie „to” już w moim synu było, że był jakiś zalążek tej choroby, bez względu na wszystko. Ale ja dalej sama siebie obwiniam. W „Soterii” mówią mi, że nie powinnam się obwiniać, ale nie potrafię. Chciałam dzieciom pokazać, że zapewnię im wszystko. I miały wszystko, tylko co z tego? To nie są wartości najważniejsze w życiu.

Ma Pani wizję tego, jak syn będzie radził sobie w życiu?
- Szczerze, to nie chcę o tym myśleć, mimo że bardzo się obawiam, jak sobie syn poradzi, kiedy mnie zabraknie. Mam nadzieję, że medycyna jeszcze coś wymyśli przez ten czas, że jakoś sobie poradzimy, że pojawią się leki nowej generacji, które pomogą synowi. Przecież przez siedem lat normalnie funkcjonował.
Już był taki moment, kiedy leki były dobrze dobrane, ale syn jeszcze chciał sobie polepszyć, bo stwierdził, że jeszcze czuje się niekomfortowo. Z własnej woli pojechał do szpitala. Odwodziłam go od tego, tłumaczyłam, żebyśmy zaczekali parę dni. On chciał jechać. Zaczęło się wprowadzanie nowych leków. Jeździłam do syna, a on siedział w szpitalu w kącie, bo się bał, nikt go nie rozumiał. Nie chcę nikogo oceniać, ale niech lekarze, na miły Bóg, wybierają zawód, żeby być dla ludzi, a nie żeby tylko realizować swoje ambicje, zabiegać o prestiż. Jestem załamana, zszokowana, bezradna. Chorzy są bardzo uczuciowi.

O „Soterii” myśli Pani inaczej.
- Tu są cudowni ludzie. Syn za nią bardzo tęskni, bardzo chce tu być, ale ten strach, lęk tak go zniewala, że nie jest w stanie wyjść z domu. Nawet dziś dał mi „ptasie mleczko”, żeby wszystkich w „Soterii” poczęstować, bo on za nimi tęskni. Nie chcę płakać, nie daję się, muszę być silna dla syna, on nie może widzieć, że jestem bezradna, musi mieć we mnie oparcie. Był moment, kiedy zadawałam pytanie, dlaczego nas to trafiło. W tej chwili nie szukam odpowiedzi. W tej chwili wiem, że to jest choroba. Wcześniej inaczej reagowałam – i krzyczałam i warczałam na syna, bo chłop jak tur, a nie miał siły wstać ani się umyć. Teraz wiem, że to choroba, choć jest mi ciężko ją zaakceptować. Staram się z tym radzić. Między nami tacy ludzie żyją. Chciałabym bardzo, żeby społeczeństwo nie patrzyło na nich z pogardą, ale ich zaakceptowało.

Choroby psychiczne bardzo trudno zrozumieć ludziom, którzy nie mają z nią do czynienia.
- Tego nie widać, ale to co dzieje się w głowach tych ludzi... Oni w większości są bardzo uczuciowi, bardzo chcą być akceptowani. Czują swoją inność, są świadomi, że ich reakcje wiążą się z przyjmowaniem leków, ale też pewne skutki ma choroba.

Syn jest świadomy swojej choroby?
- Tak, błagałam go, że jeśli coś złego będzie się z nim dziać, zwłaszcza jeśli będzie miał samobójcze, to żeby mi mówił o tym. Dziś mamy ze sobą bliższy kontakt, którego nie miałam, kiedy pracowałam. Najczęściej nasze rozmowy sprowadzają się do choroby, ja je czasem ucinam i mówię „koniec, nie ma tematu choroby, trzeba się nauczyć żyć i koniec”.

Syn jest więźniem własnego lęku.
- A ja nie umiem mu pomóc i to jest najgorsze. Oddałabym wszystko, żeby jakiś lekarz poznał jego osobowość, pobył z nim, poobserwował. Kiedy pojadę na prywatną wizytę, to ogranicza się to do zdawkowego pół godziny i albo się wstrzelą w lek albo nie, albo zadziała, albo nie. Jeszcze lekarz się bulwersuje, kiedy czasem syn nie radząc sobie między jedną wizytą a drugą, dzwoni do niego. To jest przykre, nie ma podejścia humanitarnego, raczej wszystko sprowadza się do sfery materialnej.

Daje nadzieję to, że jest Pani zadowolona z „Soterii”.
- Jestem bardzo zadowolona i wiem, że pracownicy „Soterii” mi pomogą, żeby syn tu wrócił. Potrzeba mi jeszcze tylko lekarza, który by mu się „wstrzelił” z lekami. Medycyna posunęła się znacznie do przodu, ale mózg jest nieprzenikniony. To najbardziej przykre, że nie ma się co łudzić, bo aż takiego postępu nie będzie, żeby prześwietlić mózg i wiedzieć, co mojemu dziecku jest potrzebne. Jestem jednak szczęśliwa, bo mam wspaniałego syna.

Rozmawiała
Justyna Pochmara

Komentarze

Dodane przez Wanda, w dniu 14.03.2013 r., godz. 08.33
Czytam i płaczę, a powinnam być już odporniejsza. Jestem wzruszona do głębi kolejną historią. Jak już ktoś wcześniej napisał, że w prasie i tv omawianych jest wiele podobnych przypadków, to wywiady z podopiecznymi wyszkowskiej Soterii mają szczególnie bliski wymiar. Są to historie ludzi, którzy żyją wśród nas, i chyba dlatego tak wielkie robią wrażenie. Sprawiają, że człowiek zastanawia się nad samym sobą i zaczyna podwójnie doceniać swoje małe szczęście, wszystko co ma. Pan Maciej ma wielkie szczęście, ma wspaniałą mamę. Pani Wisława opowiedzianą historią dodała mi siły i jeszcze większej wiary w ludzi. Dziękuję kochani.
Dodane przez inco, w dniu 14.03.2013 r., godz. 09.25
Dla mnie ta cała soteria jest czymś niesamowitym. Czytałam wszystkie artykuły i widzę, że to naprawę bardzo potrzebna placówka. Pani Justyna ją dla mnie odkryła i przyznam, że wcześniej nic o niej nie wiedziałam. Znam przypadek, gdzie będę mogła polecić soterię...
Cała prawda o etyce zawodowej większości lekarzy!
Dodane przez Grześ, w dniu 14.03.2013 r., godz. 11.30
"...Oddałabym wszystko, żeby jakiś lekarz poznał jego osobowość, pobył z nim, poobserwował. Kiedy pojadę na prywatną wizytę, to ogranicza się to do zdawkowego pół godziny i albo się wstrzelą w lek albo nie, albo zadziała, albo nie. Jeszcze lekarz się bulwersuje, kiedy czasem syn nie radząc sobie między jedną wizytą a drugą, dzwoni do niego..."
Dodane przez Maria, w dniu 14.03.2013 r., godz. 12.01
Za każdym razem będę powtarzała, że ta cudowna placówka "Soteria" to prawdziwa oaza dla Tych wszystkich potrzebujących pomocy ludzi. Wyszkowiakowi dziękuję za serię życiowych artykułów. Każdy dostarcza mi wielu, choć smutnych, to jednak pozytywnych emocji. Maciej to wspaniały człowiek, czuję to, bo słowa matki są szczere do bólu. Dopełnieniem moich słów niech będzie cytat, który mnie bardzo wzruszył, ale i podbudował: " - Nawet dziś dał mi "ptasie mleczko", żeby wszystkich w "Soterii" poczęstować, bo on za nimi tęskni..." Daj Wam Zdrowie.
Dodane przez Golem, w dniu 14.03.2013 r., godz. 13.27
Brawa za odwagę dla Pani Wisławy. To są naprawdę potrzebne artykuły, ale niebyły by takie ciekawe gdyby nie szczera otwartość rozmówców. Dzięki wam wszystkim w społeczeństwie przełamują się pokutujące od lat stereotypy. Pozdrawiam.
Dodane przez Bożena, w dniu 14.03.2013 r., godz. 14.30
Również we mnie cytat z "ptasim mleczkiem" spowodował pozytywne emocje. To tylko dowód na to, że "soteria" spełnia pokładane w niej nadzieje. Gratuluję i dołożę się do opinii, że cały cykl Pani Justyny jest bardzo ważny i potrzebny. Wszystkiego dobrego :)
Dodane przez Inka (mała inka), w dniu 14.03.2013 r., godz. 17.42
Drodzy Państwo i ja z uwagą czytam wszystkie historie. Przyznam, że bardzo pozytywnie na mnie wpływają. Dużo o tym myślę i nachodzi mnie chęć pomocy, choć nie bardzo wiem co mogłabym dla Was zrobić. Mocno wierzę, że Pan Maciej przełamie się i powróci do "soterii". Trzymam za Was kciuki.
Dodane przez Wlad, w dniu 14.03.2013 r., godz. 19.30
Zakłady pracy chronionej, to dla naszego państwa zbędna kula u nogi. Czego się sPOdziewaliście PO Tusku? W Wyszkowie działa spółdzielnia "Szron", może to jest wyjście z sytuacji?
Dodane przez Iza, w dniu 14.03.2013 r., godz. 21.02
Panie Macieju ten strach nie może doprowadzić pana do całkowitego wycofania się z życia społecznego. I ja wierzę, że znajdzie pan w sobie siłę i powróci do przyjaciół z soterii. mam nadzieję i będę trzymała za to kciuki żeby stało się to jak najprędzej. Idą święta, myślę, że to dobra okazja. Zrobi pan to chociażby dla swojej mamy. Pozdrawiam Was serdecznie.
Serce Matki
Dodane przez O.N.A., w dniu 15.03.2013 r., godz. 07.46
Pani Wisławo, jest Pani wspaniałą kobietą. Po przeczytaniu wywiadu, długo nie mogłam myśleć o niczym innym. Proszę się za nic nie obwiniać, problem Macieja jest bardziej złożony niż można by sądzić. Sama medycyna wydaje się, że w tej dziedzinie dopiero raczkuje. Życzę Wam żeby wszystko doszło do właściwego poziomu, żeby życie dostarczało wam wiele radości i satysfakcji.
Dodane przez Pipi, w dniu 15.03.2013 r., godz. 08.27
Tak mi szkoda chłopaków ze względu na te papierosy. Raz, że to koszt niemały, ale przede wszystkim zdrowia szkoda. Trzymajcie się
Dodane przez Salomea, w dniu 15.03.2013 r., godz. 17.23
Dobra praca. W naszym społeczeństwie nadal zakorzenionych jest wiele stereotypów zwiazanych z chorymi ludzmi. O dyskryminacji nawet nie wspomnę. Dlatego wszyscy musimy się postarać żeby to zmienić.
Dodane przez Ktoś, w dniu 15.03.2013 r., godz. 17.56
Wystarczyłoby żeby każdy zrobił rachunek sumienia z własnego postępowania i wykazał dobrą wolę. Tu posty piszą sami wrażliwi ludzie. Jest wsparcie i dobre słowo. Im (Wam) również trzeba podziękować.
Dodane przez Jan4P, w dniu 15.03.2013 r., godz. 21.58
Dobre rzeczy zawsze mają u nas wsparcie. "Soteria" to ta dobra robota, a Pani Hanna Wargocka właściwa osoba na odpowiednim stanowisku. Z dala od "wielkiej" polityki rzetelnie wykonuje swoją pracę. Kieruje zespołem wspaniałych ludzi i wszyscy widzimy tego pozytywne efekty. Należy się Państwu wielki szacunek. Dziękuję.
Dodane przez Zen, w dniu 16.03.2013 r., godz. 09.47
A przecież neurotyczni, ale bardzo wartościowi ludzie mogliby mieć pracę np. w zieleni miejskiej. Opiekować się parkiem itp. Miasto mogłoby zadbać o te sprawy. Władze wybrały jednak intratną i korupcjogenną metodę "przetargów", gdzie wołomińskie firmy kiepsko nam odśnieżają, kiepsko sprzątają, kirkut zaniedbany...
Dodane przez Golem, w dniu 16.03.2013 r., godz. 11.19
A co się stało z Zakładem Zieleni Miejskiej, czy coś w tym rodzaju?
Dodane przez Wanda, w dniu 16.03.2013 r., godz. 19.10
Każde szanujące się miasto wielkości Wyszkowa powinno mieć program wsparcia dla tego typu szczególnych przypadków. Mydli nam się oczy niewiele wartymi (kupionymi) certyfikatami, tym, że jesteśmy w czymś tam liderem, że fair play itp. Niestety te papierki eksponowane w antyramach w żaden sposób nie załatwiają naszych spraw. Hipokryzja i obłuda aż przykro o tym pisać.
Dodane przez infos, w dniu 17.03.2013 r., godz. 10.58
Faktycznie, miasto nie zadbało o zakład pracy chronionej dla ludzi z omawianymi problemami, ale na pocieszenie dodam, że Środowiskowy Dom Samopomocy ,,Soteria" to placówka miejska podlegająca pod Ośrodek Pomocy Społecznej Wyszków. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Dodane przez Wanda, w dniu 17.03.2013 r., godz. 14.12
Tak infos, my o tym wiemy. Problem polega na tym, że nawet "Soteria" nie załatwi podstawowych egzystencjalnych spraw tych młodych ludzi. Oprócz wspaniałej opieki jaką zapewnia podopiecznym placówka, tym ludziom potrzebna jest praca. Czy nie ma w Wyszkowie potencjału i możliwości, żeby stworzyć taki program?
Dodane przez Kong, w dniu 17.03.2013 r., godz. 15.34
Na pytanie Pani Wandy odPOwiedziałem POd artykułem o stabilnym bezrobociu. Taki program samoPOmocowy Pani Wando już istnieje.
Dodane przez kacper, w dniu 20.03.2013 r., godz. 09.52
serce, raki są niczym w obliczu tej choroby

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta