Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 10 grudnia 2024 r., imieniny Danieli, Julii



Pilnowanie demokracji w Browarach

(Zam: 06.11.2012 r., godz. 10.30)

Będąc jednym z wielu przedstawicieli społeczności międzynarodowej Piotr Głowacki jako obserwator uczestniczył w niedawnych wyborach parlamentarnych na Ukrainie. Ma 24 lata, jest wyszkowianinem, studiuje w Szkole Głównej Handlowej.

Wybory u naszych wschodnich sąsiadów wzbudziły zainteresowanie organizacji, państw w związku z obawami o możliwe zakłócenie demokratycznych procedur. Na Ukrainę przyjechali przedstawiciele wielu innych organizacji. Wśród nich był Piotr Głowacki, który z pełnomocnictwem z polskiej ambasady pilnował procedur w obwodowej komisji w miejscowości Browary (około 15 kilometrów na północny wschód od Kijowa), która obejmowała 2 144 wyborców.

„Wyszkowiak”: Jak doszło do tego wyjazdu?
Piotr Głowacki: - Zaproponował mi go mój znajomy, który interesuje się Wschodem, prowadzi portal kresy.pl i miał zorganizować 50-osobową grupę z całej Polski. Dzięki temu tam się znalazłem.

Dlaczego się Pan zdecydował? Z racji zainteresowania Ukrainą, chęci przygody?
- Jeśli jest ciekawy wyjazd, tym bardziej, że przez kogoś opłacony, to jestem zawsze otwarty ma nowe przygody. Prócz tego Wschód interesuje mnie szczególnie, uczę się języka rosyjskiego i generalnie pociąga mnie ta kultura.

Czy ta misja wymagała jakichś szczególnych przygotowań?
- Przed wyjazdem w zasadzie nie było przygotowań, dostaliśmy tylko biuletyn do przeczytania. Niewiele wiedziałem, co się będzie działo. Gdy przyjechaliśmy do miejscowości Browary pod Kijowem, pojechaliśmy na szkolenie. Prowadził je ukraiński prawnik, który mówił o ordynacji wyborczej, realiach głosowania na Ukrainie przede wszystkim pod kątem możliwych fałszerstw. Na Ukrainie odczuliśmy nie raz, że ludzie mieli poczucie, że te wybory mogą być fałszowane, że nie jesteśmy tam tylko „dla dekoracji”, ale rzeczywiście mamy patrzeć na ręce.

Jak się przejawiały te obawy społeczeństwa?
- To wynikało z rozmów. Gdy ludzie dowiadywali się w jakim celu przyjechaliśmy po prostu mówili, że dobrze, że jesteśmy, bo władza na pewno coś szykuje.

Czy spotkał się Pan z obserwatorami innych krajów, organizacji? Czy miał Pan wrażenie, że ich obecność jest w istotny sposób odczuwalna na Ukrainie?
- Wcześniej dwa razy byłem członkiem komisji wyborczej w Wyszkowie. Nie spotkałem się wtedy z żadnym obserwatorem, mężem zaufania, choć możliwości takie istnieją. Być może trudno w to uwierzyć, ale tam przy kilkunastu członkach komisji wyborczej było dwudziestu kilku obserwatorów. Przede wszystkim byli to obserwatorzy ukraińscy, bo każda partia miała prawo ich wystawić, prasa również mogła być obecna podczas głosowania i liczenia głosów. Prócz tego byli obserwatorzy z OBWE – Kanadyjczyk i Irlandka.
To był lokal pośród blokowisk, z tego co zaobserwowałem, na dosyć ubogim osiedlu, gdzie głosować przychodziły głównie osoby starsze.

Pana rolą było tam po prostu być i pilnować przestrzegania procedur.
- Tak. Nie mogłem interweniować czynnie. Po prostu miałem swoją obecnością wywierać presję, dać odczuć komisji wyborczej, że ktoś patrzy. Miałem przy sobie teczkę z napisanym dużymi literami „Control”, „Attention!” – miało ich to trochę wystraszyć i rzeczywiście status międzynarodowego obserwatora, mimo że realnie nie miał on wielkich uprawnień, robił wrażenie na większości. Byłem tam traktowany z respektem, jak najbardziej poważnie.
Dla wyborców, którzy nie byli w stanie dotrzeć do lokalu wyborczego, komisja wysyłała swoich przedstawicieli z małą urną. Ja z nimi pojechałem. Kobieta odpowiedzialna za tę wyprawę pokazywała mi wszystkie procedury od początku do końca. Jeśli kogoś nie było w domu, dzwoniła kilka razy, a potem upewniała się, czy widziałem, że to zrobiła. Ja potwierdzałem, że wszystko jest w porządku.

Ma Pan porównanie między polską a ukraińską procedurą wyborczą. Czy są w niej jakieś znaczące różnice?
- Jeśli chodzi o pracę komisji, to tak. Podczas wyborów na Ukrainie, o których mówiło się, że mogą być sfałszowane, rzeczywiście starano się dołożyć wszelkich starań, żeby rzeczywiście nie było żadnych wątpliwości. Na przykład przy liczeniu głosów tamtejsza komisja zawsze siedzi przy jednym stole, liczą je w jednym miejscu, oświetlonym. W Polsce bywało nieraz tak, że ludzie liczący głosy rozchodzili się gdzieś, panował chaos, na Ukrainie odbywało się to w jednym miejscu – wszystko było jak na dłoni. Z perspektywy komisji pole do „przekrętów” było naprawdę minimalne, by nie powiedzieć, że żadne, bo trudno mi sobie wyobrazić, że w pewnym momencie coś niedozwolonego mogłoby się wydarzyć. Natomiast w Polsce jestem sobie w stanie wyobrazić, że jak ktoś by chciał, to coś takiego mógłby zrobić.

Jak odnosi się Pan do raportów po wyborach, w których twierdzi się, że wybory te nie do jednak były demokratyczne?
- Nie mam podstaw, aby im wierzyć bądź nie. Mogę tylko mówić o tym małym wycinku wyborów, który ja obserwowałem. Jeśli wszędzie wyglądało to tak jak w lokalu wyborczym, w którym byłem, to trudno uwierzyć, że przynajmniej na poziomie komisji, były jakieś „przekręty”.

Jakie wrażenie zrobił na Panu ten wyjazd?
- Pozytywne, z perspektywy czysto ludzkiej. Wszędzie byłem miło przyjmowany, choć nie wiem, na ile moja legitymacja międzynarodowego obserwatora działała, a na ile natura ludzi. Ludzie byli otwarci.

Rozmawiała
Justyna Pochmara

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta