Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 23 grudnia 2024 r., imieniny Sławomiry, Wiktorii



Wspomnienia łączą pokolenia

(Zam: 10.05.2017 r., godz. 18.30)

Wywiad z Czesławą Jeziórską, jedną z trzech żyjących, najstarszych absolwentek Publicznej Szkoły Podstawowej w Zabrodziu.



„Wspomnienia łączą pokolenia” – jubileuszowe hasło Zespołu Szkolno - Przedszkolnego w Zabrodziu skłoniło mnie, aby porozmawiać z moją babcią, jedną z najstarszych żyjących absolwentek tej szkoły. Szkoła ta ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Uczęszcza do niej już czwarte pokolenie mojej rodziny i zawsze podczas wspólnych spotkań temat szkoły w Zabrodziu powraca w naszych rozmowach. Myślę, że jubileusz szkoły to wspaniały moment, aby przytoczyć wspomnienia mojej babci, dziś już dziewięćdziesięcioletniej kobiety, która z rozrzewnieniem wspomina dawne czasy.

Jak doszło do powstania pierwszego budynku Szkoły Podstawowej w Zabrodziu?
– Cała wieś zbierała materiały na jej budowę i brała w niej udział. Gospodarze przywozili drewno i budowali. Gmina też miała swój wkład w budowę.

Gdzie uczyły się dzieci przed budową szkoły?
– Dzieci uczyły się w wynajmowanych, prywatnych domach wiejskich gospodarzy w Zabrodziu: państwa Królów oraz Oleksiaków. Ja rozpoczęłam naukę w nowej szkole od klasy trzeciej.

Jak wówczas wyglądała szkoła?
– Budynek był drewniany, mieściły się w nim cztery sale lekcyjne, które dzielił korytarz. Na końcu holu był pokój nauczycielski, a na górze mieszkania. Na początku mieszkał w nich kierownik szkoły, ale później przeprowadził się do domu jednorodzinnego, który zakupił od państwa Staśkiewiczów.

Ile było klas i jak liczne one były?
– Była jedna klasa pierwsza, jedna druga i tak do szóstej. Potem było siedem klas, a w każdej z nich do czterdziestu uczniów. Domów było w Zabrodziu mało, ale każda rodzina miała po ośmioro, dziewięcioro dzieci. Siedzieliśmy po troje w jednej ławce, a na każdej z nich stał kałamarz. Mieliśmy obsadki i pisaliśmy atramentem. Pomieszczenia były dość duże.

Kto kierował szkołą na samym początku?
– Kierownik nazywał się Stefan Kubasiewicz, był bardzo sympatycznym człowiekiem, wszyscy go lubili. Jego żona pochodziła z Zakopanego. Nie byli ze sobą zbyt długo. Małżonka p. Kubasiewicza, będąc jeszcze młodą kobietą, zachorowała na gruźlicę i zmarła. Mieli jednego syna – Stasia. Pan Kubasiewicz ponownie się ożenił i na świat przyszedł jego drugi syn – Janusz. Cała rodzina zamieszkała w budynku szkoły. Wkrótce jednak postanowił kupić dom od państwa Staśkiewiczów i tam zamieszkał z całą swoją rodziną. Kiedy wybuchła wojna, Niemcy zabrali go do obozu, ale nie pamiętam, do którego. Na szczęście udało mu się stamtąd wrócić, po czym od razu sprzedał dom i wspólnie z rodziną wyprowadził się do Warszawy.

Na jakie lekcje uczęszczali wówczas uczniowie?
– Mieliśmy przyrodę martwą, przyrodę żywą, historię, matematykę, geografię, język polski, gimnastykę i śpiew. Śpiewu uczył p. Kubasiewicz, miał taką fisharmonię i na niej grał. Kiedy zmarła mu żona, często śpiewał taką piosenkę:
„Ludzie myślą, żem szczęśliwy,
Ja się z tego śmieję.
Bo nie wiedzą jak ja często
Łez strumienie leję.
Płyną one, dni za dniami,
Lata za latami.
A ja szczęścia nie zaznałem,
Żal mi też za nimi”.

To był wspaniały człowiek. Lubiłam też gimnastykę, uczył jej p. Golisz, który też trafił do obozu, bo był wojskowym. Jednak jemu nie udało się z niego wrócić, zginął w tym obozie. Innych nazwisk nie pamiętam.

Jak wyglądały wówczas stroje uczniów?
– Uczniowie nosili czarne fartuszki z białymi kołnierzykami. Wyglądaliśmy bardzo elegancko i nikt się nie wyróżniał. Poza tym, każdy dzień zaczynaliśmy modlitwą.

Czy nauczyciele zadawali dużo prac domowych?
– Prace domowe zadawano nam codziennie. Poza szkołą mieliśmy mnóstwo domowych obowiązków, nie tak, jak co dzisiejsze dzieci. Pamiętam, że z książkami chodziliśmy paść krowy, martwiliśmy się, żeby starczyło nam czasu na naukę.

Czy podręczniki kupowali rodzice, czy zapewniała je szkoła?
– Książki kupowali rodzice najstarszemu dziecku w rodzinie, następnie korzystały z nich młodsze dzieci. Trzeba było o nie bardzo dbać, żeby przetrwały.

Babciu, w którym roku skończyłaś szkołę?
– Szkołę ukończyłam w 1939 r. Wtedy kierownik proponował moim rodzicom, żebym kontynuowała naukę, jednak nie było nas na to stać, szkoda, bo dobrze się uczyłam. Wkrótce w placówce zakończono nauczanie, ponieważ mówiono, że od uczniów będą pobierać krew dla wojska i rodzice bojąc się o nas, zaprzestali posyłać swoje pociechy do szkoły. Z tego powodu egzamin końcowy zdawałam już w Radzyminie.

Babciu, czy pozostali uczniowie z Twojej klasy jeszcze żyją?
– Z mojej klasy żyje p. Gizińska, z domu Oleksiak, która mieszka w Głuchach i często przesyła mi pozdrowienia. Poza tym p. Michalik z Wołomina. Zostałyśmy tylko we trzy…

Rozmowa z babcią była przepełniona różnymi emocjami, od zaskoczenia, po śmiech, współczucie i łzy. Bardzo się cieszę, że ją spisałam. Za kilka lat przeczyta ją mój syn, który również
uczęszcza do Szkoły Podstawowej w Zabrodziu – szkoły z niesamowitą historią.

Monika Woźniak
(z domu Wawryło, absolwentka szkoły z roku 1995), wnuczka Czesławy Jeziórskiej)

Komentarze

Adelajda
Dodane przez Anonim, w dniu 11.05.2017 r., godz. 09.17
Miło czytać, miło patrzec na to zdjęcie wielopokoleniowej rodziny. Szczęść Boże.
Skarbnica historii
Dodane przez xyz, w dniu 11.05.2017 r., godz. 14.32
Szkoda że nikt nie podejmuje się spisania historii jaka są w stanie przekazać najstarsi mieszkańcy naszej gminy a jest co spisywać

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta