Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 23 grudnia 2024 r., imieniny Sławomiry, Wiktorii



(Nie)dziecięcy los

(Zam: 04.05.2017 r., godz. 13.15)

Okrutny, z dzisiejszej perspektywy, los dzieci przedstawił Jarosław Górski w swojej najnowszej książce „Dziecko w literaturze”. Niektóre jego stwierdzenia mogą współczesnych szokować.

Spotkanie promocyjne w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej odbyło się 20 kwietnia. Kulturoznawca, pisarz, krytyk literacki i popularyzator kultury Jarosław Górski jest dobrze znany stałym bywalcom biblioteki – przez ostatnie lata prowadził tu cykl warsztatów „Czytamy malarstwo”. W miniony czwartek mówił o swojej książce.
– Cieszę się, że mam spotkanie z państwem w Wyszkowie, bo to miasto pełniło w tej książce swoją rolę. Jest tu jeden rozdział, który obmyśliłem przygotowując się do spotkania z państwem na temat Jacka Malczewskiego – poinformował autor.
To druga książka Jarosława Górskiego z serii „Literatura i kontrowersje”. Pierwsza nosiła tytuł „Męska rzecz”.
– Książki popularnonaukowe w Polsce raczej nie cieszą się popularnością, ale ta książka sprzedała się całkowicie, nawet był dodruk – podkreślił gość.
Wydawanie serii przejęło wydawnictwo Sfinx, które zaproponowało J. Górskiemu napisanie książki „Dziecko w literaturze”.
– To suma różnych doświadczeń, które zebrałem pracując w szkole, z dziećmi. Napisałem tę książkę z zamiłowania, z dużym zaangażowaniem. Musiałem zrobić badanie, jak dziecko było postrzegane w naszej kulturze – podkreślił. – Dziecko było traktowane jako inwestycja, nie jako odrębny człowiek. Mamy wiele świadectw, że dziecko oddawało się jako zastaw, jako zakładnika – zaznaczył gość informując, że prawdopodobnie taki los spotkał w wieku dziecięcym przyszłego Mieszka I.
– Czy nie żądano dzieci właśnie dlatego, że były cenne dla rodziców? Czy to nie świadczy o miłości do dziecka? – zastanawiała się prowadząca spotkanie dyrektor miejskiej biblioteki Małgorzata Ślesik-Nasiadko.
– Cenny był syn, ale niekoniecznie z takich powodów jak dziś. Dziś do dzieci ma się czuły stosunek. Jeśli ktoś oddaje sześcioletnie dziecko jako zakładnika na kilka lat, to nie jest to dzisiejsza norma – stwierdził gość. – Jest wiele świadectw mówiących, że w starożytnych Atenach, gdzie przechadzali się filozofowie, byli specjalni woźni, których zadaniem było chodzenie rano po ulicach Aten i zbieranie porzuconych niemowląt. Uważano, że lepiej porzucić niemowlę niż dokonać spędzenia płodu, bo kobieta może mieć problem z urodzeniem kolejnego dziecka. Porzucenie niemowlęcia nie było wtedy niczym oburzającym.
J. Górski po wydaniu swojej najnowszej książki zrobił kwerendę gazet lokalnych z końca XIX w. Były w nich rubryki zatytułowane „Dzieciobójstwa”.
– „Gazeta Kaliska” ukazywała się 2-3 razy w tygodniu i w każdym numerze było kilka, kilkanaście informacji o odnalezieniu zwłok noworodka albo że matka wrzuciła dziecko do studni. Działo się to na wsiach, w środowisku chłopskim, ale istotna jest skala tego zjawiska – mówił autor. – Inną rzeczą, która mną wstrząsnęła, były rubryki „Samobójstwa”, których też było bardzo dużo. Starzy ludzie na wsiach popełniali je najczęściej, robili po prostu miejsce swoim następcom. Jeśli stary człowiek nie mógł pracować, popełniał samobójstwo. Etnografowie wspominają, że istniały obrzędy, które miały pomóc staremu człowiekowi odejść z tego świata – stwierdził gość. – Pytanie, czy matki nie miały instynktu macierzyńskiego? Inaczej to wyglądało jak dziś. Dzieci nie traktowano z taką czułością i indywidualnie. Oczywiście mamy też świadectwa czułości matek, ale trochę łatwiej godzono się ze stratą dziecka, a zdarzały się i takie sytuacje, że dzieckiem spłacano jakieś zobowiązania. Jeśli ktoś miał dług, co groziło popadnięciem w niewolnictwo, spłacał ten dług dzieckiem.
Według Jarosława Górskiego, miłość do dziecka, jego specjalne traktowanie rodziło się w pewnym procesie i nie przyszło automatycznie z chrześcijaństwem.
– Większość z nas trochę żyje na świecie i pamięta, jak było kiedyś. Kiedy chodziłem do przedszkola, przedszkolanka brała dziecko za ucho i linijką dawała w tyłek. Nikogo to nie oburzało. Rodzice, którzy by przyszli z awanturą, sami by usłyszeli, że nie umieją dziecka wychować. Wyobrażacie sobie państwo, żeby coś takiego dziś się działo? – podkreślił gość. – Piszę też o dwóch książkach Janusza Korczaka, który żył w XX w. Zauważył coś bardzo istotnego – że dzieci cierpią wtedy, kiedy są unieruchomione np. w szkole. Dla dorosłego praca w fabryce przez 12 godzin przy taśmie jest być może jakąś uciążliwością, ale dla dziecka taka sytuacja to potworne cierpienie. Czy przed Korczakiem nikt tego nie widział? Widzieli, ale była inna ideologia. Jeśli dziecko przy pracy płakało, to znaczyło, że jest krnąbrne, trzeba złamać jego charakter, tak długo bić, aż przestanie płakać. Dziś oburza nas, że się bije dzieci, że one pracują. W 1802 r. parlament brytyjski przyjął ustawę, która ograniczała pracę dzieci do 12 roku życia do 12 godzin na dobę. Wcześniej pracowały więcej. Też przecież miały matki i ojców, ale uważano, że życie jest takie, że trzeba pracować. To, co nazywamy humanitaryzmem, pełnym zrozumienia podejściem do dziecka powstaje na naszych oczach. Jak wielka jest różnica w traktowaniu dziecka teraz i 40 lat temu.
Według J. Górskiego, wakacyjna w przerwa w nauce kiedyś nie służyła odpoczynkowi od lekcji, ale była czasem wyznaczonym po to, by dzieci mogły pracować podczas żniw.
– To, co teraz uważamy za normę za lat 50 czy 100 takie nie musi być. Korczak mówił, że musimy być wyczuleni na cierpienie. W latach 80. w Londynie w klubach nocnych był zakaz wchodzenia przez ludzi niepełnosprawnych, bo uważano, że inni chcą się dobrze bawić, a nie patrzeć na cudze nieszczęście – zaznaczył. – O pewne rzeczy trzeba walczyć, nie dla wszystkich jeszcze pewne sprawy są oczywiste, np. czy matka będąc z niemowlęciem w restauracji może je przewinąć albo nakarmić? Dziecko cierpi, jeśli jest głodne albo nieprzewinięte, ale z drugiej strony ludzie przyszli coś zjeść, a nie patrzeć, że dziecko jest przewijane.
– Dziś rodzice mają ogromną miłość do dziecka, ale tylko do własnego, robią się egoistyczni, dostrzegają czubek własnego nosa. I jest problem – dzieci są źle wychowane, rozbestwione, myślą tylko o sobie i to nie jest dobre – zauważyła dyrektor biblioteki.
– Żyjemy w świecie, gdzie utopią, bez pokrycia w rzeczywistości jest wychowanie dziecka w rodzinie. Przyjmujemy konserwatywne podejście, że dziecko musi wychować się w rodzinie, ale przypomnijmy sobie własne dzieciństwo – na spotkaniach rodzinnych spotykała się zgraja dzieci, a dziś dzieci są samotne, nie mają dostępu do innych dzieci w rodzinie – podkreślił J. Górski. – Zajęcia dla dzieci, takie jakie odbywają się w bibliotece, władze gmin, miast traktują jako fanaberię, nie dając pieniędzy. Dzieci się w domu nie wychowają, muszą przebywać z innymi w instytucjach publicznych, bo mają szansę spotkać się z rówieśnikami.
J.P.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta