Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 23 grudnia 2024 r., imieniny Sławomiry, Wiktorii



Dla kartki papieru ryzykowaliśmy co najmniej pięć lat życia

(Zam: 14.12.2016 r., godz. 14.16)

Tak okres stanu wojennego wspomina Adam J. Karpiński, który z kilkoma zaufanymi ludźmi w Wyszkowie przygotowywał i kolportował ulotki antykomunistycznego podziemia.



Adam J. Karpiński (62 lata) to znany w Wyszkowie artysta-plastyk, karykaturzysta, wyszkowianin od pokoleń, żonaty, ma dwie córki i czworo wnucząt. Jak wspomina, pierwsze kontakty z materiałami i ruchem opozycyjnym, jako bardzo młody człowiek, miał już w 1976 r., kiedy trwały protesty rolników z Lubelszczyzny i robotników z Ursusa i Radomia. Dostał wtedy do przeczytania materiały od kolegów, z którymi wspólnie muzykował.
– Kiedy pracowałem w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Wyszkowie, agitowano mnie i moich rówieśników do wstąpienia do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zrodził się nam wtedy nieco szalony pomysł, że można by wejść w ich szeregi, ale tylko po to, żeby próbować od środka rozwalać ten system. Zarzuciliśmy jednak ten śmiały, młodzieńczy plan – relacjonuje Adam J. Karpiński. – Zresztą, najmniejsze przejawy oporu wobec istniejącego systemu były karane – ja, za odmowę udziałów w pochodach pierwszomajowych zawsze traciłem w pracy premię. Do NSZZ „Solidarność” wstąpiłem w 1981 r. mając 26 lat, kiedy podjąłem pracę w Urzędzie Pocztowo-Telekomunikacyjnym w Wyszkowie. Wcześniej, pracując prywatnie w małej firmie odlewniczej nie miałem takiej możliwości. W wyszkowskiej „Solidarności” byłem w dziale propagandy – rysowałem pod pseudonimem „ADA” – zaznacza artysta. – Przygotowany materiał wywieszaliśmy w naszych związkowych gablotach znajdujących się na terenie całego miasta. Występowały jednak nagminne przypadki dewastacji, podpaleń tych naszych punktów informacyjnych przez SB.
Adam J. Karpiński wspomina, że stan wojenny był dla niego ogromnym zaskoczeniem.
– Jako pracownik poczty odbywałem akurat w grudniu tego roku kilkutygodniowe szkolenie branżowe – wspomina. – Może dzisiaj dla ludzi młodszego pokolenia wyda się to nieco dziwne, ale stan wojenny ograniczał swobodę obywatela w najzwyklejszych, życiowych sytuacjach. Abym mógł opuścić czasowo Wyszków i udać się do Warszawy na szkolenie, musiałem mieć wystawioną specjalną przepustkę, zezwalającą mi na takie przemieszczanie się – dodaje. – Wszystko nagle stanęło na głowie. Zarząd wyszkowskiego MKZ został internowany. Mnie i wielu innym aktywistom z drugiego szeregu udało się uniknąć aresztowań – dodaje. – Myślę, że używanie pseudonimu w jakimś stopniu uchroniło mnie przed internowaniem, bo po wielu już latach dowiedziałem się, że funkcjonariusze bezpieki rozpytywali uporczywie wyszkowskich plastyków, czy mają w swoim środowisku kobietę o imieniu Ada. Na początku 1982 roku nasi koledzy wyszli na wolność, ale doskonale rozumiałem, że będą obserwowani i że to głównie my, nienotowani musimy się teraz zaangażować.

Materiały pisane w szafie
Pierwsze spotkanie organizacyjne odbyło się w mieszkaniu Marka Tautera.
– W skład mojej grupy weszli: Marek Tauter, Tadeusz Szymański, Marian Potrzebowski i ja – podkreśla wyszkowianin. – Zasada tworzenia małych zespołów chroniła przed rozleglejszymi aresztowaniami w razie wpadki. Wiedzieliśmy od Marka, że na terenie Wyszkowa działają już dwie takie grupy oporu, ale nikt nie znał ich personalnie. Reprezentowaliśmy Komitet Oporu Społecznego w Wyszkowie – relacjonuje. – W prymitywnych warunkach tworzyliśmy gazetkę pod nazwą „KOS Wyszków”.
Materiały do podziemnego wydawnictwa, jako jedyny w grupie, pisał na maszynie i okraszał satyrycznymi rysunkami Adam Karpiński. Maszyna, którą dysponowali nie była nigdzie rejestrowana, a była jedną z dwóch, jakich użyczyli wyszkowskiemu podziemiu księża wikariusze z parafii św. Idziego: ks. Józef Błaszczak i ks. Leszczyński.
– Najpierw przygotowywaliśmy materiał w mieszkaniu. Księża mieszkali w budynku, który dzisiaj nie istnieje, a znajdowałby się teraz przy ul. Strumykowej. Tam pisałem zagłębiony w szafie, gdzie wiszące ubrania wytłumiały dźwięk stukającej maszyny. Później, żeby nie narażać księży, przeniosłem się z pisaniem do domu, także do szafy – zaznacza Adam J. Karpiński. – W bloku jednak pewne dźwięki lepiej słychać. Nie był to zbyt trafny wybór, tym bardziej, że zauważyliśmy, iż funkcjonariusze SB zaczynają podejrzanie węszyć wokół nas. Dla bezpieczeństwa, w kwietniu 1982 roku wywieźliśmy maszynę motocyklem do Nowej Osuchowej, do mojego wujka i ciotki. Wiedział o tym jednak tylko mój brat cioteczny Krzysztof Szuba, który automatycznie dołączył do naszej grupy. Rękopisy redagowaliśmy w Wyszkowie. Z takim materiałem jechałem do Nowej Osuchowej, by tam nocami przepisywać je na maszynie. Rano z ulotkami wracałem do Wyszkowa.
Jeszcze dzisiaj, nasz rozmówca z iskrą w oku wspomina jeden z takich powrotów, który mógł się dla niego skończyć wpadką i aresztowaniem.
– Kiedy pewnego poranka czekałem na przystanku autobusowym, wokół mnie gromadziło się coraz więcej chłopów z jakimiś torbami. Domyśliłem się, że mieli w nich mięso z nielegalnego uboju, które wieźli na handel – relacjonuje. – Kiedy już siedzieliśmy w autobusie, w pewnym momencie z lasu wyskoczyła milicja i zrobiła na nas obławę. Materiały, które wiozłem miałem poutykane pod kurtką. Nie wiedziałem co robić. Czy może ulotki wcisnąć gdzieś pod siedzeniem? Nie ma co ukrywać, miałem niezłego pietra. Już widziałem, oczyma wyobraźni, jak mnie zgarniają. Zorientowałem się jednak, że był to nalot ukierunkowany głównie na tych dzikich handlarzy. Ponieważ nie miałem przy sobie żadnej torby, nikt się mną nie zainteresował. Potraktowano mnie zapewne jako człowieka dojeżdżającego do pracy.
Tak udało się przetransportować kolejny nakład bibuły. Jej większość trafiała do pracowników FSO, Wyszkowskiej Fabryki Mebli, Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej oraz na wyszkowską pocztę. Zatrudnieni tam zaufani ludzie rozprowadzali je dalej. Część ulotek była jednak przeznaczona do rozplakatowania w Wyszkowie.
– Na akcje plakatowania wypuszczaliśmy się zazwyczaj już o zmroku. Chcieliśmy, aby ludzie idący rano do pracy mogli się zapoznać z naszą prasą. Jeden z nas stał na czatach, dwóch plakatowało. Przymocowywaliśmy papier na klej butapren, bo tylko taki mieliśmy, nanosiliśmy go pędzlem, jednak i tak miało się usmarowane ręce. W razie wpadki, ręce oblepione klejem by nas zdradziły. Po rozplakatowaniu wracaliśmy do domu jak na skrzydłach, byle szybciej, byle prędzej, aby poczuć się wreszcie bezpiecznym – wspomina wyszkowianin.
Początkowo jednorazowy nakład ulotek nie przekraczał 30 sztuk, później osiągał nawet 90. Kiedy z Warszawy do Wyszkowa zaczęły docierać materiały o lepszej jakości, w technice sitodruku, jesienią 1982 roku wydawnictwo KOS Wyszków wstrzymało swoją pracę. W czasie swojej aktywności, od stycznia do października 1982 r. wydano około 30 numerów.
– Nie było sensu pisać na maszynie. Oddaliśmy ją do Ostrołęki, bo tam im mogła się przydać. Jednak nie na długo. W wyniku wsypy maszynę straciliśmy bezpowrotnie – mówi Adam J. Karpiński. – Po tym zajściu, mój kuzyn z Osuchowej przestraszył się i dla bezpieczeństwa wszelkie materiały, które były u niego w domu wywiózł do lasu i zakopał. Do dziś nie możemy ich odnaleźć.

„Arsenał” w torebce po cukrze
Adam J. Karpiński w momencie zaangażowania w działalność opozycyjną miał już rodzinę.
– Żona wiedziała o mojej konspiracyjnej działalności i wspierała mnie w tym, jak również uczestniczyła w naszych domowych spotkaniach. Jedynie nie zdradzałem się przed nią z moich planowanych dwóch akcji obrzucenia siedziby Komitetu Miejskiego PZPR farbą, bo by mnie pewnie nie puściła – wspomina. – Akcje te to był całkowicie mój wymysł, nikt o nich nie wiedział z wyjątkiem bardzo młodego kolegi, Darka Przybysza, który za pierwszym razem towarzyszył mi stojąc na czujce. Jakiś czas później moją tajemnicę poznał jeszcze Marek Tauter.
Do przeprowadzenia akcji nasz bohater wykorzystał fakt, że jako pracownik poczty mógł poruszać się w stanie wojennym od godz. 5.00, a nie jak wszyscy, od 6.00 (ograniczenia były związane z obowiązującą godziną milicyjną między 22.00 a 6.00). W domu przygotował wydmuszki jajek, wstrzyknął do nich czerwoną farbę, a woskiem zakleił otwory w skorupkach. Tak przygotowany „arsenał” zapakował w papierową torebkę po cukrze.
Pierwszą akcję przeprowadził 13 marca („13” nawiązująca do 13 grudnia, czyli momentu ogłoszenia stanu wojennego). Przez chwilę obserwując Komendę MO ruszył w stronę Komitetu Miejskiego PZPR (dziś to budynek Powiatowego Urzędu Pracy przy ul. Kościuszki). Młodszy kolega został z tyłu, aby mieć na oku grupkę ludzi oczekujących na pojazd zakładowy przy ul. Wąskiej. Jak to nad ranem, słychać było każdy dźwięk.
– Poczekałem chwilę, kiedy pociąg wjechał na most. Rozległ się donośny stukot kół. Idąc chodnikiem wzdłuż budynku rzucałem jajkami w elewację, raz nawet trafiłem w szybę. Trochę hałasu robił jeszcze palacz kotłowni komitetu, bo akurat dorzucał do pieca, szurając łopatą, więc niechcący był moim sprzymierzeńcem – wspomina wyszkowianin. – Drugą akcję zrobiłem samodzielnie tuż przed 1 maja. Miałem trudniej, bo po poprzedniej akcji w Komendzie Milicji znajdującej się obok, cały czas ktoś siedział w jednym z pomieszczeń przy zapalonym świetle i obserwował przez okno budynek komitetu. Mimo to, udało mi się.
W Wyszkowie zrobiło się głośno o tym, że ktoś, na dzień przed pochodem pierwszomajowym obrzucił komitet czerwoną farbą. Władze partyjne stanęły na głowie, aby usunąć ślady tego „bezczelnego przejawu wandalizmu” i przywróciły należyty wygląd swojej siedzibie. Sielankowy obraz „święta robotniczego” był uratowany.
Także w okresie stanu wojennego grupa działaczy opozycyjnych z Adamem J. Karpińskim przeprowadziła na cmentarzu przy ul. Nadgórze akcję odnowienia pomnika polskich żołnierzy zamordowanych przez czerezwyczajkę w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. w Rybienku Leśnym.
– Napis mówiący o zamordowanych przez bolszewików polskich żołnierzach stale był zamazywany, zaklejany betonem. Oczywiście, robiono to z polecenia władz komunistycznych. Należało go oczyścić – wspomina Adam J. Karpiński. – Pewnego razu, za dnia udałem się na cmentarz i dociekałem słabo widocznych już nazwisk naszych poległych żołnierzy. Zanotowałem je sobie, aby podczas nocnej akcji nie popełnić błędu. Pod osłoną nocy udaliśmy się naszą grupą na zaplanowaną akcję. Ja poprawiłem napisy czarną farbą, inni stali na czujce. Zawiesiliśmy też biało-czerwone szarfy spływające od krzyża w dół. Do krzyża przymocowaliśmy też, przygotowane przeze mnie wcześniej biało-czerwone chorągiewki z napisem „KOS Wyszków”. Pośrodku kamienia nagrobnego zawiesiliśmy światełko. Byliśmy z siebie naprawdę dumni. Ten pomnik za czasów komuny nigdy tak nie wyglądał. Zawsze szary, ponury i oszpecany, nagle nabrał odpowiedniego wyrazu. Akcja nasza odbiła się szerokim echem w Wyszkowie i nie tylko. Jak się dowiedzieliśmy, na milicji snuto mnóstwo dociekań. I na tym się skończyło.

Wyjawił prawdę dopiero po 20 latach
– Cały czas miałem duszę na ramieniu, to fakt, ale czułem wewnętrznie, że muszę działać – podkreśla Adam J. Karpiński. – To chyba kwestia wychowania, świadomości, rozmów rodzinnych, może pamięć o moim dziadku Ignacym, który walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, wujku Ryśku, który poległ nad Bzurą, wujku Edmundzie, księdzu, którego UB prześladowało w latach powojennych. No i sprawa własnego charakteru. I tak jakby w nagrodę po tym trudnym okresie, już po zniesieniu stanu wojennego, jesienią przyszła na świat nasza druga córka.
Wyszkowianin podkreśla, że interesuje się historią od dzieciństwa.
– Przeszłość, to nie tylko minione fakty i daty, to mądrość, która może zdecydować o przyszłości. Tematyka historyczna bardzo często przewijała się i przewija w mojej twórczości artystycznej – zaznacza. – Nigdy nie czułem się politykiem, ale jak kiedyś określił mnie prof. Ludwik Maciąg, jestem dobrym obserwatorem i to jest widoczne w moich pracach – podkreśla. – Dlatego też, nigdy nie chciałem być w żadnej partii, bo uważam, że one ograniczają swobodę myśli i wypowiedzi. Będąc niezależnym swoją wolność mogę zademonstrować chociażby w postaci tworzonej przeze mnie satyry politycznej. Tak więc, kiedy w ruchu solidarnościowym zaczęła się szeroka polityka, a z nią pierwsze rozłamy, zrozumiałem, że czas usunąć się na bok.
Formą wyrażenia myśli był też wiersz napisany przez naszego bohatera w stanie wojennym, a opisujący PRL-owską rzeczywistość (drukujemy go obok). Wykonywał go demonstracyjnie z zespołem na weselach do melodii „Teraz jest wojna…”.
Do swoich śmiałych, bezimiennych akcji pan Adam przyznał się, ku wielkiemu zaskoczeniu wielu jego kolegów z branży, dopiero w 20. rocznicę „Solidarności” podczas uroczystego spotkania w 2000 r.
– Wychodziłem z założenia, że tak będzie bezpieczniej, bo zawsze ktoś z dawnego aparatu partyjno-państwowego może mi „zawdzięczać” jakieś swoje życiowe niepowodzenie. Mógłby np. chcieć się zemścić, nawet po latach – zdradza.
Dziś uważa, że to co robił w czasie stanu wojennego miało sens i wręcz było konieczne.
– Mam poczucie, że ja i moi koledzy przyczyniliśmy się do zmian w Polsce, to była nasza mała cegiełka – podkreśla. – A byli tacy przecież, którzy nie robili nic, byśmy odzyskali wolność. Wyszkowskie podziemie należało wówczas do najprężniejszych w dawnym woj. ostrołęckim. Daliśmy się porządnie dawnemu systemowi we znaki. Mam jednak żal, że cały ten wysiłek i poświęcenie, niejedno ludzkie życie złożone na ołtarzu wolności, wciąż nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Działacze, którzy kiedyś szli ramię w ramię, dzisiaj opluwają się nawzajem, a kultura polityczna praktycznie nie istnieje. Afera goni aferę, świństwa, przekręty, wzajemne oskarżenia, podziały – do wyboru, do koloru. Co ciekawe, że wszyscy ci wielcy politycy mówią o dobru Rzeczypospolitej. Szkoda tylko, że w tym całym bałaganie to szary, przeciętny obywatel bierze największe lanie. Nasza solidarność gdzieś się rozmyła. Uważam, że demokracja w polskim wydaniu wciąż pozostawia wiele do życzenia.
J.P.

Życie, to nie je-bajka

Na dworze już mrok a w sklepach wciąż tłok,
Nikt nie wie kto za czym staje...
Tak ludzie się pchają, aż żebra pękają,
– Na kartki SAM masło sprzedaje!

Łzy z oczu mi kap..., bo cóż to jest schab,
Co szynka? – pytają mnie dzieci.
Więc ja im tłumaczę: dziękujcie, że macie
Spod lady, choć ten pasztecik.

A ja, ja, jaj... życie, to nie je-bajka.
Do życia potrzeba kiełbasy i chleba
I dziennie, choćby pół jajka.
A ja, ja, jaj... kto handluje, przeżyje...
Raz na rok rąbanka, raz na rok kaszanka
I bimbru se też popijem.

Od świtu po noc, nie pierwszy już rok,
Po pustych wciąż sklepach latasz,
Przekąsił byś coś, psu ogryzłeś kość...
Ktoś chce nas tu zrobić w wariata!

Była zdrowa, jak wół. Kryzys ścisnął ją wpół
I tak trzymał nie jedno lato.
Teraz skóra i kość, soki wypił z niej ktoś,
Ktoś kto musi nam beknąć za to!!!

ADA
(1981 – stan wojenny)




Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta