Raczej na pewno pójdę na spotkanie – czyli nasze absurdy
Jak zwykle należy zacząć od teorii. Absurd, nonsens to coś bez logicznego uzasadnienia. W języku potocznym słowo „nonsens” i „absurd” używane są zamiennie. W logice słowa te mają odmienne znaczenie – żaden absurd nie jest zarazem nonsensem. Absurd bowiem to wypowiedź sprzeczna wewnętrznie (np. żonaty kawaler czy większa połowa). W filozofii absurd to bezsensowność świata i ludzkiego życia wydającego się zmierzać do nikąd.
Nonsens to coś pozbawionego sensu, logiki. To brak sensu w wypowiedzi czy postępowaniu. Zdaniom nonsensownym nie można przypisać cech prawdziwości ani fałszywości. Stwierdzają one bowiem coś, co jest niemożliwe, niezgodne z powszechnym doświadczeniem (np. śpiewająca liczba).
Poczytałam sobie o pojęciach nonsensu. Niewiele z tego zrozumiałam. Zgłupiałam z lekka i postanowiłam tematu nie ruszać. Ponieważ jednak przyszło mi młodość mą spędzać w czasach PRL-u pomyślałam, że coś o ówczesnych absurdach mogę powiedzieć.
To co dzisiaj jest absurdalne, kiedyś było normalne. Długo „uprawianym” absurdem były pierwszomajowe pochody – święto pracy, święto klasy robotniczej. Dobrowolny udział w pochodzie był obowiązkowy. Uśmiechać się należało, a oklaskiwanie politycznych, czerwonych władz na trybunach było wpisane w krajobraz pochodu. Dla nich się tańczyło, śpiewało i dźwigało szturmówki. Z chwilą, gdy obecność na pochodzie przestała być odnotowywana na liście obecności, udział w nich przestał być powszechny. Z czasem pochody zaginęły i niewielu dzisiaj przyznaje się do tego, że w ogóle w nich uczestniczyła.
Dla młodego pokolenia nie do pomyślenia jest teraz, by ktoś zmusił ich do udziału w jakimś dziwnym marszu w dniu wolnym od zajęć. Pójdą, jeśli chcą i pójdą tam, gdzie chcą. Opowieści o obowiązkowości pochodów pierwszomajowych przyjmują z niedowierzaniem. My także obowiązek farszowania gdziekolwiek mamy w głębokim poważaniu. Nikt nam nie nakaże maszerować w żadnym marszu.
Absurdem PRL-u były również wszechobecne kartki. Kartki na masło, na mięso, na wędliny, cukier, paliwo, wyroby czekoladopodobne, papierosy. Zapewne niewielu już pamięta, że system kartkowy rozpoczął się 13 sierpnia 1976 r. przez wprowadzenie kartek na cukier, który zniesiono dopiero w 1985 r. Aż do lipca 1989 r. obowiązywały natomiast kartki na mięso. Aby kartki można było otrzymać, należało mieć tzw. kartę zaopatrzenia. Obywatel bez karty nie miał szans na kartki. Kartkami się handlowało, kartkami się płaciło.
Wyjątkową zdolność do wyłapywania PRL-owskich absurdów posiadał Bareja. Jego ponadczasowy „Miś” czy „Alternatywy 4” zawsze będą wywoływały uśmiech na twarzy tego, kto choć trochę tamte czasy pamięta. Dzisiejsza młodzież nie bardzo wie, z czego rodzice zaśmiewają się przed telewizorami oglądając komedie z lat 80-tych. Nam zaś przypominają się czasy, gdy absurdalnych rzeczy dookoła było tak wiele.
Zdawać by się mogło, że wraz z końcem PRL-u absurdy zniknąć powinny na zawsze.
Jednak nic bardziej mylnego. Dzisiaj absurdów jest równie wiele jak wiele było ich kiedyś. Być może nie zdajemy sobie z tego sprawy, być może nie widzimy ich, być może nie chcemy ich zauważyć.
Dzisiejszym absurdem jest fakt, iż tytuł magistra nic nie znaczy. Żyjemy w kraju, w którym kto ma wyższe wykształcenie, tym mu trudniej dostać pracę. Magistrów jak mrówek się porobiło, kto żyw studia skończył. Jednak jak szybko skończył, tak szybko dyplom do szuflady schował, gdyż tytuł magistra pracy nie gwarantuje. Łatwiej pracę znajdziemy i więcej zarobimy jako roznosiciel pizzy niż będąc magistrem prawa w urzędzie.
Kolejne CV w moje ręce trafiło. Magister pedagogiki tym razem się trafił. Potem liczne studia podyplomowe z matematyki, biologii, chemii, zarządzania. Kursów tyle, że nie jednego mógłby obdzielić posiadanymi zaświadczeniami. Zaczęłam się zastanawiać, kim tak naprawdę ów człowiek jest. Jakim fachowcem? Co robić potrafi? Jak można być fachowcem od wszystkiego? Skoro posiada tak liczne kwalifikacje, to czemu od kilku lat jest bezrobotnym? Absurdalna stała się pogoń za zdobyciem kolejnego wykształcenia, zaświadczenia, dyplomiku.
Absurdem dzisiaj jest życie na kredyt. Rata tu, ratka tam. Wydajemy więcej niż zarabiamy. Ciągle narzekamy na brak pieniędzy, jęczymy, stękamy. Przed każdym długim weekendem kolejki w sklepach są takie, że wejść nie można. Ludzie kupują wszystko. W kasie płacą rachunek gigant. Kasy się grzeją, w bankomatach brak gotówki, terminale płatnicze jak oszalałe ściągają z naszego konta pieniądze, których podobno nie mamy. Kilka dni leżymy na działce przy piwku i jęczymy, jak to pieniędzy nie mamy. Jedziemy na zagraniczne wakacje, by po powrocie chwalić się modną opalenizną kupioną za pożyczone pieniądze.
Żyjemy w czasach, kiedy polityków ocenia się po wyglądzie, a nie po kompetencjach i dokonaniach. Wierzymy w absurdalne obietnice tych, którzy przed wyborami wizję kraju płynącego miodem i winem przed nami roztaczają. Na ujmujący uśmiech przystojniaka jakiegoś głosujemy lub na tego, co z czarną teczką nagle z zagranicy do nas przyjechał.
Absurdem jest tempo, w jakim władza nasza potrafi zmienić zdanie. Ustalenie zawyżonych opłat śmieciowych tylko po to, by potem łaskę społeczeństwu okazać, dobrym sercem się pochwalić i opłaty śmieciowe o kilka groszy obniżyć.
Wiele absurdów dostarcza nam Unia Europejska. Jej wymysły nie raz spowodowały uśmiech, gdy nagle dowiedzieliśmy się, że ślimak jest rybą, a poczciwa marchewka nagle okazała się owocem. To Unia określiła krzywiznę banana i długość ogórka. Gdyby nie Pani Joanna Senyszyn, która podkreśla, że w ocenie unijnych przepisów należy być „bardzo wstrzemięźliwym” i nawet jeśli są absurdalne, to nie znaczy, że są złe dla obywateli, to na pewno z całą stanowczością uznali byśmy je za absurdalne. Wyjaśnienia europosłanki powodują jednak, że zanim podejmiemy decyzję, czy jest to absurdem czy nie, to i tak wiemy, że… to absurd.
Absurdalne reklamy coraz częściej w oczy się rzucają „Auto SPA”, „Ambasada Paznokcia”, „Kursy przygotowawcze dla dzieci do przedszkola”. Jak wszystkim wiadomo, SPA jest dla człowieka. Czym jest ambasada paznokcia, nie mam pojęcia (mogę się tylko domyślić, czym może być) i nie bardzo wiem, na czym polega kurs przygotowawczy do przedszkola. Dzieci uczyć będą na tym kursie jak pupę mają sobie wycierać, czy jak poprawnie założyć buciki? Kto przy zdrowych zmysłach na taki kursik dziecko wyśle, skoro sami, bez niczyjej pomocy dzieci do przedszkola odstawić możemy? Zastanawiam się, jaki specjalista od reklamy nad tym pracował, ile czasu na wymyślenie czegoś tak groteskowego poświęcił, kto i ile mu za to zapłacił?
O absurdach pisać można wiele. To, co dla mnie jest absurdalne, dla innych może być całkiem normalne. A może tylko udają, że jest normalne?
Judyta
„Wyszkowiak” nr 42 z 15 października 2013 r.
Poczytałam sobie o pojęciach nonsensu. Niewiele z tego zrozumiałam. Zgłupiałam z lekka i postanowiłam tematu nie ruszać. Ponieważ jednak przyszło mi młodość mą spędzać w czasach PRL-u pomyślałam, że coś o ówczesnych absurdach mogę powiedzieć.
To co dzisiaj jest absurdalne, kiedyś było normalne. Długo „uprawianym” absurdem były pierwszomajowe pochody – święto pracy, święto klasy robotniczej. Dobrowolny udział w pochodzie był obowiązkowy. Uśmiechać się należało, a oklaskiwanie politycznych, czerwonych władz na trybunach było wpisane w krajobraz pochodu. Dla nich się tańczyło, śpiewało i dźwigało szturmówki. Z chwilą, gdy obecność na pochodzie przestała być odnotowywana na liście obecności, udział w nich przestał być powszechny. Z czasem pochody zaginęły i niewielu dzisiaj przyznaje się do tego, że w ogóle w nich uczestniczyła.
Dla młodego pokolenia nie do pomyślenia jest teraz, by ktoś zmusił ich do udziału w jakimś dziwnym marszu w dniu wolnym od zajęć. Pójdą, jeśli chcą i pójdą tam, gdzie chcą. Opowieści o obowiązkowości pochodów pierwszomajowych przyjmują z niedowierzaniem. My także obowiązek farszowania gdziekolwiek mamy w głębokim poważaniu. Nikt nam nie nakaże maszerować w żadnym marszu.
Absurdem PRL-u były również wszechobecne kartki. Kartki na masło, na mięso, na wędliny, cukier, paliwo, wyroby czekoladopodobne, papierosy. Zapewne niewielu już pamięta, że system kartkowy rozpoczął się 13 sierpnia 1976 r. przez wprowadzenie kartek na cukier, który zniesiono dopiero w 1985 r. Aż do lipca 1989 r. obowiązywały natomiast kartki na mięso. Aby kartki można było otrzymać, należało mieć tzw. kartę zaopatrzenia. Obywatel bez karty nie miał szans na kartki. Kartkami się handlowało, kartkami się płaciło.
Wyjątkową zdolność do wyłapywania PRL-owskich absurdów posiadał Bareja. Jego ponadczasowy „Miś” czy „Alternatywy 4” zawsze będą wywoływały uśmiech na twarzy tego, kto choć trochę tamte czasy pamięta. Dzisiejsza młodzież nie bardzo wie, z czego rodzice zaśmiewają się przed telewizorami oglądając komedie z lat 80-tych. Nam zaś przypominają się czasy, gdy absurdalnych rzeczy dookoła było tak wiele.
Zdawać by się mogło, że wraz z końcem PRL-u absurdy zniknąć powinny na zawsze.
Jednak nic bardziej mylnego. Dzisiaj absurdów jest równie wiele jak wiele było ich kiedyś. Być może nie zdajemy sobie z tego sprawy, być może nie widzimy ich, być może nie chcemy ich zauważyć.
Dzisiejszym absurdem jest fakt, iż tytuł magistra nic nie znaczy. Żyjemy w kraju, w którym kto ma wyższe wykształcenie, tym mu trudniej dostać pracę. Magistrów jak mrówek się porobiło, kto żyw studia skończył. Jednak jak szybko skończył, tak szybko dyplom do szuflady schował, gdyż tytuł magistra pracy nie gwarantuje. Łatwiej pracę znajdziemy i więcej zarobimy jako roznosiciel pizzy niż będąc magistrem prawa w urzędzie.
Kolejne CV w moje ręce trafiło. Magister pedagogiki tym razem się trafił. Potem liczne studia podyplomowe z matematyki, biologii, chemii, zarządzania. Kursów tyle, że nie jednego mógłby obdzielić posiadanymi zaświadczeniami. Zaczęłam się zastanawiać, kim tak naprawdę ów człowiek jest. Jakim fachowcem? Co robić potrafi? Jak można być fachowcem od wszystkiego? Skoro posiada tak liczne kwalifikacje, to czemu od kilku lat jest bezrobotnym? Absurdalna stała się pogoń za zdobyciem kolejnego wykształcenia, zaświadczenia, dyplomiku.
Absurdem dzisiaj jest życie na kredyt. Rata tu, ratka tam. Wydajemy więcej niż zarabiamy. Ciągle narzekamy na brak pieniędzy, jęczymy, stękamy. Przed każdym długim weekendem kolejki w sklepach są takie, że wejść nie można. Ludzie kupują wszystko. W kasie płacą rachunek gigant. Kasy się grzeją, w bankomatach brak gotówki, terminale płatnicze jak oszalałe ściągają z naszego konta pieniądze, których podobno nie mamy. Kilka dni leżymy na działce przy piwku i jęczymy, jak to pieniędzy nie mamy. Jedziemy na zagraniczne wakacje, by po powrocie chwalić się modną opalenizną kupioną za pożyczone pieniądze.
Żyjemy w czasach, kiedy polityków ocenia się po wyglądzie, a nie po kompetencjach i dokonaniach. Wierzymy w absurdalne obietnice tych, którzy przed wyborami wizję kraju płynącego miodem i winem przed nami roztaczają. Na ujmujący uśmiech przystojniaka jakiegoś głosujemy lub na tego, co z czarną teczką nagle z zagranicy do nas przyjechał.
Absurdem jest tempo, w jakim władza nasza potrafi zmienić zdanie. Ustalenie zawyżonych opłat śmieciowych tylko po to, by potem łaskę społeczeństwu okazać, dobrym sercem się pochwalić i opłaty śmieciowe o kilka groszy obniżyć.
Wiele absurdów dostarcza nam Unia Europejska. Jej wymysły nie raz spowodowały uśmiech, gdy nagle dowiedzieliśmy się, że ślimak jest rybą, a poczciwa marchewka nagle okazała się owocem. To Unia określiła krzywiznę banana i długość ogórka. Gdyby nie Pani Joanna Senyszyn, która podkreśla, że w ocenie unijnych przepisów należy być „bardzo wstrzemięźliwym” i nawet jeśli są absurdalne, to nie znaczy, że są złe dla obywateli, to na pewno z całą stanowczością uznali byśmy je za absurdalne. Wyjaśnienia europosłanki powodują jednak, że zanim podejmiemy decyzję, czy jest to absurdem czy nie, to i tak wiemy, że… to absurd.
Absurdalne reklamy coraz częściej w oczy się rzucają „Auto SPA”, „Ambasada Paznokcia”, „Kursy przygotowawcze dla dzieci do przedszkola”. Jak wszystkim wiadomo, SPA jest dla człowieka. Czym jest ambasada paznokcia, nie mam pojęcia (mogę się tylko domyślić, czym może być) i nie bardzo wiem, na czym polega kurs przygotowawczy do przedszkola. Dzieci uczyć będą na tym kursie jak pupę mają sobie wycierać, czy jak poprawnie założyć buciki? Kto przy zdrowych zmysłach na taki kursik dziecko wyśle, skoro sami, bez niczyjej pomocy dzieci do przedszkola odstawić możemy? Zastanawiam się, jaki specjalista od reklamy nad tym pracował, ile czasu na wymyślenie czegoś tak groteskowego poświęcił, kto i ile mu za to zapłacił?
O absurdach pisać można wiele. To, co dla mnie jest absurdalne, dla innych może być całkiem normalne. A może tylko udają, że jest normalne?
Judyta
„Wyszkowiak” nr 42 z 15 października 2013 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl