Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 29 marca 2024 r., imieniny Eustachego, Wiktora



Zgrabne unikanie pracy

Pisałam już felieton o pracy. O tym jak ją zdobyć, o lubieniu, traktowaniu raczej po macoszemu. Z różnych stron można patrzeć na pracę, różnie ją oceniać. Zazwyczaj gderamy na niedobrego szefa, złe zarobki, oceniamy swoich współpracowników.
Galopujące bezrobocie teoretycznie powinno skłaniać do tego, że jeśli pracę mamy, zarabiamy nie najgorsze pieniądze i nie musimy poświęcać jej ¾ swojego życia, by ją szanować. Nie musimy jej lubić, to nieliczni swoją pracę lubią. Tu zapewne zacznie się dyskusja, co znaczy szanować pracę. Dlaczego, skoro szef nie szanuje tego, co ja robię. Dlaczego mam tyle pracować, starać się, skoro inni pracują mniej i jednocześnie mają więcej.
Mam za sobą parę lat pracy. Z pracy zwalniałam się sama, gdy udało mi się znaleźć lepiej płatną posadę i zostałam zwolniona, gdy wymyśliłam sobie dziecko urodzić. Niejednokrotnie byłam rozżalona, wkurzona, ale i zadowolona. Jęczałam, cieszyłam się, awansowałam. Nie boję się pracować. Nie gadam, jak dużo mam obowiązków. Nie kabluję, nie unikam pracy, nie kombinuję. Tak mi się przynajmniej wydaje. Taką też ocenę o sobie usłyszałam. Zastanawiam się jednak coraz częściej, czy uczciwe podejście do tego, co robimy i za co mamy płacone się opłaca. Zastanawiam się, czy nie lepiej jest jęczeć, narzekać, wiecznie prosić o pomoc i robić ogólne zamieszanie wokół siebie.
Jak można pracy unikać?
Najłatwiej jest chorować. Choroba zdarza się każdemu. Niedoskonałymi istotami jesteśmy, więc czasami coś tam potrafi u nas zaszwankować. Potrafimy złapać paskudny katar i z gorączką w łóżku wylądujemy. Tajemniczą sprawą jest to, że choroby stały się ostatnio szalenie modne. Zwykły ból głowy, strzykanie w krzyżu, drapanie w gardle stało się podstawą do natychmiastowego otrzymania L-4. Dziwne te objawy dotykają zazwyczaj pracowników młodych, takich przed 30 rokiem życia. Słabe to, chorowite, cierpiące, bez przerwy jęczące. Choroba wysypuje się u nich nagle, niespodziewanie. Często stanowi przedłużenie świąt, ucieczkę od problemu, który nagle w pracy się zrodził. W tak dziwny sposób chorującemu człowiekowi do głowy nie przyjdzie myśl, że nieobecnością swoją zaburza rytm pracy. Nie myśli o tym, że ktoś musi jego pracę wykonać, ktoś musi go zastąpić, ktoś otrzyma dodatkowe obowiązki w prezencie.
Kolejną nieco dziwną grupę pracowników stanowią matki karmiące. Każdy wie, że posiadanie małego dziecka wiąże się z wieloma nieobecnościami młodej mamy w pracy. Dzieci chorują, szczepić je trzeba, niania z nagła odmówi swojej pomocy. Zagadką jest jednak długość karmienia piersią. Jak wszystkim wiadomo, młoda mama ma skrócony czas pracy i posiada przywilej godzinnej przerwy w pracy na dokarmienie oseska. Wiadomo również, że przerwa ta to zazwyczaj skrócony o godzinę czas pracy. Kilka lat temu przywilej ten obowiązywał do ukończenia przez dziecko pierwszego roku życia. Trzeba było dostarczyć zaświadczenie od lekarza, że jesteśmy matkami karmiącymi. Potem przepis zmieniono i teraz wystarczy samo oświadczenie. Radość wielka zapanowała wśród wszystkich mam. Bez zbędnego kwitka można sobie skrócić czas pracy. Skoro można – to skracają. Z moich obserwacji wynika, że dzieci karmione są piersią do 3 roku życia. Czasami nawet dłużej. Niedługo zapewne okaże się, że dopiero 7-latek od cyca mamy został odstawiony. Niejeden głośno krzyknie, że kobieta karmiąca ma prawo. Tak, ma takie prawo, nikt jej go odebrać nie zamierza. Może jednak zastanowić się trzeba, czy wypada wykorzystywać tak długo tolerancję pracodawcy. Jeśli już wykorzystać ją chcemy, to może nie wypada w pierwszym szeregu ustawić się po podwyżkę i o nagrodę za wyjątkową pracowitość występować.
Liczną grupę ludu pracującego stanowią ci, którzy potrafią uczynić wokół własnej osoby dużo szumu. Najbardziej zapracowany, najbardziej obciążony, najwięcej rozwalonych dokumentów na biurku, kiedy nie wejdziesz pracuje. Nieważne, że ciągle to samo liczy, że ciągle te same dokumenty z miejsca na miejsce przekłada. Wydawać by się mogło, że nikt tego nie widzi. Niestety, nic bardziej mylnego. Nawet jeśli niczego nieświadomy pracodawca w pracowitość pracownika takiego mocno wierzy, jego sposoby na ciągłe przepracowanie żywo komentowane są wśród pozostałych kolegów. Taki przepracowany człowiek ciągłej pomocy od reszty oczekuje. W tajemniczy sposób pomoc taką dostaje. Nie patrzy na to, że komuś pracy dodatkowej przysporzył. Liczy się tylko jego wygoda. My sami dajemy przyzwolenie na takie zachowania współpracowników. Ci najbardziej zapracowani, wiecznie wysługujący się innymi potrafią bardzo dzielnie walczyć o kolejną podwyżkę dla siebie. Bez wahania upomną się o nagrodę za pracę, której tak naprawdę wcale nie wykonali. Sama już czasami nie wiem, czy należy podziwiać spryt takich ludzi, czy przykład z nich brać można, czy też trzeba ich potępić.
Przechodząc przez sito naborów, konkursów i innych wymyślnych sposobów zdobywania pracy powinniśmy mieć pełne kwalifikacje do tego, czym się zajmujemy. Teoretycznie mieć powinniśmy. Praktyka wygląda nieco inaczej. Jakże często okazuje się, że nowo zatrudniona osoba zaczynając pracę, zaczyna również naukę. Pęd do wiedzy pochwalam z całego serca. Dziwne jest jednak to, że pęd taki odbywa się kosztem pracy. Nie wiadomo, kiedy zaczynają się zwolnienia do szkoły, wypady na wykłady, choroba na egzamin. Mocno kłopotliwy jest taki pracownik. Kłopotliwy i wymagający. Zdobywając kolejne dyplomy, o kolejną podwyżkę ciągle się upomina. Tolerancji od pracodawcy oczekuje na swoje nieobecności w pracy i licznych pochwał za kolejny zdany egzamin. Według mnie kłaniać się przed takim pracownikiem nie trzeba. Chce się uczyć – niech się uczy, ale poklasków za zdobyty dyplom magistra oczekiwać nie powinien.
W pracy coraz częściej kombinujemy i lawirujemy. Uczymy się unikania pracy w pracy od tych, którym wychodzi to doskonale, którzy pracują, żeby się nie przepracować. Wykonujemy to, co do nas należy, ale za kogoś albo w czynie społecznym pracować się nam nie chce. Nie rozumiemy podziału na lepszych i gorszych, na tych co pracują sami i na tych, za których trzeba pracować. Nie warto czasami pokazywać, że potrafimy ogarniać swoje obowiązki i te dodatkowe, które za kogoś wykonać trzeba, bo znowu chory, uczący się albo zwyczajnie zarobiony jest. Zaczynam wierzyć , że za każdy dobry uczynek jest… kara.

Judyta
„Wyszkowiak” nr 5 z 29 stycznia 2013 r.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta