Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 28 marca 2024 r., imieniny Anieli, Sykstusa



E-wizerunek

[w:] „Wyszkowiak” nr 15/2011 z 12 kwietnia 2011 r.
Czasy się zmieniają. Z powodu pędu cywilizacji i coraz to nowszych form promowania się w Internecie poprzez portale społecznościowe, powstała potrzeba kreowania tzw. „e-wizerunku”.

Wszystko zaczęło się od portalu Nasza Klasa, gdzie zamieszczano zdjęcia swoje, zdjęcia dzieci, żon, wymieniano poglądy, chwalono się, czym popadanie. Teraz rolę osobistej tuby propagandowej przejął Facebook i inne. Pokazywano i pokazuje się swoje piękne życie: zdjęcia w negliżach, rodzinne, z zagranicznych wycieczek, na jachcie, w drogim samochodzie. Tworzy się profile zastrzeżone i niedostępne (tj. dostępne tylko wybranym). Owe tajemnicze zastrzeżenia mają ściśle określoną rolę: osoba, która je posiada, pragnie być postrzegana jako człowiek nieodgadniony. W formule: czego słucham, co oglądam, najlepszy film – pojawiają się często pozycje, definiujące daną osobę pod względem psychologicznym. Na przykład ukazują fascynację seksem, hulaszczym trybem życia, karierowiczostwem, jakimś specjalnym zagadnieniem, które jest np. kontrowersyjne itp. Zdjęcia zaś ukazują wszelkie tzw. kłopoty osobowościowe. To, co mamy w głowie, a raczej to, czego nam brak.

Portale te stworzone zostały, by – jak zbadali amerykańscy naukowcy – dać społeczeństwom możliwość dorastania do rangi VIP-a. Wykreować poczucie ważności. I zainteresowania ze strony innych.

Wiadomo już powszechnie, że twórcy portali społecznościowych bazowali na podstawowym ludzkim problemie, jakim jest „ego” i odczuwania, które niweluje się na psychoterapiach pt: „chcę być widoczny”.

Chęć pokazywania się i dzielenia z innymi swoim życiem, które na stronicach komputera wygląda o wiele kolorowej, niż w rzeczywistości, jest bazą, na której budują się ogromne biznesy i fortuny korporacji posiadających owe narzędzia. W procesie powszechności i mody na posiadanie e-wizreunku powstała potrzeba na uczenie, jak ów e-wizerunek wzmacniać.

Okazuje się bowiem, że portale społecznościowe, co jest już powszechnie wiadomo, czytają nie tylko znajomi, ale również pracodawcy lub osoby, które chcą skorzystać z usług danego specjalisty. Wielokrotnie się zawodząc. Bo jak tu pójść do znakomitego lekarza, który na swoim facebookowym profilu wydaje się być mało poważny. Pokazuje się w za dużych dekoltach lub w patologicznym otoczeniu zbieranych z ulicy kotów.
– Ta prywatność nikomu nie służy – mówią specjaliści. I alarmują, że może zaszkodzić.

Upublicznianie swojego życia osobistego, jeżeli nie jest się tzw. osobą publiczną, powoduje niepotrzebne zmieszanie dystansu pomiędzy tzw. tłumem przed komputerem a daną osobą. Osobie z tzw. autorytetem zawodowym Facebook może skomplikować życie a osobie nijakiej, podnieść jego wartość.
– Portale społecznościowe powodują liczne dysonanse pomiędzy ludźmi – opowiadał mi ostatnio znajomy, amerykański psychiatra. W USA zajmuje się terapią ludzi, którzy… zostali zniszczeni właśnie przez portale społecznościowe lub na skutek działania w sieci, wykazali coraz większą niemoc np. w obsługiwaniu ogromnej ilości znajomych. – Depresje, związane z potępieniem, jakie pojawia się na portalu, gdy nie odpisujesz na wszystkie wiadomości. Dlaczego na jedne odpiszesz, a na drugie nie. Zwyczajnie nie masz na to czasu, jednak nikt tego nie rozumie. W szczególności są to ci, którzy nie zostali obdarowani wiadomością od ciebie – tłumaczy psychiatra.

Działanie i kreowanie swojego wizerunku, prowadzenie tzw. konta, ma za zadanie podniesienie własnej atrakcyjności w oczach innych. Można zatem rzec, że nadszedł wysyp narcystycznych form autoprezentacji. Dlatego nie ma nic bardziej sztucznego, od tzw. „secound life”, jak obecnie nazywane jest działanie w sieci. Bo w drugim życiu jesteśmy wspaniali, uśmiechnięci, definiujemy swoje życie jako pasmo radosnych chwil i kolorowych doznań z zamieszczanych fotografii.
– Poza tym, poświęcamy ogrom czasu na taką działalność – ostrzega specjalista. – Nie mamy miejsca na swoje życie prawdziwe. Życie w realu przesłania rzeczywistość.

Uzależnienie od komputera nie jest już uzależnieniem tylko od siedzenia w wirtualnym świecie gier.
– To nałóg autokreacji – podkreśla psychiatra.– Dopieszczanie siebie, wiary w to, czego nie ma, czyli w namalowany portret swój lub kogoś – mówi.
Warto zatem poznawać ludzi w świecie rzeczywistym. I rzeczywiście przekonywać się, kto ile jest wart, w tym – kto nie jest wart grosza zainteresowania.

Daria Galant

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta