Artyści do kotleta
[w:] „Wyszkowiak” nr 20/2011 z 17 maja 2011 r.
W dodatku do „Polityki” nazwanym „Sztuka życia” ukazał się wywiad z Wojciechem Waglewskim. Legendarny muzyk wyraża swoją opinię na temat „kręcenia się” świata w Polsce. Mówi o artystach, ale w zasadzie ta refleksja jest o wiele głębsza. Traktuje bowiem o zasadach funkcjonowania kultury, a co za tym idzie, wszystkiego, w naszym kraju. Słowa Waglewskiego brzmią:
„U nas nie znajduje się pracy, ale się ją załatwia, nie dostaje się stypendium, tylko się je załatwia. Do wszelkiego typu prac załatwia się tańsze ekipy wykonawców, tańsze projekty, a potem drogi się sypią, artyści straszą, a Polak okazuje się mądry po szkodzie (…).
„(…) trzeba artystów wypromować, załatwiając wywiad w prasie kolorowej, zdjęcia (najchętniej na łonie rodziny). Gotowanie w porannej telewizji. To wszystko dzieje się przy obopólnej zgodzie zainteresowanych stron, czyli mediów i wydawcy, że tylko ich wzajemna współpraca jest w stanie załatwić artyście karierę. Bo przecież nie jego talent czy jego własne zdanie. Poleca się jednych drugim i wszyscy żyją w błogim samozadowoleniu, że dzięki swoim wejściom udało się wypromować nowy talent (…) Artyści pracują w przekonaniu, że muszą siedzieć w telewizji i opowiadać pierdoły, skoro ktoś ich tam wkręcił, bo inaczej ich kariera się zawala. A potem się wali, bo nie ma w nich wiary w siebie (…).”
Wśród dziennikarzy i rodzimych artystów panuje tzw. „syndrom ustawki”. Ustawka to nic innego, jak umówienie się z danym dziennikarzem na przeprowadzenie wywiadu ze sobą w „Gali”, „Super Expresie” itp. Sprzedaje się wtedy wiadomości i informacje o sobie, które chce się „wpuścić w obieg”. Najczęściej dzieje się to przy wszelkich promocjach produktów typu książka. Najsłynniejsza na dzień dzisiejszy „ustawka” dotyczy wywiadu z Kingą Rusin odnośnie jej książki, gdzie autorka i prezenterka odnosi się pogardliwie do swojego kolegi po fachu, dziennikarza TVN 24, który jest autorem słynnych już na całą Polskę słów:
„Jeśli Kinga Rusin pisze książki, to nic dziwnego, że Mrożek musiał wyemigrować z Polski”.
Okazuje się, o czym mało wiedzą czytelnicy, że wywiady w czasopismach typu „Gala” są typowymi ustawkami. Bardzo często aktorzy lub celebryci sami piszą swoje „rozmowy”. Stąd często wywiady te ocierają się o nieprawdopodobną infantylność, silenie się na oryginalność, która oryginalnością nie jest. Gotowanie w porannych programach, łono rodziny, zdjęcia z „ustawionych” wakacji.
W Polsce nie istnieje na razie nic pomiędzy popkulturą, szmirą i tzw. „celebrytstwem”. To znaczy, że nie istnieje kultura wyższa. Istnieje tylko to, co pokazywane jest w sformatowanych programach. Liczy się oglądalność. Liczy się show, ale w dodatku lichej jakości.
Bardziej niepewni swojej drogi artyści, aktorzy, wszelkiej maści twórcy, decydują się na romans z polską komercją. Kończy się on katastrofą artystyczną dla każdego, kto się na niego zdecyduje, a ma aspiracje trwałego śladu w kulturze. Decyzje podejmowane są z różnych względów: aby podwyższyć swoją wartość, aby zarobić, aby się sprzedać szybciej i dosadniej. Wojciech Waglewski w swoich rozważaniach wymienia ważną kategorię: dzieli „popularność” od „rozpoznawalności”. Twierdzi, że są to zupełnie inne dziedziny uczestniczenia w tzw. życiu artystycznym. W świecie istnienia kultury wyższej (czyli nie u nas), aby zaprosić do swojego komercyjnego programu osobę z charyzmą, osobę światłą, cenioną, twórcy takich spektakli muszą stawać na głowie i ewentualnie kusić gigantycznymi honorariami. W polskim, wynaturzonym, bo karykaturalnym, show biznesie to artyści modlą się, aby załatwiono im występ w programach, w których tak naprawdę kompromituje się ich, jako poważnych twórców, na całe życie.
Ale, jak wszystko w życiu, droga do rozpoznawalności, może pójść przez skróty i pozostać na przystanku „popularność”. A popularność to nie wszystko, jeśli chodzi o długą drogę, jaką twórca ma do przejścia.
Poprzez umawianie się, brak tendencji kariery typu „od pucybuta do milionera”, braku autentycznych „polowań na talenty” powstaje makabryczna wizja polskiej kultury, która jest – jak nazwałby ją z pewnością Gombrowicz – antykulturą. Wyjałowionej i nastawionej na poklask najprymitywniejszych sposobów prezentacji. Niestety to prawda, że jesteśmy krajem prowincjonalnych festynów i kiełbasek na grillu. Z artystami do kotleta.
Daria Galant
„U nas nie znajduje się pracy, ale się ją załatwia, nie dostaje się stypendium, tylko się je załatwia. Do wszelkiego typu prac załatwia się tańsze ekipy wykonawców, tańsze projekty, a potem drogi się sypią, artyści straszą, a Polak okazuje się mądry po szkodzie (…).
„(…) trzeba artystów wypromować, załatwiając wywiad w prasie kolorowej, zdjęcia (najchętniej na łonie rodziny). Gotowanie w porannej telewizji. To wszystko dzieje się przy obopólnej zgodzie zainteresowanych stron, czyli mediów i wydawcy, że tylko ich wzajemna współpraca jest w stanie załatwić artyście karierę. Bo przecież nie jego talent czy jego własne zdanie. Poleca się jednych drugim i wszyscy żyją w błogim samozadowoleniu, że dzięki swoim wejściom udało się wypromować nowy talent (…) Artyści pracują w przekonaniu, że muszą siedzieć w telewizji i opowiadać pierdoły, skoro ktoś ich tam wkręcił, bo inaczej ich kariera się zawala. A potem się wali, bo nie ma w nich wiary w siebie (…).”
Wśród dziennikarzy i rodzimych artystów panuje tzw. „syndrom ustawki”. Ustawka to nic innego, jak umówienie się z danym dziennikarzem na przeprowadzenie wywiadu ze sobą w „Gali”, „Super Expresie” itp. Sprzedaje się wtedy wiadomości i informacje o sobie, które chce się „wpuścić w obieg”. Najczęściej dzieje się to przy wszelkich promocjach produktów typu książka. Najsłynniejsza na dzień dzisiejszy „ustawka” dotyczy wywiadu z Kingą Rusin odnośnie jej książki, gdzie autorka i prezenterka odnosi się pogardliwie do swojego kolegi po fachu, dziennikarza TVN 24, który jest autorem słynnych już na całą Polskę słów:
„Jeśli Kinga Rusin pisze książki, to nic dziwnego, że Mrożek musiał wyemigrować z Polski”.
Okazuje się, o czym mało wiedzą czytelnicy, że wywiady w czasopismach typu „Gala” są typowymi ustawkami. Bardzo często aktorzy lub celebryci sami piszą swoje „rozmowy”. Stąd często wywiady te ocierają się o nieprawdopodobną infantylność, silenie się na oryginalność, która oryginalnością nie jest. Gotowanie w porannych programach, łono rodziny, zdjęcia z „ustawionych” wakacji.
W Polsce nie istnieje na razie nic pomiędzy popkulturą, szmirą i tzw. „celebrytstwem”. To znaczy, że nie istnieje kultura wyższa. Istnieje tylko to, co pokazywane jest w sformatowanych programach. Liczy się oglądalność. Liczy się show, ale w dodatku lichej jakości.
Bardziej niepewni swojej drogi artyści, aktorzy, wszelkiej maści twórcy, decydują się na romans z polską komercją. Kończy się on katastrofą artystyczną dla każdego, kto się na niego zdecyduje, a ma aspiracje trwałego śladu w kulturze. Decyzje podejmowane są z różnych względów: aby podwyższyć swoją wartość, aby zarobić, aby się sprzedać szybciej i dosadniej. Wojciech Waglewski w swoich rozważaniach wymienia ważną kategorię: dzieli „popularność” od „rozpoznawalności”. Twierdzi, że są to zupełnie inne dziedziny uczestniczenia w tzw. życiu artystycznym. W świecie istnienia kultury wyższej (czyli nie u nas), aby zaprosić do swojego komercyjnego programu osobę z charyzmą, osobę światłą, cenioną, twórcy takich spektakli muszą stawać na głowie i ewentualnie kusić gigantycznymi honorariami. W polskim, wynaturzonym, bo karykaturalnym, show biznesie to artyści modlą się, aby załatwiono im występ w programach, w których tak naprawdę kompromituje się ich, jako poważnych twórców, na całe życie.
Ale, jak wszystko w życiu, droga do rozpoznawalności, może pójść przez skróty i pozostać na przystanku „popularność”. A popularność to nie wszystko, jeśli chodzi o długą drogę, jaką twórca ma do przejścia.
Poprzez umawianie się, brak tendencji kariery typu „od pucybuta do milionera”, braku autentycznych „polowań na talenty” powstaje makabryczna wizja polskiej kultury, która jest – jak nazwałby ją z pewnością Gombrowicz – antykulturą. Wyjałowionej i nastawionej na poklask najprymitywniejszych sposobów prezentacji. Niestety to prawda, że jesteśmy krajem prowincjonalnych festynów i kiełbasek na grillu. Z artystami do kotleta.
Daria Galant