Poradnikomania
[w:] „Wyszkowiak” nr 07/2011 z 15 lutego 2011 r.
W biznesie książkowym w ostatnim czasie pojawiło się wiele poradników z przeróżnych dziedzin. Ich korowód zalewa nie tylko półki księgarskie, ale również umysły odbiorców. Ludzie szukają bowiem sposobu na to, jak żyć. Dręczeni odnalezieniem odpowiedzi na to wiekowe, filozoficzne pytanie, popadają w obłędy, depresje, uzależnienia. Poszukują antidotum na swoje psychologiczne zmagania. W dzisiejszych czasach można zaobserwować uzależnienia od rzeczy, które jeszcze kiedyś trudne byłyby do zdefiniowania. Na przykład uzależnienie od „rozmowy z kobietą” jeśli jest się kobietą. Brzmi absurdalnie? Ale uwierzcie, takie poradniki w USA są w notorycznym obiegu.
Przeglądając większość tego typu publikacji wychodzę z założenia, że wiele tzw. problemów jest wymyślanych na poczekaniu i na poczet sprzedania danej publikacji. Każdy przecież znajdzie w sobie „coś złego? Coś, z czym się boryka. Na przykład, że chodzi do mamy na niedzielne obiady a ma już czterdzieści lat.
Na ten „zły nawyk” z pewnością znajdą się specjalistyczne książki. Z rozdziałami typu: jak wzmóc w sobie asertywność, jak nie poddawać się presji mamy, która zadzwoni i zapyta:” „synku, dlaczego nie przyszedłeś zeszłej niedzieli do mamusi. Mamusia na ciebie czekała”.
W następnym rozdziale poradnika dowiemy się, jak wtedy zacząć rozmowę na temat ustalenia sposobów komunikacji między synem a mamusią. Bo, przede wszystkim, mamusia nie powinna nazywać siebie w rozmowie z dorosłym synem „mamusią”. To jest punkt wyjścia terapii dla tych dwojga i ich relacji.
Najpierw wyraź swoją dezaprobatę – czytamy w amerykańskiej wersji lektury, podejmującej temat, oględnie określany przez mnie „jak zwalczyć mamusię”. Potem przystąpmy do ustalenia z matką naszego wieku biologicznego i uzmysłowienia jej, że mamy swoje lata. Kiedy odpowie „dla matki syn jest zawsze dzieckiem”, natychmiast zareagujmy stanowczym „nie życzę sobie, abyś tak do mnie mówiła”. Matka może wtedy, w odpowiedzi na nasz akt asertywności, zareagować płaczem. Powiedzmy jej, że jesteśmy asertywni i jej płacz nie zrobi na nas wrażenia. Że nie jesteśmy już dzieckiem, aby dawać się wciągać w gry emocjonalne.
Mój znajomy pisze podobne poradniki w USA. Mówi, że do dobry biznes. Jest zawsze zamówienie. Można płodzić do woli. Kiedyś był początkującym pisarzem literatury fantasy.
– Było ciężko – opowiadał. – Drukować się gdzieś, nie mówiąc już o życiu z tego.
Kiedyś złożył w pewnym wydawnictwie swój zbiór opowiadań fantasy. Zbiór został odrzucony, a redaktor zaproponował mu:
– Nie napisałby pan poradnika? Potrzebujemy z dziedziny „jak stać się pisarzem poczytnym z niepoczytnego”. Pan jest znakomitym przykładem, a my dajemy panu szansę na poczytność.
Tak też rozpoczęła się jego przygoda z poradnictwem.
– W USA panuje poradnikomania książkowa – mówi. – Do was też dojdzie – prorokuje.
„Poradnictwo” jest modą dzisiejszych czasów i dochodowych interesem. Moja polska koleżanka jest redaktorem. Zarabia na życie pisaniem poradników, które masowo są u niej zamawiane. Jej książki dotyczą akurat dziedziny kulinariów: jak zrobić dobry sok i dobry podwieczorek. Ukraszone pięknymi zdjęciami, które zajmują ¾ publikacji, dopełniają całość kompozycji książki. Jest ładnie, kolorowo. I tak, jak teraz uczy się ludzi odbierać książkę papierową – mało pisania, dużo obrazków. Jak się to się mówi: multimedialnie i frontem do oczekiwań czytelników. Tylko, czy to na pewno są oczekiwania czytelników? Czy kreowanie tych zapotrzebowań na użytek sprzedaży? – Niestety, w Polsce z poradnictwa żyje się słabo – mówi koleżanka. – Chociaż to najłatwiejsze zamówienia.
Dużo książek mamy do dyspozycji, jak żyć, jak się odchudzać, jak znaleźć męża po dwudziestym, trzydziestym, czterdziestym, pięćdziesiątym roku życia, jak wyjść z depresji. To zdeklasowało książki beletrystyczne, nie wspominając zapomnianej już przez wielu poezji.
Tymczasem kiedyś odpowiedzi na życie poszukiwało się w poezji, literaturze, życiu bohaterów książkowych. Teraz natomiast już tylko w szkołach analizowane są postawy bohaterów z lektur lub myśli podmiotu lirycznego w wierszu, szukając tym samym odpowiedzi na własne życie.
Poradnictwo zdaje się zastępować literaturę. Lecz pamiętajmy, że tylko życie niesie poradę na życie.
Daria Galant
Przeglądając większość tego typu publikacji wychodzę z założenia, że wiele tzw. problemów jest wymyślanych na poczekaniu i na poczet sprzedania danej publikacji. Każdy przecież znajdzie w sobie „coś złego? Coś, z czym się boryka. Na przykład, że chodzi do mamy na niedzielne obiady a ma już czterdzieści lat.
Na ten „zły nawyk” z pewnością znajdą się specjalistyczne książki. Z rozdziałami typu: jak wzmóc w sobie asertywność, jak nie poddawać się presji mamy, która zadzwoni i zapyta:” „synku, dlaczego nie przyszedłeś zeszłej niedzieli do mamusi. Mamusia na ciebie czekała”.
W następnym rozdziale poradnika dowiemy się, jak wtedy zacząć rozmowę na temat ustalenia sposobów komunikacji między synem a mamusią. Bo, przede wszystkim, mamusia nie powinna nazywać siebie w rozmowie z dorosłym synem „mamusią”. To jest punkt wyjścia terapii dla tych dwojga i ich relacji.
Najpierw wyraź swoją dezaprobatę – czytamy w amerykańskiej wersji lektury, podejmującej temat, oględnie określany przez mnie „jak zwalczyć mamusię”. Potem przystąpmy do ustalenia z matką naszego wieku biologicznego i uzmysłowienia jej, że mamy swoje lata. Kiedy odpowie „dla matki syn jest zawsze dzieckiem”, natychmiast zareagujmy stanowczym „nie życzę sobie, abyś tak do mnie mówiła”. Matka może wtedy, w odpowiedzi na nasz akt asertywności, zareagować płaczem. Powiedzmy jej, że jesteśmy asertywni i jej płacz nie zrobi na nas wrażenia. Że nie jesteśmy już dzieckiem, aby dawać się wciągać w gry emocjonalne.
Mój znajomy pisze podobne poradniki w USA. Mówi, że do dobry biznes. Jest zawsze zamówienie. Można płodzić do woli. Kiedyś był początkującym pisarzem literatury fantasy.
– Było ciężko – opowiadał. – Drukować się gdzieś, nie mówiąc już o życiu z tego.
Kiedyś złożył w pewnym wydawnictwie swój zbiór opowiadań fantasy. Zbiór został odrzucony, a redaktor zaproponował mu:
– Nie napisałby pan poradnika? Potrzebujemy z dziedziny „jak stać się pisarzem poczytnym z niepoczytnego”. Pan jest znakomitym przykładem, a my dajemy panu szansę na poczytność.
Tak też rozpoczęła się jego przygoda z poradnictwem.
– W USA panuje poradnikomania książkowa – mówi. – Do was też dojdzie – prorokuje.
„Poradnictwo” jest modą dzisiejszych czasów i dochodowych interesem. Moja polska koleżanka jest redaktorem. Zarabia na życie pisaniem poradników, które masowo są u niej zamawiane. Jej książki dotyczą akurat dziedziny kulinariów: jak zrobić dobry sok i dobry podwieczorek. Ukraszone pięknymi zdjęciami, które zajmują ¾ publikacji, dopełniają całość kompozycji książki. Jest ładnie, kolorowo. I tak, jak teraz uczy się ludzi odbierać książkę papierową – mało pisania, dużo obrazków. Jak się to się mówi: multimedialnie i frontem do oczekiwań czytelników. Tylko, czy to na pewno są oczekiwania czytelników? Czy kreowanie tych zapotrzebowań na użytek sprzedaży? – Niestety, w Polsce z poradnictwa żyje się słabo – mówi koleżanka. – Chociaż to najłatwiejsze zamówienia.
Dużo książek mamy do dyspozycji, jak żyć, jak się odchudzać, jak znaleźć męża po dwudziestym, trzydziestym, czterdziestym, pięćdziesiątym roku życia, jak wyjść z depresji. To zdeklasowało książki beletrystyczne, nie wspominając zapomnianej już przez wielu poezji.
Tymczasem kiedyś odpowiedzi na życie poszukiwało się w poezji, literaturze, życiu bohaterów książkowych. Teraz natomiast już tylko w szkołach analizowane są postawy bohaterów z lektur lub myśli podmiotu lirycznego w wierszu, szukając tym samym odpowiedzi na własne życie.
Poradnictwo zdaje się zastępować literaturę. Lecz pamiętajmy, że tylko życie niesie poradę na życie.
Daria Galant