Pożegnanie i przywitanie
[w:] „Wyszkowiak” nr 01/2011 z 4 stycznia 2011 r.
Nadszedł czas nowego roku, zatem nowych dróg w życiu i przedsięwzięć. Bardzo często zdarza się, że pod koniec roku wydarzają się rzeczy niezwykłe. Nie zawsze dobre, nie zawsze przyjemne, lecz konieczne. Konieczne po to, aby załatwić pewne sprawy. Zamknąć je. Pożegnać. Wiemy, że każde pożegnanie jest bolesne. Nie mamy wpływu na odchodzenie ludzi, rzeczy, sytuacji. Nie mamy wpływu na odchodzenie Starego Roku i nadejście Nowego.
Z jednej strony czujemy ulgę, której towarzyszy nadzieja, że coś się zmieni. Na lepsze. Lecz również każdemu pożegnaniu towarzyszy strach przed nowym. Że się coś zmieni na gorsze. Strach jest złym doradcą. Przeszkadza w spełnianiu naszej misji w życiu, czyli w samym życiu. Udaremnia nadzieje i oczekiwania. Zakłóca proces życia. A ten musi przecież trwać i przebiegać zgodnie ze swoją wewnętrzną ewolucją. Jedna z moich studentek jeździectwa powiedziała mi niedawno, że koniec roku zawsze jest dla niej zły. Po pierwsze, czuje coś na wzór depresji. Po drugie, zawsze otrzymuje w tym czasie jakąś złą wiadomość. Czy to urzędową, czy osobistą.
– Nie cierpię zbliżającego się sylwestra – wyznała mi ostatnio. Akurat byłam na etapie podejmowania decyzji o opuszczeniu swojego kurpiowskiego siedliska w Ojcowiźnie i oddaniu go, między innymi, w rozliczeniu zamierzchłych spraw majątkowych porozwodowych, wiszących nade mną od wielu lat. Nie były załatwione, chociaż bardzo mi na tym zależało. Przez te lata ciężko było o kompromis i konsensus z byłym mężem, lecz pod koniec roku doszło w końcu do ugody i problem został załatwiony. Nie wszyscy wtórowali mi w oddaniu Ojcowizny w inne ręce, również moja studentka jeździectwa. Wszyscy kochaliśmy zabytkowe siedlisko Kurpiów Nadbużańskich, zatem niektórzy z bywalców Ojcowizny nie wyobrażali sobie życia bez urokliwych, drewnianych wnętrz, w rekonstrukcję których mój Przemek wraz z panem Stasiem i swoim ojcem włożył wiele serca i trzy lata ustawicznej, ciężkiej pracy w drewnie.
Lecz dla mnie zmiany są zrozumiałym procesem przechodzenia przez życie i nieodzownym momentem dalszego rozwoju. Najgorsze bowiem jest zafiksowanie się w starym sposobie myślenia. Dlatego zdałam się na wewnętrzną intuicję, która apelowała o zamknięcie starych spraw ze starym rokiem. Skutkiem tego, już na Święta Bożego Narodzenia wraz z dziećmi, końmi i ogromną ilością książek, rozprzestrzenionych w mojej pracowni, znaleźliśmy się w nowym, lecz starym miejscu. Symboliczna sytuacja w symbolicznym czasie. Miejsce, do którego odzyskałam całkowity dostęp, parę lat temu był moim ukochanym domem, lecz podczas rozwodu, jako osoba nie idąca na toksyczne kompromisy, opuściłam je wraz z moimi małymi córeczkami i zamieszkałam w Ojcowiźnie. Tam na nowo stworzyłam dom i stajnię, czyli dom dla koni. I tam dokończyłam pisanie powieści „Siostry Opposto”, na którą, na skutej wydarzeń życiowych, nie bardzo miałam wcześniej czas.
Ojcowizna zatem dała schronienie mnie, moim dzieciom i moim zwierzętom w trudnej sytuacji życiowej. Pozwoliła zebrać siły i myśli do dalszej drogi przez nadchodzące dni. Zawsze miałam wrażenie, że miejsce to roztoczyło nade mną swoistą opiekę. Tam też poznałam mojego Przemka, który pewnego dnia po prostu przyjechał i już razem zostaliśmy. Czułam się tam szczęśliwa i spełniona, chociaż nie zawsze było lekko – ze względu na ciągnące się nadal sprawy majątkowe, które obciążały mnie w znacznym stopniu.
Dlatego z Nowym Rokiem chciałabym podziękować mieszkańcom Ojcowizny za to, że tam byli, że są i że niejednokrotnie pomagali nam w rozległych działaniach konno-literackich – chociażby swoją akceptacją. I dziękuję drewnianej chatce, że była dla mnie przez te lata jak dobra, czuła babunia, dbająca o mój komfort i dobrą energię.
Daria Galant
Z jednej strony czujemy ulgę, której towarzyszy nadzieja, że coś się zmieni. Na lepsze. Lecz również każdemu pożegnaniu towarzyszy strach przed nowym. Że się coś zmieni na gorsze. Strach jest złym doradcą. Przeszkadza w spełnianiu naszej misji w życiu, czyli w samym życiu. Udaremnia nadzieje i oczekiwania. Zakłóca proces życia. A ten musi przecież trwać i przebiegać zgodnie ze swoją wewnętrzną ewolucją. Jedna z moich studentek jeździectwa powiedziała mi niedawno, że koniec roku zawsze jest dla niej zły. Po pierwsze, czuje coś na wzór depresji. Po drugie, zawsze otrzymuje w tym czasie jakąś złą wiadomość. Czy to urzędową, czy osobistą.
– Nie cierpię zbliżającego się sylwestra – wyznała mi ostatnio. Akurat byłam na etapie podejmowania decyzji o opuszczeniu swojego kurpiowskiego siedliska w Ojcowiźnie i oddaniu go, między innymi, w rozliczeniu zamierzchłych spraw majątkowych porozwodowych, wiszących nade mną od wielu lat. Nie były załatwione, chociaż bardzo mi na tym zależało. Przez te lata ciężko było o kompromis i konsensus z byłym mężem, lecz pod koniec roku doszło w końcu do ugody i problem został załatwiony. Nie wszyscy wtórowali mi w oddaniu Ojcowizny w inne ręce, również moja studentka jeździectwa. Wszyscy kochaliśmy zabytkowe siedlisko Kurpiów Nadbużańskich, zatem niektórzy z bywalców Ojcowizny nie wyobrażali sobie życia bez urokliwych, drewnianych wnętrz, w rekonstrukcję których mój Przemek wraz z panem Stasiem i swoim ojcem włożył wiele serca i trzy lata ustawicznej, ciężkiej pracy w drewnie.
Lecz dla mnie zmiany są zrozumiałym procesem przechodzenia przez życie i nieodzownym momentem dalszego rozwoju. Najgorsze bowiem jest zafiksowanie się w starym sposobie myślenia. Dlatego zdałam się na wewnętrzną intuicję, która apelowała o zamknięcie starych spraw ze starym rokiem. Skutkiem tego, już na Święta Bożego Narodzenia wraz z dziećmi, końmi i ogromną ilością książek, rozprzestrzenionych w mojej pracowni, znaleźliśmy się w nowym, lecz starym miejscu. Symboliczna sytuacja w symbolicznym czasie. Miejsce, do którego odzyskałam całkowity dostęp, parę lat temu był moim ukochanym domem, lecz podczas rozwodu, jako osoba nie idąca na toksyczne kompromisy, opuściłam je wraz z moimi małymi córeczkami i zamieszkałam w Ojcowiźnie. Tam na nowo stworzyłam dom i stajnię, czyli dom dla koni. I tam dokończyłam pisanie powieści „Siostry Opposto”, na którą, na skutej wydarzeń życiowych, nie bardzo miałam wcześniej czas.
Ojcowizna zatem dała schronienie mnie, moim dzieciom i moim zwierzętom w trudnej sytuacji życiowej. Pozwoliła zebrać siły i myśli do dalszej drogi przez nadchodzące dni. Zawsze miałam wrażenie, że miejsce to roztoczyło nade mną swoistą opiekę. Tam też poznałam mojego Przemka, który pewnego dnia po prostu przyjechał i już razem zostaliśmy. Czułam się tam szczęśliwa i spełniona, chociaż nie zawsze było lekko – ze względu na ciągnące się nadal sprawy majątkowe, które obciążały mnie w znacznym stopniu.
Dlatego z Nowym Rokiem chciałabym podziękować mieszkańcom Ojcowizny za to, że tam byli, że są i że niejednokrotnie pomagali nam w rozległych działaniach konno-literackich – chociażby swoją akceptacją. I dziękuję drewnianej chatce, że była dla mnie przez te lata jak dobra, czuła babunia, dbająca o mój komfort i dobrą energię.
Daria Galant