Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 31 stycznia 2025 r., imieniny Marceliny, Piotra



Dom Mamy

[w:] „Wyszkowiak” nr 27/2010 z 6 lipca 2010 r.
Wyruszam w podróż. Ale nie wakacyjną, na co mogłaby wskazywać pogoda i czasookres. To podróż w głąb czasu przeszłego.

Na początku maja br. pożegnaliśmy wraz z bratem nasza Mamę. Umarła nieoczekiwanie, chociaż zmagała się z chorobą. Chyba każda śmierć jest nieoczekiwana, nawet ta bardzo realna w czasie i wydarzeniach.

Człowiek jest tak skonstruowany, że nie ma w nim miejsca na przyjęcie momentu śmierci jako czegoś naturalnego. Zawsze na nią nie ma miejsca. Taka jest bowiem rola nas żyjących – identyfikować się z życiem, nie ze śmiercią.

Nasza podróż – moja i mojego brata – jest ciężka. Przybywamy do domu Mamy, który znajduje się drugim końcu Polski, by posegregować rzeczy i pamiątki, wszystko przewieźć do swoich domów, załatwić całość biurokratycznej machiny spadkowej. To jest ciężkie, lecz również nieuchronne. Nie ma od tego odwrotu. Wszystko musi być pozałatwiane i na nowo poukładane.
Rekcje ludzi na śmierć bliskich są zawsze podyktowane elementem stresu, ten zaś z kolei wywodzi się z lęku o przyszłość. Lecz lęk, choć każdy z nas go w sobie ma, nie powinien determinować zachowania. Reakcja na niego świadczy o naszej wewnętrznej mocy i dojrzałości lub o jej braku. A braki wewnątrz nas są odczuwalne dla innych, jako niecne zamiary, dziwne zachowania, konformistyczne działanie, egoistyczne pobudki.

Pod wpływem lęku zachowujemy się różnie i różnymi wewnętrznymi motywacjami usprawiedliwiamy nasze postępowania. Usprawiedliwiamy w nas samych i na zewnątrz nas. Lecz pytanie, które mnie ostatnio nurtuje, na kanwie moich osobistych wydarzeń, z pewnością znajdzie odpowiedź już po wszystkim. W niedalekiej przyszłości. Jaka jest granica tolerancji czyjegoś strachu czy niepewności? Jaka jest granica ludzkiej znieczulicy i – w zasadzie – swoistej agresji emocjonalnej? Na ile można ją tolerować i tłumaczyć lękiem czy strachem? Na ile rozliczyć tak, jak wygląda.

W domu naszej Mamy został jej drugi mąż, którego zawsze uważaliśmy za bliskiego nam człowieka. Jednak tuż po śmierci Mamy, jego zachowanie stało się dla nas źródłem najpierw zaskoczenia, a potem bólu. W parę dni po tragicznych wydarzeniach zadecydował, bez uzgodnień z nami, aby dokonać wywiezienia wszystkich ubrań Mamy oraz wyczyszczenia segregatorów i półek z papierów i starych dokumentów. Na pytanie, dlaczego tak zrobił, powiedział, że rzeczy aktualne zostawił na nasz przyjazd w dwóch kartonach. Mamy zatem spakowaną historię naszą i naszych bliskich w dwa kartony, które czekają na nas z niecierpliwością. Niecierpliwością, ponieważ mąż Mamy oczekuje od nas szybkiego uprzątnięcia rzeczy. Jedziemy zatem w podróż z dziwnym poczuciem. Pewnego rodzajem bólem. Z naturalną żałobą, którą nosimy w sercach, lecz również z bagażem towarzyszących emocji. Uświadamiamy sobie bowiem, że pozbawieni zostaliśmy ostatniego momentu obcowania z naszą Mamą – jej rzeczami, jej oddechem, który zawsze jeszcze przez chwilę pozostaje w nas, dzieciach – chociaż jesteśmy dorośli.
Przez czyjś lęk, strach, agresję emocjonalną (szybkie porządkowanie domu „po przejściach” jest w psychologii wyrazem takiej agresji). Nienaturalną próbę powrotu „do normalności” po traumie, jaką stanowi śmierć najbliższej osoby, chęć zatarcia wszelkich śladów. Dlaczego? Ze względu na ból własny? Ze względu na szybki skok w przyszłość, bo „są plany”? Ze względu na jakąś tajemnicę, którą dana osoba ukrywa lub chce ukryć?

Nie dopuszczono nas do osobistego pożegnania z Mamą poprzez dokonanie selekcji i segregacji, na jaką powinniśmy przecież wyrazić zgodę, my, dzieci, i oczywiście, w niej uczestniczyć. Ostatnie małżeństwo naszej Mamy było zaledwie okresem paru lat, zadecydowało natomiast o wyglądzie domu Mamy po jej odejściu. Domu, w którym poukładane było całe jej, a tym samym i nasze życie.

Daria Galant

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta