Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 19 kwietnia 2024 r., imieniny Adolfa, Leona



Sołtys z charakterem

(Zam: 11.10.2018 r., godz. 17.40)

– Niedługo po wyborze na sołtysa doświadczyłam nieprzychylności ze strony radnych. Kiedy prosiłam o dokończenie budowy chodnika, jeden z nich powiedział, że jak będę spokojna i nie będę się awanturować, to lepiej na tym wyjdę – mówi o realiach lokalnej polityki sołtys Leszczydołu Starego, kandydatka na radną Komitetu Masz Wybór Monika Bieżuńska.

Według niej dbałość o partykularne interesy, nieformalne naciski, dyskryminacja uwarunkowana politycznie to codzienność w strukturach wyszkowskich władz. Jak mówi, osoby młode, z pomysłami boją się kandydować.
„Wyszkowiak”: Zdecydowała się Pani na start w wyborach w ramach komitetu Masz Wybór, który jest nastawiony konfrontacyjnie wobec obecnej władzy samorządowej. Domyślam się więc, że także Pani ma wiele do zarzucenia władzom.
Monika Bieżuńska:
– Tak, inaczej nie startowałabym z tym komitetem. Nie tyle mam wiele do zarzucenia burmistrzowi, co Radzie Miejskiej. Słyszę nieraz powiedzenie „radni bezradni” – mogę się spokojnie pod nim podpisać. Mam wrażenie, że niektóre decyzje podejmują pod siebie, a nie dla ludzi. A już na pewno nie widzę w ich decyzjach troski o mieszkańców wiosek. Większość inwestycji jest wykonywanych w mieście. Po to wstąpiłam do komitetu i po to walczę o miejsce w radzie, by to zmienić.

Na jednej z sesji Rady Miejskiej mówiła Pani, że radni dbają tylko o swój okręg, o głosy. Często słyszy się oficjalnie bądź półoficjalnie, że jeśli nie ma radnego pochodzącego z danej miejscowości, to na niewiele może ona liczyć.
– Tak, takie głosy słyszałam od samego pana burmistrza, który mówił, że nie ma nas jako Leszczydołu Starego komu wspierać, bo nie mamy radnego z naszej wioski. Radni podejmują decyzje dbając tylko o własny okręg, swoje interesy, swój teren. Każdy z radnych chce pokazać w swojej miejscowości, że działa, że coś robi. Mieszkańcy to widzą i w następnych wyborach oddają głosy na te same osoby, widzą, że na ich terenach coś się dzieje. Niestety, tak dobrze nie jest na wsiach, które nie mają wsparcia radnych.

Nigdy nie będzie sytuacji, że każda wieś będzie miała swojego przedstawiciela, bo jest tylko 21 radnych.
– Zgadza się, ale po to jest radny, by dbał o interesy wszystkich mieszkańców, a nie tylko interesy miejscowości, w której mieszka. My, mieszkańcy Leszczydołu Starego nie mieliśmy nawet żadnego spotkania, zebrania z radnym z naszego okręgu.

Czy w takim razie istnieje podział miasto-wieś, o którym czasem mówiło się na sesjach Rady Miejskiej?
– Tak. Możemy podać przykład trzykilometrowego chodnika, który był robiony w Leszczydole Starym w ramach pięciu etapów, czyli budowany przez pięć lat. Teraz nie wiem na przykład, jaki jest powód niedokończenia chodnika w Olszance. W Leszczydole-Pustkach drugi rok z rzędu robiony jest chodnik i dalej jest niedokończony. Robi się po 300-400 metrów, tylko po to, by pokazać ludziom, że coś się robi. Leszczydół-Działki to wioska z historią, wiele lat mieszkańcy upominają się o drogę i dalej jej nie mają. Wprawdzie słyszą obietnice jej budowy, ale w roku wyborczym obiecuje się wszystko. To jedyna droga w gminie w centrum wsi, gdzie nie ma nawierzchni asfaltowej. Są miejscowości, w których drogi, chodniki były poprawiane już kilka razy, a w niektórych nie ma ich w ogóle. To mnie bardzo drażni jako mieszkańca wioski. Boli mnie też, że są inwestycje, na które znajdują się pieniądze z sesji na sesję, mimo że mówi się, że wolnych środków nie ma. Mogę tu podać przykład oświetlenia mojej miejscowości, które robimy z funduszu sołeckiego. Poprosiłam o dołożenie pieniędzy, by można już było dokończyć to zadanie. Na moją prośbę burmistrz odmówił, powiedział że nie ma pieniędzy, gdy za chwilę 200 tys. zł znalazło się na plac zabaw, pieniądze zostały dołożone do placu Miejskiego i in. Przykro mi, bo ja słyszę, że środków nie ma, a dla innych znajduje się od razu kilkaset tysięcy. Robi się inwestycje „po uważaniu”, tam gdzie jest to z jakichś powodów korzystne.

Skoro, jak Pani mówi, radni zabiegają o głosy starając się o inwestycje we własnych miejscowościach i dzięki temu zostają wybierani na kolejne kadencje, to ten mechanizm będą nadal wykorzystywali.
– To jak z wyborami parlamentarnymi – w sejmie od lat zasiadają te same osoby. Tak samo jest w naszej Radzie Miejskiej. W niektórych miejscowościach robi się inwestycje, ludzie to widzą i oddają głos na radnych, bo są znani, działają, choć wszystko niekoniecznie tak wygląda, jak ludzie sądzą. Jeśli wyborca nie interesuje się tym, co dzieje się dookoła i nie wie, jak jest naprawdę, to pochwali i powie „radny działa”. W niektórych wsiach jest gaz, kanalizacja, chodniki, ścieżki rowerowe, a w innych nie ma nawet drogi asfaltowej, ludzie nie mogą w porze jesienno-zimowej dostać się do swoich domów. Nie może być takiej nierówności.

Dla Leszczydołu Starego jedną z najbardziej oczekiwanych inwestycji jest budowa sali gimnastycznej, o którą zabiegała Pani wiele lat, także zabierając głos publicznie. Władze samorządowe prosiły wtedy o cierpliwość.
– O tym, że musimy czekać, słyszymy od 16 lat, odkąd Grzegorz Nowosielski został burmistrzem. Nasza szkoła była zaprojektowana za czasów burmistrza Jana Malinowskiego z salą gimnastyczną. Została zbudowana już za czasów burmistrza Nowosielskiego, ale bez sali. Później jeszcze raz był zrobiony projekt na salę – przepadł. Teraz jest kolejny. Na szczęście w końcu dotarła do nas informacja o dofinansowaniu na tę inwestycję przyznanym przez Ministerstwo Sportu. Zabiegałam o tę salę przez lata, jako przewodnicząca Rady Rodziców szkoły, jako sołtys. Czuję, że mam swój udział w tym, że w końcu powstanie.

To pierwsza Pani kadencja w funkcji sołtysa. Co Panią pozytywnie zaskoczyło, rozczarowało?
– Na pewno rozczarowała mnie współpraca z urzędem, Radą Miejską. Wcześniej trochę słyszałam o ich działaniu, ale dopóki sama tego nie doświadczyłam, nie wiedziałam, jak jest naprawdę. Odkąd uczestniczyłam w sesjach, zaczęłam się bardziej przyglądać działaniu rady i mogę stwierdzić, że nie jest tak słodko, jak mogłoby się wydawać. Mam tu na myśli podziały, których na naszej lokalnej arenie nie powinno być. Nie powinno być ważne, kto do jakiej partii czy komitetu należy, powinniśmy wszyscy działać na rzecz nasz wszystkich mieszkańców. W samorządzie jest polityka, sama tego doświadczyłam, doświadczam. Nie myślałabym wcześniej, że aż tak źle to wygląda.

Doświadczyła Pani jakiejś formy dyskryminacji w związku z faktem, że startowała Pani cztery lata temu w wyborach z listy komitetu Masz Wybór, który mocno krytykował burmistrza, radnych?
– Sam fakt, że zostałam wybrana sołtysem wywołał niezadowolenie władz wyszkowskich. Kto uczestniczył w wyborach, to widział, że przyjechało sporo osób z urzędu gminy, by poprzeć mojego kontrkandydata, aby mi się nie udało zostać sołtysem. Wynik był zapewne wielkim rozczarowaniem i zaskoczeniem dla urzędników gminy. Niedługi czas po wyborze na sołtysa doświadczyłam nieprzychylności ze strony radnych. Jeden z nich był w Leszczydole Starym w trakcie przeglądu inwestycji i kiedy prosiłam o dokończenie budowy chodnika powiedział, że jak będę spokojna i nie będę się awanturować, to lepiej na tym wyjdę. Nie jestem osobą, która daje się podporządkować, lubię mieć swoje zdanie, jestem osobą z mocnym temperamentem i charakterem. Mam swój honor i nie ulegam pewnym wpływom.

Co Pani odpowiedziała wtedy? Były to zaskakujące słowa ze strony radnego.
– Nie było to dla mnie zaskoczenie. Odpowiedziałam, że nie jestem z tych osób, które są potulne, mówię, co myślę. Tego samego dnia inny radny powiedział mi, że dopiero zostałam sołtysem, więc nie powinnam mieć dużych wymagań. Zaczęłam przekonywać się na własnej skórze, jak wyglądają mechanizmy lokalnej władzy. Nie przestraszyłam się, ale dało mi to dużo do myślenia. Zaczęłam się zastanawiać, czy moja decyzja o starcie w wyborach na sołtysa była słuszna, czy potrzebne mi są takie kłopoty. Nie wiedziałam na początku, co mnie czeka. Z czasem coraz bardziej zaczęłam się odnajdywać w swojej funkcji, byłam coraz odważniejsza w tym, co mówiłam. W końcu nie zostałam wybrana sołtysem ani przez burmistrza ani przez Radę Miejską tylko przez mieszkańców i obiecałam im, że będę reprezentować ich najlepiej jak potrafię, mówić w ich imieniu. Wiem jakie mają potrzeby, czego oczekują, dlatego słowa, prośby, które wypowiadam np. na sesjach Rady Miejskiej, to są słowa moich mieszkańców.

Czy myśli Pani, że takie nieformalne naciski, sugestie są powszechną praktyką?
– Uważam, że tak, nie jestem jedynym przykładem. Sołtys Sitna walczyła o drogę – proszę przypomnieć sobie, jak została potraktowana. Ewidentnie władze robiły jej na złość, przekładano inwestycję, która była na pierwszym miejscu w budżecie. Myślę, że działo się tak z powodu pobudek polityczno-osobistych.
Na początku tego roku powiedziałam radnym na sesji krytyczne słowa, po obradach jeden z nich podszedł do mnie i powiedział, „żebym tak nie siupała, bo mi nie skończą chodnika”. Najśmieszniejsze było to, że pan radny zapomniał, że w mojej miejscowości chodnik był już skończony. Nie są to przyjemne sytuacje.
Trzeba oczywiście przyznać, że są radni, których lubię, choć mogliby się częściej odzywać i mieć własne zdanie, ale nie chcę powiedzieć, że wszyscy są źli. Z niektórymi lubię i potrafię rozmawiać, zapewniają mnie o wsparciu, niestety, ja go później nie odczuwam. Zresztą wszyscy wiedzą, że tak naprawdę decyzje niby podejmuje Rada Miejska, ale tak naprawdę, jak burmistrz coś powie, to rada to robi. Radni powinni mieć swój charakter, swoje zdanie i to pokazywać. Bardziej reprezentować interesy mieszkańców. Jeśli głosowaliby według swoich sumień, to i burmistrz miałby lepszą opinię. Po to wybieramy Radę Miejską, by radni mieli własne zdanie.

Może, gdyby była Pani była pokorniejsza, jak sugerowali radni, to sala gimnastyczna, chodnik byłyby zrealizowane szybciej?
– Myślę, że nie, bo nie ma radnego z Leszczydołu Starego. Radni nie lubią osób, które mówią to, co myślą. Leszczydół to moja miejscowość, tu się urodziłam, chciałabym, by ludziom mieszkało się tu jak najlepiej. W tym wszystkim dzieci były najbardziej pokrzywdzone, bo nigdy nie miały godnych warunków do zajęć wychowania fizycznego. Ćwicząc na korytarzu przeszkadzają uczącym się w klasach. Mamy piękną i dobrze zarządzaną szkołę, brakuje jej tylko sali.

Cztery lata temu w wyborach do Rady Miejskiej były okręgi jednomandatowe. Teraz, według obowiązującej nowej ordynacji, niewielkie, mniej rozpoznawalne komitety mają mniejsze szanse na zdobycie mandatu.
– Co kadencja są wybierani ci sami radni, ludzie nawet nie patrzą z jakiego komitetu kandydują. Osoby świeże z zewnątrz, spoza rady mają trudniej uzyskać mandat. Tak samo będzie w najbliższych wyborach. Wydaje mi się, że wiele się nie zmieni. Znów te same osoby kandydują. Często słyszę, że nowe osoby nie chcą kandydować, bo nie chcą narażać się władzy, mają pracę, która podlega pod urząd, nie chcą mieć nieprzyjemności, nie chcą komuś wchodzić w drogę itp. Nie rozumiem, jak można bać się kogoś. Nawet osoby, które nie mają nic wspólnego z władzą boją się, że jak będą kandydowały, to potem w urzędzie załatwiając sprawy będą traktowane nieprzychylnie. Takie słyszę argumenty. Większość ludzi po prostu się boi. Chcą zmian, ale nie chcą w nich uczestniczyć, nie chcą się narażać. Najlepiej, według nich, jak dokona zmian ktoś inny. Wśród sołtysów jest podobnie. Też nie wszyscy powiedzą co myślą, choć między sobą rozmawiamy i nie wszyscy ze wszystkiego są zadowoleni. Jeśli mają jednak oficjalnie zabrać głos, powiedzieć jak jest naprawdę, to nie ma chętnych. Słyszę od nich „ja tego nie powiem, bo mam do wykonania inwestycję, jak się odezwę, to mi jej nie zrobią”.
Obserwuję lokalne realia i jestem załamana zachowaniem niektórych ludzi – jak dają sobą manipulować i dla różnych korzyści ulegają wpływom władzy. Nie jest tajemnicą, że praktykowane jest stawianie przez kandydatów wódki przed wyborami. Tak kupuje się głosy, ludzie potrafią się sprzedać za pół litra. Nie chciałabym takiego kandydata spotkać na swoim terenie, bo jak tylko dowiem się, że stawia wódkę wyborcom, zgłoszę to na policję. Jest mi przykro i jedniocześnie jestem wściekła, że tacy ludzie rządzą potem gminą.

Czy trzeba i można zmienić nastawienie ludzi?
– Jest potrzeba zmiany ich nastawienia. Trzeba w radzie miejskiej dać się wykazać młodym, oni mają więcej energii, pomysłów. Nie chcę ubliżyć żadnemu radnemu, ale starszym ludziom nie chce się działać, nie mają energii. Są, bo są, wezmą dietę, czasem coś powiedzą na sesji, gdzieś pójdą na uroczystość, w prasie się pokażą, ludzie ich zobaczą i wystarczy. Poza tym nie widzę, by nasi radni działali społecznie. Młodsi mają więcej pomysłów, można by było dzięki nim wiele dobrego zrobić, wprowadzić świeżość do samorządu, urzędu. Za bardzo zrobiło się politycznie.

Polityka też dotyczy urzędu?
– Sama tego doświadczyłam. Nie uważam, że jestem w opozycji, bo sprawy społeczności lokalnej to sprawy nas wszystkich i tu nie powinno być podziału. Nie ukrywałam nigdy, że mam poglądy prawicowe, ale to nie znaczy, że nie mogę rozmawiać z osobą, która jest w SLD, PO, czy innej partii lub komitecie. Wśród znajomych mam zwolenników różnych ugrupowań i potrafimy rozmawiać. Tym bardziej, jeśli chodzi o naszą gminę powinniśmy umieć rozmawiać i działać na rzecz wspólnoty, a nie tylko myśląc o własnych potrzebach.

Teraz chce Pani reprezentować wszystkie sołectwa kandydując do Rady Miejskiej z okręgu wiejskiego. Jakie kluczowe problemy zauważa Pani w miejscowościach wiejskich?
– Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że jako radna nie będę dbała o interesy tylko swojej miejscowości. Chcę reprezentować wszystkie wioski. Znam problemy mieszkańców. Jak mówiliśmy, w Leszczydole-Działkach głównym problemem jest brak drogi. Jest potrzeba dokończenia chodnika od strony ul. Leśnej w kierunku Leszczydołu-Podwielątek. Tam był wypadek, została potrącona dziewczynka. Jest niebezpiecznie, władze o tym wiedzą i dziwię się, że nikt nic z tym nie zrobił. Drogi i chodniki to wciąż najważniejsze potrzeby mieszkańców wsi. Na pewno przydałyby się na wsiach place zabaw dla dzieci. W małych miejscowościach najmłodsi mają sporo mniej atrakcji i możliwości spędzania wolnego czasu niż w mieście.

Bardzo jest Pani zaangażowana w organizację w Leszczydole Starym spotkań integracyjnych, obywają się co roku tzw. babskie wieczory, Bieg Walentynkowy i in. To imprezy, które integrują, aktywizują lokalną społeczność. Czy uważa Pani, że takie inicjatywy potrzebne są innym miejscowościom, czy należy je rozwijać?
– Tak, to propozycja także dla innych miejscowości. Kiedy organizowałam babski wieczór nie byłam jeszcze sołtysem, uczestniczyłam w życiu szkoły, wspólnie z mamami, kobietami z naszej miejscowości zorganizowałyśmy wspólne spotkanie – udało się, było sympatycznie. Za rok zorganizowałyśmy kolejne takie spotkanie i do tej pory je kontynuujemy. Kiedy zostałam sołtysem, zaproponowałam spotkanie integracyjne dla wszystkich. Nie mamy terenu gminnego przeznaczonego na tego typu imprezy, stąd decyzja zorganizowania jej u mnie na podwórku. Pomysł spodobał się, kontynuujemy go. W tym roku realizowaliśmy go po raz czwarty. Zabawa jest przy muzyce, każdy przynosi jakieś jedzenie, ja zapewniam grilla, napoje. Wstęp jest wolny. Każdy kto ma życzenie, może przyjść.
Na pewno warto, by mieszkańcy innych miejscowości też zorganizowali sobie takie formy integracji. Często słyszę, że pomysł im się podoba, ale nie ma u nich osoby, która by była organizatorem. Jestem za tym, by społeczność lokalna integrowała się, aby nie było w niej podziałów. Jestem za tym, by mieszkańcy wzięli sprawy w swoje ręce i zaczęli działać oddolnie, choć oczywiście może się to odbywać przy wsparciu urzędu gminy.

Trudno wymienić wszystkie aktywności, które Pani podjęła, bo we wsi organizowała Pani Bieg Walentynkowy, wyjazd mieszkańców do Lichenia, przy Pani wsparciu odbywał się w ferie turniej gier komputerowych itp. Zaowocowało to nagrodą marszałka województwa i zajęciem III miejsca w konkursie na najaktywniejszą liderkę wiejską na Mazowszu. Mimo nieprzyjemnych nacisków, jak Pani mówi, nierównego traktowania wsi, warto się chyba starać?
– To prawda, byłam zaskoczona tym trzecim miejscem. Później dowiedziałam się od członkini komisji, że w ocenie działalności uzyskałam 100 proc. punktów. Gorzej wypadł mi tekst wiedzy, dotyczący m.in. programu PROW, z którym nigdy nie miałam do czynienia. Przyznanie nagrody zaowocowało później wywiadem, którego udzieliłam z rekomendacji urzędu marszałkowskiego. Bardzo się cieszyłam i cieszę z niej, zmotywowała mnie jeszcze bardziej do działania, choć nigdy nie podejmowałam go dla osobistych korzyści czy nagród, ale dla mieszkańców. Wszystkie imprezy (Bieg Walentynkowy, Turniej Fifa, spotkania integracyjne) robię za swoje prywatne pieniądze. Przeznaczam na nie prowizję, którą otrzymuję za zbieranie wśród mieszkańców podatków, a i tak sporą część środków jeszcze dokładam. Mimo wszystko cały czas uważam, że warto robić coś dla innych, choć nie jest to doceniane przez gminę, która pracy, zaangażowania sołtysów nie zauważa nawet w Dniu Sołtysa czy w Święto Samorządowca.
Nadal chcę dla mieszkańców nich pracować, bo leży mi na sercu dobro wszystkich wsi i całej gminy Wyszków. Startuję w wyborach do rady nie dla finansowych korzyści. Uważam, że powinna być to funkcja społeczna z dietą ograniczoną do minumum – wtedy by się okazało, kto tak naprawdę chce pracować dla gminy, mieszkańców.
Proszę Was, dobrze przemyślcie na kogo w tych wyborach oddacie swój głos. Głosujcie w swoich okręgach na ludzi, którzy działają i chcą działać! By potem w Radzie Miejskiej nie znalazły się osoby, które przez pięć lat podczas sesji nie zabiorą w ogóle głosu. Trzeba nam ludzi, którzy wiedzą po co i dla kogo startują.
Rozmawiała
Justyna Pochmara

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta