Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 20 kwietnia 2024 r., imieniny Agnieszki, Teodora



Marcowa Ugoszcz

Ikona
(Zam: 29.03.2011 r., godz. 11.45)

Ugoszcz – mała, niepozorna rzeczka, którą można spływać tylko wiosną i przy wysokim stanie wód – stała się celem pierwszego tegorocznego spływu klubu survivalu Wyszkowskiego Ośrodka Kultury „Hutnik”.

Pogoda nie była zbyt łaskawa – pochmurne niebo i niska temperatura nie zachęcały do pływania – ale też i narzekać bardzo na nią nie było powodu: wszak nie padał ani śnieg, ani deszcz, a wietrzyk wiał lekko, dając się mocniej we znaki jedynie na większych rozlewiskach. Tak czy inaczej, sześcioosobowa grupa śmiałków decyzji nie zmieniła – jak postanowiła, tak słowa dotrzymała – i stawiła się w komplecie w sobotni poranek u bram wypożyczalni kajaków w Kamieńczyku. Sprawnie pomogła zamontować łodzie na dachu siedmioosobowego samochodu i ruszyła w kierunku miejscowości Zarzetka, gdzie spływ miał się rozpocząć.

Od jesieni ubiegłego roku, kiedy otwarta została asfaltowa droga wiodąca przez Puszczę Kamieniecką z Łaz do Brzuzy, dotarcie w to miejsce samochodem nie sprawia większych trudności i trwa krótko. Rozładunek kajaków zajął kilka chwil. Zanim wszyscy wygodnie rozsiedli się w kajakach, zdążyli jeszcze pomachać przyjaźnie przyglądającym się im z niedowierzaniem pasażerom przejeżdżającego wolno autobusu i spływ się rozpoczął – i to od razu małą rozgrzewką. Zaraz za mostkiem czekała pierwsza przeszkoda – zwalona przez bobry w poprzek nurtu wielka kłoda, tylko w jednym miejscu odstająca na tyle wysoko nad powierzchnią wody, by można było spróbować pod nią przepłynąć. Aby tego dokonać, trzeba było wśliznąć się do wnętrza kajaka w sposób, jaki robią ścigające się po lodowych torach załogi bojerów. Udało się to wszystkim, choć jedna z ekip potrzebowała do tego dwóch podejść.

Przy kolejnych tego typu sprawdzianach, rozgrzanym i nabierającym doświadczeń kajakarzom szło o wiele sprawniej. A było ich niemało – z roku na rok więcej, za sprawą mnożących się na potęgę bobrów. Nie tylko na takie oznaki ich działalności co krok można było się natknąć. Świadczyły o tym licznie, w najwymyślniejszy sposób poobgryzane pnie rosnących przy brzegach pni drzew, czy spotykane co pewien czas okazałe żeremia.

Rzeka z początku z rzadka zmieniała bieg. Stała się bardziej kręta jedynie na wysokości kilku siedlisk mijanych po prawej stronie – oznaczonych na mapie jako Lipieniec – ale na dobre zaczęła co chwilę zmieniać kierunek gdzieś w środkowej części Brzuzy. Tam, w zasadzie wodniacy zygzakowali po wielkim rozlewisku, nie bez wysiłku odnajdując w nim właściwy nurt. Trudy wiosłowania, często pod wzmagający się, momentami dość porywisty wiatr, wynagradzały spotkania z gromadnie żerującym ptactwem – kluczami dzikich gęsi, parami żurawi, stadami kaczek i mew oraz pierwszymi bocianami i łabędziami.

Ostatni etap spływu okazał się najtrudniejszy i zmusił kajakarzy do zmiany planów. Ogromne obszary stojącej wody, które zatopiły łęgi i pochłonęły Ugoszcz, od strony Wywłoki i wału oddzielającego rzeczkę od Bugu – przykrywała jeszcze gruba warstwa lodu. Wiele czasu zajęło przedzieranie się przesmykami tworzącymi się między topniejącymi powoli wielkimi połaciami lodu. Niektóre odcinki trzeba było pokonywać ślizgiem po lodowych taflach. Wpierw należało na nie wskoczyć – łamiąc kadłubem, niczym lodołamacz, warstwy cienkie i kruche. W pewnym momencie wydawało się, że w ten sposób uda się dotrzeć do brzegu. Niestety, skorupa, która skuła rozlewisko, zatrzymała grupę jakieś 200 metrów od wału. Lód był za gruby, by go rozbić, a za cienki, by się od niego odbijać, przepychając kajaki. Już niektórzy godzili się z myślą, że teraz przyjdzie im brnąć po kolana, a może nawet pas w błocie, rozbijać kolanami lód i wlec za sobą kajak, gdy inni pływali wzdłuż krawędzi lodowej skorupy wypatrując jakiejś grobli, nieco wyżej położonego gruntu. W końcu udało się dobić do takiego miejsca. Kajaki wciągnięto na brzeg i po krótkim odpoczynku każda para zgodnie ciągnęła je za sobą w kierunku wału. Kilkusetmetrowy odcinek udało się szczęśliwie przebyć bez konieczności zmoczenia butów, czy niespodziewanych przewrotek. W ostatniej chwili uniknął takiej przewodnik wyprawy, Andrzej Grajczyk, gdy partner przeprawiał go z kajakiem przez ostatni parów oddzielający groblę od wału przeciwpowodziowego – celu marszruty. Uniknął przewrotki dzięki temu, że na czas chwycił się gałęzi, pod którą był przepychany.

Potem, gdy wszyscy szczęśliwie dobrnęli do wału, pozostało tylko chwilę poczekać na umówiony samochód. Tempo spływu i dodatkowe atrakcje po drodze nie pozwoliły na wiele odpoczynku, w tym rozpalenie ogniska i usmażenie kiełbasek. Odmoczone w zimnej wodzie można było je zjeść dopiero po powrocie do domu, wieczorem – gdy, po odpoczynku i rozgrzaniu się, jeszcze się komuś chciało upichcić je na kuchence.

Artur Laskowsk

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta