Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 13 grudnia 2024 r., imieniny Łucji, Otylii



Życie jest podróżą

(Zam: 08.01.2014 r., godz. 19.46)

Każdy, kto choć raz odwiedził jej blog http://pojechana.pl/ wie, że to osoba niezwykła. Z wykształcenia socjolożka, politolożka, dziennikarka. Z przekonań – feministka. Z zamiłowania – podróżniczka. Kobieta odważna i spełniona, która z życia czerpie pełnymi garściami.

Rok temu postanowiła je odmienić. Porzuciła atrakcyjną pracę w jednej z warszawskich korporacji, gdzie zajmowała się strategią sprzedaży i przeniosła się do... Chin, wszak najważniejsze jest, jak sama mówi, szukać możliwości do spełniania marzeń.

Jak się stało, że trafiła Pani do Chin?
Aleksandra Świstow: – Kiedy po prawie 6 latach odeszłam z korporacji, zaczęłam się rozglądać za nowymi, bardziej zbliżonymi do moich zainteresowań możliwościami. Zamarzył się nam wyjazd na inny kontynent, żeby pracę połączyć z przygodą. Zdecydowaliśmy się na Australię i podjęliśmy już pierwsze kroki w tym kierunku, gdy mój partner – inżynier w branży samochodowej, otrzymał propozycję kontraktu w Chinach. Decyzję, że jedziemy, podjęliśmy w trakcie kilkuminutowej rozmowy telefonicznej. Wiedzieliśmy, że taka przeprowadzka da nam możliwość odwiedzenia krajów Azji, podróży o których zawsze marzyliśmy i co najważniejsze – mieliśmy rację!

Gdy już pokonaliście te 7 000 kilometrów, które dzielą Polskę i Chiny i weszliście w tamtejsze życie, to co Was zaskoczyło?
– Codziennie zaskakuje mnie to, co znajduję na talerzu! A tak na poważnie, to wyjeżdżając do Chin starałam się nie spodziewać niczego konkretnego, miałam raczej w głowie tysiąc różnych luźnych scenariuszy „jak to będzie”. Daliśmy sobie nawet możliwość powrotu po kilku miesiącach, na wypadek gdyby okazało się, że nie potrafimy się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Byłam wcześniej w kilku krajach Azji, ale po pierwsze w innym charakterze, bo na wakacjach, a nie wiodąc codzienne życie, a po drugie, Chin nie da się chyba porównać do żadnego innego miejsca na świecie. Na szczęście bardzo szybko się zaklimatyzowaliśmy. Chyba jedyne, co mnie zaskoczyło to skala bariery językowej. Europa nas jednak przyzwyczaiła, że, czy to po angielsku, czy uniwersalnymi gestami, to jednak dogadamy się wszędzie. Tu, nawet na palcach do dziesięciu inaczej się liczy. Na problemy komunikacyjne można jednak spojrzeć od tej jasnej strony – czy to niefajne czuć się jak bohater po udanym zakupie biletu kolejowego lub innej błahej czynności, do której nie przywiązujemy w Europie żadnej wagi?

Wydaje się, że Polska i Chiny to dwa totalnie odmienne światy, ale może są jednak między nami jakieś podobieństwa?
– Różnic kulturowych między nami jest bardzo dużo, jedne rozczulają, inne śmieszą, niektóre trochę doskwierają. Gdybym miała określić w jednym zdaniu jacy są Chińczycy, powiedziałabym, że jak małe dzieci, którym nikt nie powiedział, że tego nie wolno, tamtego nie wypada. A dzieci? No właśnie, czasem rozmiękczają nam serca, czasem doprowadzają do złości. Chińczycy są bardzo bezpośredni i szczerze mówią to, co myślą – można więc usłyszeć od przechodnia lub sprzedawcy w sklepie, że jest się pięknym, ale też, że grubym na przykład. Bez skrępowania wytykają innych palcami i chichoczą na widok obcokrajowca. Dłubią w nosie, plują, bekają i siorbią przy stole, co w ich kulturze jest oznaką uznania dla posiłku, ale też swobodnie śpiewają i tańczą na ulicy, gdy mają na to ochotę, spędzają wspólnie czas na rozmaitych grach i zabawach, przytulają się i trzymają za ręce, również mężczyźni – ma więc ta ich „dziecinność” również pozytywne aspekty.
Jeśli miałabym szukać podobieństw między Chińczykami i Polakami, to w przywiązaniu do rodziny i szacunku dla starszych.

Jak, wobec tego, należy się zachowywać w codziennych kontaktach z Chińczykami?
– Jak w każdej kulturze, w Chinach jest kilka zasad, których należy przestrzegać, żeby nie narazić się na śmieszność lub nikogo nie obrazić. Na umówione spotkanie przychodzimy zawsze punktualnie. Nie podajemy pierwsi ręki na przywitanie – ten zwyczaj nie jest w Chinach raczej praktykowany. Ponadto, wchodząc do czyjegoś domu zdejmujemy buty i zakładamy podane nam kapcie. Nigdy nie odmawiamy, jeśli jesteśmy częstowani jedzeniem lub herbatą, która czasem jest po prostu gorącą wodą. W restauracji wszystkie dania są wspólne i zamawia je gospodarz spotkania, źle widziane jest samodzielne domawianie potraw – takim zachowaniem sugerujemy skąpstwo gospodarza. Nie bawimy się pałeczkami i nigdy nie wbijamy ich pionowo w ryż – Chińczykom kojarzy się to ze zwyczajami pogrzebowymi stawiania kadzideł i jest uważane za zły znak. A przede wszystkim dużo się uśmiechamy – to zawsze przełamuje bariery kulturowe.

Powiedziała Pani, że zaskakuje ją to, co znajduje na talerzu. Wobec tego, co się jada w Chinach?
– Chińska kuchnia jest bardzo zróżnicowana, są regiony, gdzie jada się tłusto i ostro, są takie, gdzie króluje połączenie słodkiego i kwaśnego. Większość dań opiera się na ryżu, choć na przykład chińscy muzułmanie częściej podają ręcznie robiony makaron. W miejscu, gdzie mieszkam popularna jest kuchnia kantońska, o której krąży anegdota, że je się „wszystko co ma cztery nogi, a nie jest stołem, wszystko co lata, a nie jest samolotem i wszystko co pływa, a nie jest statkiem”. To w tym regionie można znaleźć tak kontrowersyjne pozycje jak zupa z żółwia lub psa – o ile ktoś szuka. Jada się tu powszechnie drób i wołowinę, bardzo popularne są owoce morza, sosy na bazie soi, zaskakuje bogactwo zielonych warzyw. Jednym z tradycyjnych chińskich dań są pierogi podawane z sosem sojowym lub chili. Mało kto wie, że to Chiny są ich ojczyzną. Jako ciekawostkę dodam, że w Chinach pomidor to owoc, a pasta z czerwonej fasoli jest najpopularniejszym dodatkiem do deserów.

Chiny wydają się nam – Europejczykom państwem niedostępnym i trochę tajemniczym. Zapewne niemały wpływ na to postrzeganie mają tamtejsze, zgoła inne od naszych, święta.
– W Chinach nie obchodzi się tradycyjnych dla polskiej kultury świąt katolickich, takich jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Nie obchodzi się też sylwestra w naszym europejskim rozumieniu. Najważniejszym chińskim świętem jest Chiński Nowy Rok (Święto Wiosny), który wypada między końcem stycznia a początkiem lutego i trwa dwa tygodnie kończąc się Świętem Latarni. Pierwsze 3 dni są wolne od pracy i tradycyjnie są spędzane w gronie najbliższej rodziny – dla wielu Chińczyków, którzy pracują tysiące kilometrów od domu i mają 5 do 7 dni urlopowych w roku, jest to jedna z niewielu szans na zobaczenie się z najbliższymi. Wigilia Nowego Roku przypomina odrobinę Wigilię Bożego Narodzenia – jest rodzinna kolacja i drobne prezenty. Obchodom Święta Wiosny towarzyszą uliczne festyny, puszczanie fajerwerków i tańce smoków.
Drugim ważnym świętem w Chinach jest obchodzone w ósmym miesiącu chińskiego kalendarza, czyli w październiku, Święta Środka Jesieni, w czasie trwania którego wypieka się tradycyjne księżycowe ciasteczka.

Z tego wynika, ze Chińczycy bardzo dużo pracują. Łatwo jest im znaleźć pracę? Jak wygląda system pomocy społecznej, opieki zdrowotnej i szkolnictwo?
– Pracownicy fizyczni pracują w Państwie Środka po 10 godzin dziennie 27 dni w miesiącu. Chińscy pracownicy umysłowi mają w większości przypadków sześciodniowy tydzień pracy. Pensje są oczywiście bardzo zróżnicowane. Od niedawna Chiny otwierają się na pracowników z Zachodu i by zachęcić ich do przyjazdu, oferują bardzo atrakcyjne warunki – mowa tu o wysokiej klasy specjalistach, inżynierach i kadrze zarządzającej branż takich jak elektroniczna, budowlana, samochodowa, informatyczna. Popularnym zajęciem wśród obcokrajowców jest też nauczanie języka angielskiego, zarówno w państwowych jak i prywatnych szkołach. Jest to stosunkowo łatwa do znalezienia i dobrze płatna praca.
Opieka społeczna w Chinach jest na bardzo niskim poziomie. Nie ma zasiłków dla bezrobotnych, emerytury są przewidziane jedynie dla osób zatrudnionych w administracji rządowej i państwowych przedsiębiorstwach. Regulowany prawnie obowiązek utrzymania starszych osób spoczywa na ich dzieciach. Opieka zdrowotna w Chinach jest płatna i droga, niektórzy pracodawcy ubezpieczają pracowników, ale nie mają takiego obowiązku. Większość osób zamieszkujących wsie musi we własnym zakresie płacić za opiekę medyczną, co w praktyce oznacza brak dostępu do niej. Od niedawna państwo zwraca część kosztów leczenia najstarszym obywatelom. Jeśli chodzi o poziom opieki medycznej to wszystko zależy od pieniędzy – w drogich klinikach standardy i wiedza lekarzy niejednokrotnie znacznie przewyższa warunki europejskie, w najtańszych placówkach zaś nie przestrzega się podstawowych zasad higieny. Popularne są ośrodki tradycyjnej medycyny chińskiej.
Dostęp do edukacji jest bezpłatny, ale tylko dla pierwszego dziecka i w miejscu zameldowania – w Chinach jest bardzo restrykcyjna polityka rodzinna i rejonizacja. W dużych miastach są dość drogie szkoły międzynarodowe, do których swoje dzieci posyłają obcokrajowcy.

Czy zakaz posiadania większej ilości dzieci powoduje, że przerywanie ciąży staje się powszechniejszym zjawiskiem?
– Polityka jednego dziecka zezwala na drugiego potomka w niektórych, mniej zaludnionych częściach kraju, niektórym mniejszościom etnicznym, w przypadku gdy pierwsze dziecko jest niepełnosprawne, a czasami, głównie na wsiach, gdy pierworodna była dziewczynka. W innych przypadkach posiadanie drugiego dziecka jest obwarowane wysokimi karami, a także koniecznością samodzielnego pokrywania kosztów leczenia i edukacji. Bogaci Chińczycy często pozwalają sobie na model rodziny szerszy niż 2 + 1, wśród biedniejszych popularna jest praktyka nierejestrowania kolejnych dzieci ze strachu przed karą finansową, a także próby rejestrowania rodzeństwa o małej różnicy wieku jako bliźniąt. Przerywanie ciąży w Chinach jest dość powszechne, zakazana jest aborcja ze względu na płeć. Lekarze nie mają prawa informować, czy urodzi się chłopiec czy dziewczynka. Jest to efekt masowych aborcji żeńskich ciąż, jakie miały miejsce w poprzednich latach, co doprowadziło do znacznej dysproporcji w populacji męskiej i żeńskiej.

Ta smutna rzeczywistość poprzedzona jest jednak pięknym ślubnym rytuałem.
– Tak, tradycyjna chińska ceremonia ślubna to pełen symboliki, barwny rytuał. Niestety, młodzi Chińczycy często podążają za nowoczesnością i rezygnują z wielu jego elementów. Zgodnie z tradycją małżeństwo w Chinach jest aranżowane przez swatkę. Do dnia dzisiejszego zdarza się, że zapracowani młodzi ludzie korzystają z takich usług. W taką rolę czasem wcielają się też rodzice. W wielu miastach, z reguły w parkach odbywają się targi matrymonialne, na których spośród anonsów zawierających wiek, wzrost, zarobki, wykształcenie, można wybrać kandydata na męża czy też żonę. Bardzo ważnym elementem jest dopasowanie dat urodzeń przyszłych współmałżonków, data samego ślubu również jest wyznaczana przez astrologa. Podczas uroczystości dominuje kolor czerwony symbolizujący szczęście i dobrobyt, bo biel to w Chinach kolor żałoby. Tradycyjna suknia panny młodej też jest w tym właśnie kolorze. Ważnym elementem przyjęcia jest ceremonia parzenia herbaty i, podobnie jak w Europie, krojenie weselnego tortu. Nową tradycją jest robienie przez młode pary przedślubnych sesji zdjęciowych, przez co urokliwe części miast wypełniają się w weekendy strojnie ubranymi narzeczonymi i ekipami fotograficznymi. Efekt tych sesji goście mogą podziwiać podczas wesela.

Tamtejsza egzotyka, barwność i przede wszystkim inność coraz częściej pociągają amatorów podróżowania. Co warto zobaczyć w Chinach, jeśli zdecydujemy się na wyjazd?
– Kraj, który z natury jest niemal kontynentem, ma do zaoferowania ciekawym oczom bardzo dużo. Największe atrakcje turystyczne to oczywiście Wielki Mur, Armia Terakotowa w Xian, Klasztor Shaolin, Pekin, Szanghaj, Hong Kong. Ja gorąco polecam okolice Guilin i Yangshuo z przepiękną scenerią dorzecza rzeki Li i Tarasami Ryżowymi Smoczego Grzbietu, gdzie miałam przyjemność spędzić tegoroczną majówkę. Tak, w Chinach też jest długi weekend majowy. Celem mojej ostatniej podróży było spektakularne Zhangijajie – miejsce, które było pierwowzorem krainy znanej z filmowej superprodukcji „Avatar”. Na listę „do odwiedzenia” polecam również wpisać prowincje Junnan i Syczuan, a dokładnie Instytut Hodowli Pandy Wielkiej w Chengdu, położony między dwoma „pięciotysięcznikami”: Śnieżną Górą Nefrytowego Smoka i Górą Haba i Yading- naturalny rezerwat, nad którym górują trzy święte dla Tybetańczyków ośnieżone szczyty: Chenresig (6032 m n.p.m), Jambeyang (5958 m n.p.m) i Chanadorje (5958 m n.p.m). To oczywiście tylko kropla w morzu atrakcji, jakie czekają odwiedzających Chiny. Myślę, że każdy, pod warunkiem otwartości na odmienność, znajdzie w tym kraju miejsca, w których się zakocha – gdzie, to już zależy od indywidualnych upodobań.

Jakie plany na przyszłość?
– Najbliższy rok spędzimy na pewno w Chinach, potem dwumiesięczna podróż przez kraje Azji i powrót do Polski, gdzie mam nadzieję wydać książkę. A potem? Kto wie, gdzie nas poniesie. Oduczyliśmy się planowania życia z dużym wyprzedzeniem. Gdyby ktoś rok temu mi powiedział, że będę mieszkać w Chinach, to nieźle bym się uśmiała. Jedyne co wiem na pewno to… że nie będzie nudno.
Rozmawiała
Agnieszka Buźniak

Komentarze

Dodane przez TD, w dniu 10.01.2014 r., godz. 16.20
Z przyjemnością przeczytałem. Gratuluję.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta