Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 18 kwietnia 2024 r., imieniny Bogusława, Bogumiły



Wybory czy plebiscyt?

Ikona
(Zam: 09.11.2010 r., godz. 12.00)

Za dwa tygodnie wybory. Najważniejsze, bo dotyczące najniższego szczebla władzy, samorządu terytorialnego. Jednak nie widać ich ani w przestrzeni miejskiej, ani w debacie publicznej. Zaangażowanie kandydatów jest mniejsze niż podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego, a zainteresowanie wyborców znikome.

Jest to przykre o tyle, że w tym roku obserwowaliśmy festiwal imprez związanych z obchodami 20-lecia restytucji samorządu terytorialnego w Polsce. Były sympozja, przemówienia, ordery. Z udziałem czołowych polityków. Zwykli ludzie nie zaangażowali się w te obchody, bo w ich odczuciu ta samorządowa władza nie jest ich. Widać to w opublikowanej dwa tygodnie temu sondzie „Wyszkowiaka”, w której ponad połowa deklarujących chęć głosowania, nie wierzy w to, że wybory cokolwiek zmienią.



Debata sięga chodników
Przedstawiciele władz przez ostatnie kadencje ciężko pracowali na takie zainteresowanie wyborców. Jest ono odzwierciedleniem jakości samorządowej debaty publicznej. Samorząd na własne życzenie, w oczach wyborców sprowadził się do budowniczego metrowych odcinków chodników i raz na kilka lat hal sportowych czy basenów na kredyt. Eskalację przecięć wstąg możemy obserwować przed każdymi wyborami, by obecni włodarze mogli pochwalić się osiągnięciami minionej kadencji i zapewnić sobie wybór na kolejną. Szczególnie, iż na przestrzeni ostatnich kampanii samorządowych śmiało odcinają oni kupony od inwestycji realizowanych za unijne pieniądze. Wyborcy już nie są mamieni obietnicami budowy kolejnych ulic i chodników. Plany kontrkandydatów obecni prezydenci i wójtowie zbijają przechwalaniem się, czego to nie zbudowali. Bo na więcej nie starczy, a po zajrzeniu do budżetowej kiesy często okazuje się, że są w niej tylko weksle do spłacenia.

Bo nie chcą się narażać
Kilka dni temu Łukasz Zalesiński na łamach „Rzeczpospolitej” zauważył, że co wybory niebezpiecznie zwiększa się liczba gmin, w których na wójta czy burmistrza kandyduje jeden kandydat – obecnie urzędujący włodarz gminy. W tym roku takich gmin jest już 300 na niespełna 2,5 tys. w całym kraju. Autor zauważa, że wyborczy marazm wynika z niewiary w zwycięstwo z urzędującym wójtem lub burmistrzem lub ze zwykłego konformizmu. Ludzie nie chcą publicznie wypowiadać się o lokalnej polityce i narażać się obecnej władzy, bo wiadomo, że po wyborach urazy walki wyborczej zostaną. Te konformistycznie postawy widać również w opublikowanej przed dwoma tygodniami sondzie „Wyszkowiaka”, w której 90 proc. ankietowanych odmówiło publikacji nazwisk pod swoimi wypowiedziami, bo przecież nie warto się narażać. W coraz większej liczbie gmin wybory przeistaczają się w swoisty plebiscyt, w którym udziela się wotum zaufania obecnie urzędującemu. Bo ten, aby dalej rządzić, musi otrzymać co najmniej połowę ważnie oddanych głosów. Gmin z jednym kandydatem przybywa z wyborów na wybory. I nie warto się łudzić, że ta tendencja się odmieni. Wyszkowianie pytani o wpływ wyborów na ich życie, albo nie chcą o tym rozmawiać, albo nie wierzą w to, że one cokolwiek zmienią. Jeśli nie zostaną wprowadzone zmiany do ordynacji samorządowej, to wybory zostaną zawłaszczone przez partie, które będą bić się o prezydentury dużych miast oraz władzę w sejmikach, a wybory gminne zamienią się właśnie w plebiscyty. Bo wybory bez debaty publicznej tracą rację bytu.

Czas na zmiany
Niemal przed każdymi wyborami pojawia się pomysł wprowadzenia kadencyjności w samorządach. Bo z wójtem, który urzęduje od dwóch czy pięciu kadencji, a często posiada bogate doświadczenie naczelnikowskie z czasu poprzedniego systemu, po prostu nikt nie chce konkurować. Wprowadzenie kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów nie jest na rękę partiom, które poszczególne miasta czy gminy traktują jako enklawy swojej władzy. Gdzie zasłużeni działacze mogą spokojnie pracować na samorządowych stanowiskach, bez względu na to, czy dana partia na poziomie kraju jest obecnie u władzy, czy w opozycji. Zauważa to jeden z młodych ankietowanych, który mówi, że wybory niewiele zmienią, bo w urzędach ciągle widzi te same twarze. Niewiara w możliwość zmian wyziera z wielu wypowiedzi. Jest jednak grupa ludzi, którzy znają wagę swojego głosu oraz wierzą, że wybory pozwalają na odsunięcie od władzy niekompetentnych polityków i urzędników. Jednak, aby dać tym wyborcom możliwość wybrania właściwych ludzi, którzy spełnią ich oczekiwania, konieczna jest debata, w której wyborcy dowiedzą się, czego mogą oczekiwać od kandydatów. W przeciwnym razie wybory samorządowe za cztery czy dwanaście lat zmienią się w plebiscyty.

Jarosław Zaradkiewicz
Były dziennikarz prasy lokalnej, obecnie - polskiej komercyjnej stacji telewizyjnej

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta