Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 03 października 2024 r., imieniny Gerarda, Teresy



Kościół to spełnienie mojego marzenia

Ikona
(Zam: 23.08.2011 r., godz. 11.38)

Mija dziesięć lat od powstania parafii Świętej Rodziny. Od początku posługę pełni tu proboszcz ks. Kazimierz Wądołowski, dla którego największym wyzwaniem była budowa świątyni. O trudach, chwilach zwątpienia, ale i radości opowiedział „Wyszkowiakowi”.

„Wyszkowiak”: W sierpniu 2001 roku otrzymał ksiądz polecenie od biskupa zorganizowania nowej placówki duszpasterskiej w Wyszkowie. Jaka była pierwsza reakcja księdza?
Ks. Kazimierz Wądołowski: – Ta decyzja zastała mnie we Włoszech. Byłem wtedy na obozie wakacyjnym z młodzieżą z Kolna. Ksiądz biskup zadzwonił i zaproponował, żebym poszedł do Wyszkowa budować kościół. Wiedziałem, że przede mną przez dwa lata próbował tego inny kapłan, więc wiąże się z tym jakaś trudność. Nie wiedziałem, czy sobie poradzę z takim wyzwaniem, jednak podjąłem się, i tak się wszystko zaczęło.

A z czym wiązały się trudności poprzedniego księdza?
- Dokładnie nie wiem, ale zapewne ze znalezieniem odpowiedniego gruntu pod budowę kościoła. Kiedy tu przyszedłem, nie było nic oprócz myśli, że ma powstać nowa parafia. I tak, w porozumieniu z gminą i ówczesnym burmistrzem rozpoczęliśmy szukanie jakiegoś terenu. W gminie zaproponowano teren na osiedlu Jutrzenka. Okazało się jednak, że jest on nie do wzięcia. Najpierw przez pół roku załatwiałem różne sprawy formalne związane z tym gruntem, a później pani naczelnik powiedziała, że, niestety, tam kościoła nie będzie można pobudować.

A jakie były odczucia po telefonie od księdza biskupa? Bo dla duszpasterza jest to pewnego rodzaju awans.
- Był to dla mnie nie tyle awans, co raczej wyzwanie. Zdecydowanie łatwiej jest pójść do parafii, gdzie jest gotowy kościół, a tu szedłem przecież z przeznaczeniem do organizacji, a więc było to dość trudne wyzwanie. Ja jednak lubię takie zadania i jakoś mnie to aż tak nie przerażało. W słuszności tej decyzji utwierdziła mnie pierwsza niedziela w parafii św. Wojciecha. Kiedy spotkałem się z tą społecznością, z tymi ludźmi, to od razu nabrałem przekonania, że w tym mieście uda mi się to zrobić, już wtedy byłem do tego w pełni przekonany.

Budowa kościoła to przedsięwzięcie dla wielu pokoleń, odpowiedzialne. Czuł ksiądz wsparcie ze strony parafian? Jak ono się przejawiało?
- Oczywiście, że czułem wsparcie. Co prawda na początku łatwo nie było. W pierwszym momencie ta decyzja była dla ludzi bardzo szokująca i trudna do zrozumienia. Ja się temu nie dziwiłem i doskonale to rozumiałem, bo przecież ludzie przez tyle lat budowali kościół św. Wojciecha i nagle okazuje się, że znów nie mają kościoła. Wiedziałem, że potrzeba jego budowy na tym terenie jest. Dlatego też pierwsze miesiące, pierwsza kolęda nie należały do łatwych. Jednak później, kiedy udało nam się kupić teren i kiedy w ciągu miesiąca powstała kaplica, to ludzie się przekonali. Zobaczyli, że można coś zrobić i to w miarę sprawnie. Myślę, że parafianie od początku obdarzyli mnie zaufaniem, czułem ich wsparcie. Dotychczas jestem przekonany o tym, że w Wyszkowie ludzie są życzliwi i panuje dobra atmosfera, jeśli chodzi o stronę religijną.

Budowa świątyni trwa już dziewięć lat. Co ksiądz myśli spoglądając na nią: „już tak wiele dokonaliśmy” czy „jak dużo jeszcze przed nami”?
- Patrząc na kościół myślę, że jeszcze sporo jest do zrobienia, ale kiedy wspomnę, ile już za nami, to napawa mnie to optymizmem. Bo jeśli zrobiliśmy już tyle, to też wszystko dokończymy.

Jakie prace w kościele są jeszcze do wykonania?
- Jest jeszcze sporo do zrobienia, ale w najbliższym czasie, jeszcze w tym roku, planuję wyłożyć kamieniem słupy – zrobić taką jakby lamperię, pomalować niższe nawy, zrobić drogę krzyżową, dokończyć sztukaterię. Później już zostanie głównie wyposażenie: ławki, drzwi itp.

W kazaniu z 25 marca 2001 roku powiedział ksiądz: „Nasz trud na pewno nie będzie daremny, ale będzie świadectwem naszej wiary, zaangażowania i naszej przynależności do Boga.” W jakim stopniu te słowa się sprawdziły?
- Sprawdziły się i nadal będą się sprawdzać, bo świątynia po nas zostanie. Będzie to nie tylko moje świadectwo, ale także świadectwo ludzi, którzy przy tej budowie pracowali i ją wspierali. Bo przecież nie przynieśli tego kościoła aniołowie, tylko budowali go ludzie i to ich trud jest tutaj świadectwem, które zostanie na wiele pokoleń. Ja też pamiętam, kiedy moja babcia opowiadała o budowie kościoła i o noszeniu cegieł na plecach. Tak samo to pokolenie będzie opowiadało o budowie tej świątyni. Będzie to taka pamiątka po nas.

A jakie trudności napotkał ksiądz podczas budowania wspólnoty parafian? Miał ksiądz jakieś chwile zwątpienia? Czy były momenty, że miał ksiądz, po ludzku, wszystkiego dość?
- Bardzo trudnym momentem było to, kiedy usłyszałem, że na gruncie, który już miał być przeznaczony pod budowę kościoła, nie można tego zrobić. Wtedy miałem takie załamanie, bo tyle moich starań poszło na marne. Jednak nie trwało ono długo, ponieważ po jednej z mszy, na której powiedziałem parafianom, że nie mamy tego terenu, podeszła do mnie pewna kobieta i powiedziała, że dlatego tak się dzieje, bo się za mało modlimy. Najpierw mnie to zaszokowało, ale za chwilę dało ogromną siłę. Kobieta ta zorganizowała wspólną modlitwę, do której się przyłączyłem. Zaczęliśmy nowennę do św. Józefa. Oprócz tego, każdego dnia jedna osoba pościła o chlebie i wodzie w tej intencji. W międzyczasie oczywiście szukałem nowego terenu pod budowę kościoła. O tym miejscu, gdzie dziś mamy kościół wiedziałem, ale nie było nas na nie stać. Problem polegał na tym, że właściciele ziemi chcieli całą sumę od razu, a ja takich pieniędzy nie miałem. Kiedy pojechałem do nich, bardzo długo negocjowałem rozłożenie tej kwoty na raty. Ostatecznie, po naprawdę długich namowach, zgodzili się i umówiliśmy się do notariusza na 19 marca, czyli na dzień św. Józefa. Musiałem uzbierać połowę sumy, co też nie było łatwe, ale nadzieją napełniło mnie to, że modliliśmy się do św. Józefa, a notariusza mamy właśnie w uroczystość tego świętego. Stwierdziłem wtedy, że się uda i zbiorę całą kwotę. Tak też się stało.

Jak księdza zdaniem, w dobie laicyzacji społeczeństwa, przyciągać ludzi, szczególnie młodych, do Kościoła?
- Myślę, że nie ma na to gotowych recept. Na pewno dziś nie jest łatwo przez komputeryzację, bo młodzi ludzie nie są przyzwyczajeni do wysiłku, do pracy. Dziś młodzież jest inaczej nastawiona – uważa, że wszystko łatwo przychodzi. W związku z tym nie jest łatwo, a przesłanie Kościoła i wychowanie moralne wymaga jakiegoś trudu i wysiłku. Myślę jednak, że trzeba po prostu być sobą i na pewno nie można pobłażać. Wydaje mi się, że jeśli młodzież zobaczy, że ktoś jest autentycznym świadkiem tego, co mówi i co robi, to szybko się przekona o właściwej drodze. U nas przy parafii działa spora grupa młodzieży i to napawa mnie radością.

Czy takim sposobem są „nowoczesne” formy, takie jak festyny, spływy kajakowe, spotkania z publicystami i koncerty, które odbywają się w parafii?
- Myślę, że tak. Organizujemy tego typu inicjatywy po to, aby pokazać młodym ludziom, że można spędzać pożytecznie czas, niekoniecznie z butelką piwa pod budką. Na obozy zapraszamy różne osoby publiczne po to, aby pokazać młodzieży, że aby coś osiągnąć, być kimś, trzeba w to włożyć wiele trudu.

Obecnie jest ksiądz wicedziekanem dekanatu wyszkowskiego, kanonikiem Kapituły Katedralnej Łomżyńskiej, a także proboszczem dość dużej parafii. To wiele obowiązków i poświęcenie. Jak ksiądz sobie z tym radzi?
- Szczególnie trudne jest bycie proboszczem. Najtrudniej jest pogodzić budowę kościoła z duszpasterstwem, bo chciałoby się, żeby wszystko prężnie działało. Nie jest to łatwe, ale na razie jeszcze mi jakoś starcza sił, nie brakuje inwencji. Na pewno dzieje się to kosztem wolnego czasu dla siebie, bo wciąż trzeba tu być i wszystkiego pilnować. Poprzez budowę zaniedbałem wiele spraw, np. odwiedzanie znajomych czy przyjaciół.

Nie myśli sobie ksiądz czasami: „niech to wszystko się wreszcie skończy”?
- Na pewno chciałbym, aby budowa była już zakończona, bo ciągle myślę, co jeszcze trzeba zrobić. Jednak z drugiej strony, jest mi z tym dobrze. Nawet ksiądz biskup kiedyś powiedział: „Widzę, że ksiądz Kazimierz to nie może mieć jednej sprawy na głowie. Musi mieć kilka, wtedy dobrze się czuje”. I pewnie tak to jest, że jak mam więcej na głowie, bo jestem bardziej ożywiony i to mnie tak pozytywnie nakręca. Oprócz tego, siłę daje mi też świadomość, że ludzie mi ufają i doceniają mój trud i wysiłek. To bardzo wiele znaczy.

Jak świętował ksiądz jubileusz dziesięciolecia probostwa w tej parafii?
- W czerwcu odbyła się uroczysta msza święta, którą odprawił były sekretarz Ojca Świętego Jana Pawła II i Benedykta XVI – arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, metropolita lwowski. To właściwie był taki nasz jubileusz. Na początku września planujemy jeszcze wydać album o parafii.

Posługę kapłańską pełni ksiądz już dwadzieścia trzy lata. Co z perspektywy czasu sądzi ksiądz o swojej drodze życiowej?
- Nigdy nie żałowałem swojej decyzji. Kiedy szedłem do seminarium, zastanawiałem się, czy sobie poradzę, ale już od pierwszych dni wiedziałem, że to odpowiednia droga. Nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, czy dobrze wybrałem. Wiedziałem, że moje miejsce jest w seminarium. Gdybym miał dziś wybierać, to wybrałbym tak samo. Jedynym moim niepowodzeniem było to, kiedy biskup wysłał mnie do pracy we Włoszech. Kompletnie się tam nie mogłem odnaleźć i jak najszybciej chciałem wrócić do Polski. Obczyzna absolutnie mi nie służyła.

Być może od początku była księdzu pisana posługa w Wyszkowie?
- Tak, prawdopodobnie tak, bo świetnie się tu czuję. Mieszkają tu wspaniali ludzie.

Czy uważa się ksiądz za spełnionego kapłana?
- Tak, bo praca duszpasterska się trochę rozmywa i tak naprawdę jej owoców nie widać. W moim przypadku namacalnym owocem będzie kościół. Jest to w pewnym stopniu spełnienie mojego marzenia, bo ten kościół jest właśnie taki, jak go sobie wyobrażałem. Ale tak naprawdę nie wiadomo, co jeszcze przede mną.

Rozmawiała M.Ch.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta