To kwestia siły charakteru
(Zam: 11.10.2018 r., godz. 18.00)Piotr Trześniewski – w Wyszkowie znany przede wszystkim jako sportowiec, streetworker, trener. Niedawno zdecydował się na wstąpienie do wojsk obrony terytorialnej (WOT). Jak mówi, wszelkie trudy służby można pokonać, jeśli jest się odpowiednio psychicznie nastawionym, zmotywowanym.
Czy łatwiej było Ci podjąć decyzję o wstąpieniu do obrony terytorialnej, bo uprawiasz sport i odbyłeś już zasadniczą służbę wojskową?
Piotr Trześniewski: Bardzo łatwo – jestem sprawny fizycznie. Chciałem też przekonać się, jak i czy w ogóle wojsko zmieniło się przez ostatnie dziesięć lat. Chodziło o sprawdzenie siebie i tego, co obecnie dzieje się w wojsku. A zmieniło się na plus na pewno to, że w terytorialsach można liczyć na pełen szacunek przełożonych, którzy po każdych zajęciach pytają, czy wszystko z nami w porządku, czy nic się nam złego nie stało. To dla mnie zaskoczenie, bo wcześniej doświadczyłem troszkę ostrzejszego wojska. Jako terytorialsi dostaliśmy nowy sprzęt, nowe umundurowanie, które różni się od tego, które było dziesięć lat temu – tamto było mniej komfortowe, swędzące, łatane.
Nie ma drylu, z którym przynajmniej kiedyś, kojarzyło się wojsko?
– Wiadomo, jest musztra, trzeba być zdyscyplinowanym. Trzeba wysiłku, by dźwigając plecak iść na ćwiczenia i je potem realizować. Tam nikt nie siedzi bezczynnie, żołnierze starsi stopniem robią wszystko, by nam się nie nudziło, byśmy cały czas powtarzali to, czego się uczymy – czasem jest to teoria, czasem praktyka, w zależności od tego, jak zdecydują przełożeni. Osoby, które odbyły wcześniej służbę wojskową są bardziej przystosowane, bo znajdą musztrę, mają inne umiejętności. Młodzież bez przygotowania, z którą się spotkałem, była troszkę zdezorientowana. Nagle zderzyli się z rzeczywistością. Spotkałem się z głosami typu „jest przechlapane, nie można sobie zaparzyć kawy, nie ma gdzie podładować telefonu” itp. Problemy współczesnej młodzieży, w porównaniu z tymi sprzed 10-12 lat, są, można powiedzieć, śmieszne. Takie dwutygodniowe szkolenie jest przydatne dla tych młodych ludzi, bo uczą się dyscypliny m.in. czy chcą, czy nie muszą wstać rano. Opowiadał mi jeden z młodszych żołnierzy, że jadąc na szkolenie wysiedli z autobusu, zobaczyli namioty i wsiedli z powrotem. Nie byli przygotowani na to, by przebywać pod namiotami w osiem osób. Nie mieli adekwatnego wyobrażenia, czym jest wojsko, nie mają w sobie silnego charakteru. O tyle jest jednak dobrze, ze młodzież, która pozostała w służbie wytrwała do końca.
Czy Twoim zdaniem człowiek, który nie uprawia sportu, w średnim wieku musi się wcześniej fizycznie przygotować, by podołać wymaganiom szkolenia w WOT?
– Myślę, że chodzi tu bardziej o siłę charakteru. Jeśli człowiek z silnym charakterem na coś się zdecyduje, to będzie w tym trwał. Myślę, że wszystko zależy od nastawienia. Wychodzę z założenia, że wiele rzeczy w życiu dokonałem wbrew przeciwnościom losu, dzięki odpowiedniemu psychicznemu nastawieniu. Jeśli zdecydowałem się, że pójdę do obrony terytorialnej, to to zadanie realizuję. Ludzie mają różne motywacje do podjęcia tej służby. Wstępują starsi, są i tacy, którzy studiują. Są też pracujący, którzy chcą sobie dorobić, nie mają co zrobić z wolnym czasem.
Jak była Twoja motywacja, prócz tej, że chciałeś sprawdzić, jak zmieniło się wojsko?
– Poczucie tożsamości związane z tym, że mieszkam na ziemi wyszkowskiej. Należę do niej, znam bardzo dobrze te tereny i w razie zagrożenia chciałbym pomagać lokalnej społeczności.
W momencie wybuchu wojny będziesz od razu do dyspozycji przełożonych.
– Prawdopodobnie dostanę telefon i będę musiał stawić się w konkretne miejsce. Składając przysięgę stajemy się żołnierzami. Jesteśmy szkoleni przede wszystkim do tego, by zabezpieczać ludność cywilną. Jako członkowie lokalnych społeczności mijamy się codziennie ze swoimi sąsiadami, żyjemy codziennymi problemami. A w razie jakiejś katastrofy mamy zabezpieczać teren tu, lokalnie. Nie chodzi tylko o sytuację, kiedy wybucha wojna, ale także np. w przypadku klęsk żywiołowych. Działania w ramach wojsk obrony terytorialnej są zaplanowane. Formacja ma ściśle określony cel rozwoju. Po 3 latach mamy mieć swoje drużyny liczące 6-12 osób. To będą koledzy z powiatu, gminy. W razie potrzeby mamy realizować zadania w ramach drużyny.
Nieuniknione jest pytanie, które pewnie zadaje sobie wielu, czy służba w WOT jest do pogodzenia z pracą, rodziną, wychowywaniem dzieci, innymi obowiązkami, których masz przecież całą masę?
– Jest to trudne, ale możliwe. To służba ochotnicza, jeśli ktoś uznaje, że to jednak nie dla niego, może odejść. Wielu jednak w niej pozostaje. Każdy z innego powodu, jedni sprawdzają siebie, a inni mają poczucie, że służą ojczyźnie, nie potrafią żyć bez wojska. Motywacje są bardzo różne.
Jak wyglądało sprawdzanie kandydatów przed przyjęciem do WOT?
– Przeszedłem badania psychologiczne, teksty psychofizyczne. Wszystko odbywało się w Siedlcach. W ciągu dwóch godzin można było już stwierdzić, czy kandydat nadaje się, czy nie. Nie jest to więc długa, kłopotliwa procedura. A koszty dojazdu do Siedlec i tak są zwracane.
Ja wygląda przeciętny dzień w ramach ćwiczeń?
– Zajęcia zaczynają się o godz. 7.00, choć czasem wstawaliśmy o godz. 2.00-3.00 i jechaliśmy na poligon. 60-80 osób dzieliło się na 12-15-osobowe grupy, które kolejno realizowały przydzielone zadania – nauka przeładowywania broni, pierwszej pomocy, jak zatrzymywać pojazd i in. Jeśli zostawaliśmy w terenie, dostarczano nam posiłek i kontynuowaliśmy ćwiczenie. Wracaliśmy na kolejny posiłek i realizowana była kolejna część zajęć – teoria albo praktyka. Kończyło się wszystko ok. godz. 20.00. Uczymy się żyć, jak prawdziwi żołnierze. A wśród nich, jeden na dziesięciu to kobieta. Kobiety mają najczęściej więcej zapału i werwy do szkolenia niż mężczyźni.
Gdzie odbywały się ćwiczenia?
– Ćwiczenia podstawowe odbywają się eksterytorialnie. Po pierwszym szkoleniu byliśmy przydzielani do jednostek macierzystych. W moim przypadku był to batalion w Komorowie. Można sobie wybrać miejsce odbywania szkolenia, które po złożeniu podania można zmienić. Szkolenia, które teraz odbywam, są w jeden weekend w miesiącu w Komorowie. Utrwalamy i poszerzamy wiedzę, umiejętności zdobyte podczas szkolenia zasadniczego, tylko że jesteśmy w mniejszych grupach.
Myślisz, że tego typu szkolenie odpowiednio przygotowuje do działań w czasie wojny?
– Wiadomo, że nie jesteśmy żołnierzami zawodowymi, mamy ich wspierać w działaniach. Jeśli żołnierz ma chęć uczyć się, to na pewno dobrze się przygotuje. To tak jak w każdej szkole. Są osoby, które kończą szkołę po najmniejszej linii oporu, nie przywiązując do niej wagi, a inni chcą się uczyć i jak najwięcej skorzystać z zajęć.
Rozmawiała
Justyna Pochmara
Piotr Trześniewski: Bardzo łatwo – jestem sprawny fizycznie. Chciałem też przekonać się, jak i czy w ogóle wojsko zmieniło się przez ostatnie dziesięć lat. Chodziło o sprawdzenie siebie i tego, co obecnie dzieje się w wojsku. A zmieniło się na plus na pewno to, że w terytorialsach można liczyć na pełen szacunek przełożonych, którzy po każdych zajęciach pytają, czy wszystko z nami w porządku, czy nic się nam złego nie stało. To dla mnie zaskoczenie, bo wcześniej doświadczyłem troszkę ostrzejszego wojska. Jako terytorialsi dostaliśmy nowy sprzęt, nowe umundurowanie, które różni się od tego, które było dziesięć lat temu – tamto było mniej komfortowe, swędzące, łatane.
Nie ma drylu, z którym przynajmniej kiedyś, kojarzyło się wojsko?
– Wiadomo, jest musztra, trzeba być zdyscyplinowanym. Trzeba wysiłku, by dźwigając plecak iść na ćwiczenia i je potem realizować. Tam nikt nie siedzi bezczynnie, żołnierze starsi stopniem robią wszystko, by nam się nie nudziło, byśmy cały czas powtarzali to, czego się uczymy – czasem jest to teoria, czasem praktyka, w zależności od tego, jak zdecydują przełożeni. Osoby, które odbyły wcześniej służbę wojskową są bardziej przystosowane, bo znajdą musztrę, mają inne umiejętności. Młodzież bez przygotowania, z którą się spotkałem, była troszkę zdezorientowana. Nagle zderzyli się z rzeczywistością. Spotkałem się z głosami typu „jest przechlapane, nie można sobie zaparzyć kawy, nie ma gdzie podładować telefonu” itp. Problemy współczesnej młodzieży, w porównaniu z tymi sprzed 10-12 lat, są, można powiedzieć, śmieszne. Takie dwutygodniowe szkolenie jest przydatne dla tych młodych ludzi, bo uczą się dyscypliny m.in. czy chcą, czy nie muszą wstać rano. Opowiadał mi jeden z młodszych żołnierzy, że jadąc na szkolenie wysiedli z autobusu, zobaczyli namioty i wsiedli z powrotem. Nie byli przygotowani na to, by przebywać pod namiotami w osiem osób. Nie mieli adekwatnego wyobrażenia, czym jest wojsko, nie mają w sobie silnego charakteru. O tyle jest jednak dobrze, ze młodzież, która pozostała w służbie wytrwała do końca.
Czy Twoim zdaniem człowiek, który nie uprawia sportu, w średnim wieku musi się wcześniej fizycznie przygotować, by podołać wymaganiom szkolenia w WOT?
– Myślę, że chodzi tu bardziej o siłę charakteru. Jeśli człowiek z silnym charakterem na coś się zdecyduje, to będzie w tym trwał. Myślę, że wszystko zależy od nastawienia. Wychodzę z założenia, że wiele rzeczy w życiu dokonałem wbrew przeciwnościom losu, dzięki odpowiedniemu psychicznemu nastawieniu. Jeśli zdecydowałem się, że pójdę do obrony terytorialnej, to to zadanie realizuję. Ludzie mają różne motywacje do podjęcia tej służby. Wstępują starsi, są i tacy, którzy studiują. Są też pracujący, którzy chcą sobie dorobić, nie mają co zrobić z wolnym czasem.
Jak była Twoja motywacja, prócz tej, że chciałeś sprawdzić, jak zmieniło się wojsko?
– Poczucie tożsamości związane z tym, że mieszkam na ziemi wyszkowskiej. Należę do niej, znam bardzo dobrze te tereny i w razie zagrożenia chciałbym pomagać lokalnej społeczności.
W momencie wybuchu wojny będziesz od razu do dyspozycji przełożonych.
– Prawdopodobnie dostanę telefon i będę musiał stawić się w konkretne miejsce. Składając przysięgę stajemy się żołnierzami. Jesteśmy szkoleni przede wszystkim do tego, by zabezpieczać ludność cywilną. Jako członkowie lokalnych społeczności mijamy się codziennie ze swoimi sąsiadami, żyjemy codziennymi problemami. A w razie jakiejś katastrofy mamy zabezpieczać teren tu, lokalnie. Nie chodzi tylko o sytuację, kiedy wybucha wojna, ale także np. w przypadku klęsk żywiołowych. Działania w ramach wojsk obrony terytorialnej są zaplanowane. Formacja ma ściśle określony cel rozwoju. Po 3 latach mamy mieć swoje drużyny liczące 6-12 osób. To będą koledzy z powiatu, gminy. W razie potrzeby mamy realizować zadania w ramach drużyny.
Nieuniknione jest pytanie, które pewnie zadaje sobie wielu, czy służba w WOT jest do pogodzenia z pracą, rodziną, wychowywaniem dzieci, innymi obowiązkami, których masz przecież całą masę?
– Jest to trudne, ale możliwe. To służba ochotnicza, jeśli ktoś uznaje, że to jednak nie dla niego, może odejść. Wielu jednak w niej pozostaje. Każdy z innego powodu, jedni sprawdzają siebie, a inni mają poczucie, że służą ojczyźnie, nie potrafią żyć bez wojska. Motywacje są bardzo różne.
Jak wyglądało sprawdzanie kandydatów przed przyjęciem do WOT?
– Przeszedłem badania psychologiczne, teksty psychofizyczne. Wszystko odbywało się w Siedlcach. W ciągu dwóch godzin można było już stwierdzić, czy kandydat nadaje się, czy nie. Nie jest to więc długa, kłopotliwa procedura. A koszty dojazdu do Siedlec i tak są zwracane.
Ja wygląda przeciętny dzień w ramach ćwiczeń?
– Zajęcia zaczynają się o godz. 7.00, choć czasem wstawaliśmy o godz. 2.00-3.00 i jechaliśmy na poligon. 60-80 osób dzieliło się na 12-15-osobowe grupy, które kolejno realizowały przydzielone zadania – nauka przeładowywania broni, pierwszej pomocy, jak zatrzymywać pojazd i in. Jeśli zostawaliśmy w terenie, dostarczano nam posiłek i kontynuowaliśmy ćwiczenie. Wracaliśmy na kolejny posiłek i realizowana była kolejna część zajęć – teoria albo praktyka. Kończyło się wszystko ok. godz. 20.00. Uczymy się żyć, jak prawdziwi żołnierze. A wśród nich, jeden na dziesięciu to kobieta. Kobiety mają najczęściej więcej zapału i werwy do szkolenia niż mężczyźni.
Gdzie odbywały się ćwiczenia?
– Ćwiczenia podstawowe odbywają się eksterytorialnie. Po pierwszym szkoleniu byliśmy przydzielani do jednostek macierzystych. W moim przypadku był to batalion w Komorowie. Można sobie wybrać miejsce odbywania szkolenia, które po złożeniu podania można zmienić. Szkolenia, które teraz odbywam, są w jeden weekend w miesiącu w Komorowie. Utrwalamy i poszerzamy wiedzę, umiejętności zdobyte podczas szkolenia zasadniczego, tylko że jesteśmy w mniejszych grupach.
Myślisz, że tego typu szkolenie odpowiednio przygotowuje do działań w czasie wojny?
– Wiadomo, że nie jesteśmy żołnierzami zawodowymi, mamy ich wspierać w działaniach. Jeśli żołnierz ma chęć uczyć się, to na pewno dobrze się przygotuje. To tak jak w każdej szkole. Są osoby, które kończą szkołę po najmniejszej linii oporu, nie przywiązując do niej wagi, a inni chcą się uczyć i jak najwięcej skorzystać z zajęć.
Rozmawiała
Justyna Pochmara
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl