Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 30 grudnia 2024 r., imieniny Irminy, Sabiny



Schizofrenia

(Zam: 27.02.2013 r., godz. 10.30)

Vincent van Gogh, Isaac Newton, czy John Forbes Nash, bohater filmu „Piękny umysł” – wielcy, chorzy na schizofrenię. Choroba najczęściej dotyka ludzi młodych. Pobyty w szpitalu, ciągłe leczenie, nawroty – tak przebiega życie dwojga naszych rozmówców, podopiecznych Środowiskowego Domu Samopomocy „Soteria” (ich imiona zmieniliśmy). To druga część naszego minicyklu wywiadów, dzięki któremu chcemy przybliżyć państwu problemy chorych psychicznie.

***
Pan Arkadiusz miał poukładane życie, żonę, dzieci, gdy niespodziewanie zachorował na schizofrenię. To wywróciło jego dotychczasowy świat do góry nogami – żona odeszła, a on był skazany na częste nawroty choroby. Dziś ma pięćdziesiąt lat.

Jak zapamiętał Pan początek choroby?
- Zaczęło się dość późno i nagle, miałem 35 lat. Wpadłem w psychozę, wydawało mi się, że coś się stanie mojej rodzinie. Pobiegłem nad Bug i tam mi się wydawało że rodzina tonie w rzece, że rzucają się do niej, popełniają samobójstwo. Potem usłyszałem głos „A teraz Ty” i skoczyłem do wody. Pływać umiem, więc nie szło się utopić. Wypłynąłem gdzieś za Monarem, szedłem mokry do domu, jakoś trafiłem. Poszedłem do sąsiadki mówiłem, „Pomóż, bo moja rodzina nie żyje”. Żona otworzyła drzwi, zrozumiałem, że żyje. Drugiego dnia działo się ze mną to samo. Karetką zawieźli mnie do szpitala. Tam wydawało mi się, że jestem żywym trupem, że pielęgniarka chce mnie zabić zastrzykami, czułem, że się rozkładam. Miałem suchy język, myślałem, że mi odpadnie. Tak się męczyłem. Byłem unieruchomiony w pasach. Trafiłem do szpitala w Pruszkowie, gdzie byłem pół roku.

Po wyjściu czuł się Pan lepiej?
- Marnie się jaszcze czułem, ale nie miałem urojeń. To był szok dla mózgu. W sumie do tej pory byłem piętnaście razy w szpitalu.

Co Pan pomyślał, kiedy usłyszał Pan diagnozę?
- W rodzinie mam lekarzy, wytłumaczyli mi, że to choroba jak każda inna, że trzeba brać leki i trudno.

Jak się żyje z taką chorobą?
- Wiadomo, że nie wolno pić alkoholu, brać regularnie leki, a jak coś się dzieje, trzeba iść do lekarza, jechać do szpitala.

A rodzina?
- Ja nie jestem z Wyszkowa, żona pochodzi stąd. Poznaliśmy się w Olsztynie, ona pracowała w miejskim hotelu, a ja byłem tam zakwaterowany jako pracownik fabryki opon samochodowych. Kiedy zachorowałem, bała się dawać mi dzieci, żebym wychodził z nimi na spacer. Wstydziła się mnie i się rozwiodła. Był to dla mnie cios. Nagle odseparowała ode mnie. Dziś dzieci są dorosłe, dzwonimy do siebie.

Zastanawiał się Pan, dlaczego żona to zrobiła?
- Nie, widocznie tak musiało być. Nieraz dzwonię do niej.

Kto z panem wtedy został?
- Nikt, zostałem sam. Wynająłem mieszkanie.

Pracował Pan?
- Tak, byłem operatorem defektoskopu, sprawdzałem spawy na kotłach w elektrowniach, rury parowe.

Choroba nie przeszkadzała w wykonywaniu pracy?
- Ukrywałem chorobę, nic nie mówiłem, wie pani jakie jest społeczeństwo. Kiedy się dowiedzieli, że jestem chory, to mi nie przedłużyli umowy.

Potem pracował Pan gdzieś?
- W zakładzie pracy chronionej. Praca pomaga w tej chorobie, dobrze by było, żeby takich zakładów było więcej, bo chorych ludzi na rentach jest sporo. Teraz nie pracuję nigdzie, już by mi było ciężko, nie mogę się skupić.

Czy w pana przypadku nawroty choroby przebiegają podobnie?
- Tak, zawsze chodzi o koniec świata, obawy, że coś się stanie. Zawsze wcześniej zgłaszam się do lekarza, jak się jeszcze dobrze czuję. Pierwszym objawem jest to, że nie mogę spać. To choroba do końca życia, leki, zastrzyki co dwa tygodnie. W Soterii jestem od początku jej funkcjonowania, z przerwą trzyletnią na pobyt w zakładzie opiekuńczo-leczniczym Jestem pod stałą opieką, terapeutki znają mnie, jak się coś zaczyna dziać, widzą to. Z mamą, która jest w Warszawie, codziennie dzwonimy do siebie. Ona kontroluje, czy coś złego się ze mną nie dzieje. To już pięć lat, jak nie mam nawrotu. Wcześniej zdarzały się raz do roku, w momentach, kiedy zachodziły jakieś zmiany w moim życiu, kryzysy, traciłem pracę.
Jestem samotnikiem, przychodzę do domu z nikim się nie spotykam, dzwonię tylko do znajomych.

Zastanawiał się Pan „dlaczego ja”?
- Ludzie są chorzy na serce, to jeszcze gorsze niż schizofrenia. Ludzie mają przeszczepy, muszą brać leki, żeby organizm nie odrzucił przeszczepu. Tu też trzeba.

***
- Szłam z chłopakiem, on dla żartu na niby ugodził się nożem, śmiał się. A ja się przelękłam. Nie mogłam jeść spać, umyć się – tak mówi o początkach swojej choroby pięćdziesięcioośmioletnia pani Zdzisława.

Choroba zmieniła Pani życie osobiste.

- Mamusia zapisała mnie do psychiatry, która skierowała mnie do szpitala. Byłam tam od sierpnia do początku listopada. W styczniu poznałam chłopaka, z którym w lutym wzięłam ślub. W małżeństwie byłam cztery lata. Mąż wniósł o unieważnienie małżeństwa, mówił, że byłam chora jako panna i się nie przyznałam.

Co się z Panią działo po rozwodzie?
- Pomagałam rodzicom w gospodarstwie, gdy siostra podrosła, ja podjęłam pracę w Odzieżowej Spółdzielni Inwalidów w Makowie Mazowieckim. Tam pracowałam 10 lat. Potem miałam zakrzepowe zapalanie żył, odnawiało mi się to, noga mi puchła, przeszłam na rentę chorobową. Potem 9 lat byłam w domu, były nieporozumienia, bili mnie, dokuczali. Poprosiłam zięcia, by kupił mieszkanie, a ja odpisałam mu działkę. Od dziesięciu lat mieszkam sama w Wyszkowie.

Choroba często nawracała?
- Raz w roku. Często wpadałam w anoreksję. W lodówce jedzenie się psuło. Przez 15 lat chorowałam, zanim lekarze powiedzieli mi, że mam schizofrenię.

Dla Pani do był szok?
- Mnie było wszystko jedno.

Od trzech lat nie była Pani w szpitalu. Jak się Pani dziś czuje?
- Dobrze, mam koleżanki, grywam w karty, mam dyżury w kuchni, pomagam, sprzątam, odkurzam. Biorę zastrzyki, leki, czuję się dobrze. W sobotę wstanę rano, umyję się zmówię pacierz, pójdę do sklepu, sprzątam, obiad gotuję na niedzielę. W domu zawsze jest co robić. Nieraz książki poczytam, Pismo Święte, to pomaga.

Daje się normalnie żyć?
- Tak, biorę leki, zastrzyki. Jest we mnie chęć do pracy, do życia, do wszystkiego.

Rozmawiała
Justyna Pochmara

Komentarze

Dodane przez O.N.A., w dniu 27.02.2013 r., godz. 22.12
Niepokojące! Myślałam, że majac czterdziestkę mam już za sobą etap pewnych czekających mnie chorób. Niekomfortowa jest myśl, że takie rzeczy mogą przytrafić się nam w każdej chwili. Staram się zawsze...
Bardzo to wszystko przykre
Dodane przez Golem, w dniu 28.02.2013 r., godz. 08.14
...Kiedy zachorowałem, bała się dawać mi dzieci, żebym wychodził z nimi na spacer. Wstydziła się mnie i się rozwiodła. Był to dla mnie cios. Nagle odseparowała ode mnie. Dziś dzieci są dorosłe, dzwonimy do siebie... A z żoną ułożyły się stosunki?
Dodane przez TD, w dniu 28.02.2013 r., godz. 09.15
Ludzie chorujący na choroby psychiczne mają prawo do związków emocjonalnych. Taki związek, między osobami chorującymi na schizofrenię może być bogatszy i bardziej trwały, dzięki wspólnemu doświadczaniu choroby i związanego z tym cierpienia. Głębia egzystencji sięga od radości do smutku, od szczęścia do cierpienia. Umiejętność bycia razem w zdrowiu i chorobie, w radości i smutku, w miłości i cierpieniu - nadaje sens naszemu wspólnemu życiu i wzmacnia każdego z małżonków. To jednak duże wyzwanie, dlatego ważne jest, by wspólnie zastanowić się nad tym, czy bliska nam osoba jemu podoła.
Dodane przez Zen, w dniu 28.02.2013 r., godz. 14.57
Do takiego "dojrzałego związku", o jakim mówi TD, potrzeba dojrzałego partnera. Jednak czy należy obwiniać kobietę, która przestraszyła się sytuacji, w której się znalazła? Jej decyzja powodowana była niepokojem o dzieci. Bardzo ważny i ciekawy artykuł, skłaniający do refleksji. Mi osobiście uświadomił, jak kruche i iluzoryczne może być nasze "domowe szczęście", w jednej niemal chwili wszystko może runąć. Niema na to mocnych, niema szczepionki.
Dodane przez Grześ, w dniu 28.02.2013 r., godz. 17.07
Znałem przed laty chłopaka, o którym mówiło się "ma schizofrennię". Nigdy nie mieliśmy okazji obserwować go w trakcie ataku. Był normalnym, trochę szalonym chłopakiem, cieszył się jak reszta i smucił. Nie wiedziałem nic więcej o jego dramacie. Po kilku latach popełnił samobójstwo.
Dodane przez Antoni, w dniu 28.02.2013 r., godz. 18.59
Smutna historia. Dlatego ważnym jest, żeby tacy ludzie byli wcześnie diagnozowani, żeby nie byli sami. Jak ważną rolę w życiu tych wszystkich przedstawionych ludzi stanowi ośrodek "SOTERIA", gdzie pod okiem prawdziwych fachowców, leczenie farmakologiczne wspierane jest zajęciami terapeutycznymi na najwyższym poziomie. Bóg zapłać drodzy Państwo. Szczęść Wam Boże!
Dodane przez Daria, w dniu 28.02.2013 r., godz. 19.44
Kolejny potrzebny wywiad. Kolejny przykład choroby, która może dopaść każdego z nas bez względu na wiek. Kolejny dowód na to, że w naszym mieście funkcjonuje wspaniała placówka "Soteria", gdzie człowiek może liczyć na pomoc i należytą opiekę. Dziękuję za to co razem robicie. Pozdrawiam serdecznie!
"Soteria" w Wyszkowie
Dodane przez ka78, w dniu 28.02.2013 r., godz. 22.13
Środowiskowy Dom Samopomocy "Soteria" jest profesjonalną placówką dziennego pobytu dla 30 osób, po kryzysie psychicznym. Podstawowym zadaniem domu jest przede wszystkim, podtrzymywanie i rozwijanie umiejętności, osób uczestniczących w zajęciach, niezbędnych do samodzielnego życia. Środowiskowy Dom Samopomocy "Soteria" jest elementem realizowanej strategii, zapewnienia osobom z zaburzeniami psychicznymi oparcie społeczne i pozwala im, na: zaspokojenie ich podstawowych potrzeb życiowych, usamodzielnianie i integrację społeczną, rozumianą jako możliwości pełnienia powszechnie dostępnych w danej społeczności ról społecznych.
Dodane przez Bożena, w dniu 28.02.2013 r., godz. 23.15
Okazuje się jak mało wiemy o problemach ludzi, którzy żyją pomiędzy nami. Żal mi ich wszystkich, ale wiem, że ośrodek "Soteria", jest dla nich ważnym i potrzebnym miejscem. Życzę spokoju i ukojenia, a także nowych pomysłów na życie. Pozdrawiam.
Dodane przez oservatorre, w dniu 01.03.2013 r., godz. 09.34
Z tego co widać, mamy w Wyszkowie świetnie spełniającą swoje zadanie placówkę. Przyznam, że wcześniej niewiele (prawie wcale) o niej wiedziałem. Z tego co opowiadają podopieczni, widać, że znajdują tam właściwa opiekę. Tak trzymać.
Soteria
Dodane przez Iza, w dniu 01.03.2013 r., godz. 15.22
Mnie ciekawi jak ci wszyscy ludzie z różnymi schorzeniami, razem się tam doskonale odnajdują? Naprawdę wyczuć można, że jest z tym wszystko ok. Wypada pogratulować. Wszystkim, łącznie z panią Justyną. Dobra robota, dziekuję.
Dodane przez Królowa Bona, w dniu 03.03.2013 r., godz. 08.51
Smutne jest to, że oba opisane przypadki musiały zakończyć się rozwodem. A, że to bardzo tajemnicza choroba, niech świadczy fakt, że właściwe zdiagnozowanie pani "Zdzisławy", zajęło lekarzom aż 15 lat! Życzę Państwu wszystkiego dobrego.
Krzyk!
Dodane przez Widz, w dniu 03.03.2013 r., godz. 17.05
Bardzo trafny dobór ilustracji...
Dodane przez Pipi, w dniu 03.03.2013 r., godz. 18.38
Dobrze, że jest w Wyszkowie takie miejsce. Pocieszające jest chociaż to, że ludziom tym jednak udało sie utrzymać dobry kontakt ze swoimi dziećmi. Wszystkiego dobrego.
Dodane przez Grześ, w dniu 06.03.2013 r., godz. 08.22
Wrócę się jeszcze do mojego poprzedniego wpisu. Chłopaka znałem w ciężkich latach osiemdziesiątych i wiem, że pomoc w takich przypadkach była ograniczona. Dobrze, że oprócz specjalistycznych przychodni i szpitali, istnieją takie miejsca jak "SOTERIA"
wspaniali
Dodane przez radosław, w dniu 17.03.2013 r., godz. 20.42
witam,mam doczynienia z "Soterią"a szczególnie z kilkoma osobami działającymi tam,jak i poprzednio w wyszkowskiej opiece społecznej,poniewaz opiekuja sie moją ukochaną mamą:)jest to jak dla mnie zbiór wspaniałych ludzi,poniewaz nie jest to dla nich wyłącznie praca,bo wkładają w to wiele siebie,za co jestem niezmiernie wdzieczny:)pozdrowienia dla kochanej pani A...:)

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta